Rin od czasu zachorowania Pana musiała ciężko pracować. Razem z jej przyjaciółką.
Pan był dla niej bardzo dobry. Czuła się o niego znacznie lepiej niż tam, gdzie rządziła żądza i pieniądze. Chociaż gdzie pieniądze nie rządzą? Niestety nie znała takiego miejsca. (Bo dla ludzi nie ma nic ważniejszego. Dobrze to wiedziała.)
Pan dawał jej jeść, ubranie i nauczył innych umiejętności niż wcześniej posiadała. Był kolejną osobą, dla której uwielbiała tańczyć (To robiła najlepiej) i śpiewać. Zawsze z zainteresowaniem (Tak naprawdę z innym uczuciem, ale woli nie przyznawać tego) patrzył na jej ruchy. Tak, miała się u niego dobrze.
Teraz wszystko mogło sypnąć niczym domek z kart. Musiały pracować, bo Pan nie chciał powiedzieć gdzie trzyma pieniądze (Aż tak wierzył, że przeżyje). Więc szyły, w końcu tego się nauczyły. Wołała to niż wyjście na ulice, zdecydowanie.
Rin przed wyjściem pożegnała Pana ( - Będziesz się nim opiekować, prawda Lily? - Tak, tak idź już).
Dzień był pochmurny, ale na całe szczęście nie padało. Ludzie przychodzili i odchodzili, czasem coś biorąc, a czasem już na zamówienie. Pan prowadził zakład krawiecki. Kazał się jej nauczyć szyć, więc tak zrobiła. (- Rin, pamiętaj tutaj jest tylko jedna zasada. Rób wszystko dla pana.) Parę znajomych twarzy, inne przejezdne. Nigdy się nie skupiała na tym. Tylko tyle by wiedzieć, że nic jej nie ukradziono.
Ile to lat minęło? ( Na pewno wystarczająco dużo) Już nawet nie wiedziała. Jej, tamte dawno życie toczyło się tak dawno. Tutaj z Panem, było lepiej. A teraz gdy był chory w ogóle nie musiała spełniać jego oczekiwań. Nieco odświeżające.
Przywołała obraz Pana w pamięci. Rosły mężczyzna z bardzo ciepłymi ramionami. Kochał ją, dbał o nią i często dostawała prezenty. Wręcz idealne życie.
- Ciekawe jak tobie się powodzi - mruknęła cicho. Nikt nawet się na nią nie obejrzał, zresztą czy kto by mógł? Jest tylko dosyć ładną, młodą kobietą z upiętymi włosami, ubraną w pomarańczowe kimono. Nic więcej. (Lepiej się nie wychylać)
Spojrzała na ludzi i prawie serce jej stanęło. To on? On? (Można to nazwać głupią nadzieją?)
Ten, którego jako jedynego kochała? Ten, który jej wtedy zawsze pomagał? Najbliższa jej sercu osoba?
Mężczyzna spojrzał na nią. Stał niedaleko dlatego mogła mu się przyjrzeć. Miał niebieskie oczy, bardzo podobne oraz złote włosy upięte w kucyk (- Twoje włosy są niczym jedwab - powiedział cicho Pan) Nosił też kimono, chociaż to akurat nic nie znaczyło. Najważniejsze było to, że widziała jak ją rozpoznaje. Odwrócił się szybko i zawiał wiatr. I los sprawił, że zobaczyła ucięty ich znak wiecznej wierności, miłości. ( Tak oto umierają uczucia.)
Łzy zaczęły płynąc z jej oczu. A on sam odszedł.
(Ach, tylko dla niej coś to znaczyło, czyż nie tak?)
