Zarówno szczere komentarze, jak i konstruktywne opinie/recenzje mile widziane. Nie boję się krytyki, zatem piszcie, co wam leży na sercu; co poprawić, z czego zrezygnować, ewentualnie jakieś porady/pomysły odnośnie kolejnych rozdziałów. Poza tym, nie chciałbym pisać do samego siebie i miło byłoby usłyszeć jakiś, choćby najmniejszy odzew.

Dopuszcza się wykorzystanie informacji i materiałów, jedynie po stosownej konsultacji z autorem. Odwołania i wszelkie przejawy interakcji w stosunku do treści byłyby miłym akcentem.

Chciałbym nadmienić też, że świadomie zrezygnowałem z użycia niektórych wątków i faktów, które ukazały się w książkach autorstwa J. K. Rowling ze względu czysto technicznych.


Rozdział pierwszy

Wstęp, czyli coś o smokach.

Smok jaki jest, każdy widzi. Twarde łuski, masywny ogon, ostre zębiska i niezbyt przyjemny oddech, zakrapiany siarką. Naturalny wróg wszelkiego rodzaju sarenek, łosi, niedźwiedzi, wilków i niczego nie świadomych turystów. Przerośnięty jaszczur, w akcie furii zdolny do zrównania z ziemią niewielkiego miasta wielkości warszawskiej Kobyłki. Jakkolwiek by na niego nie spojrzeć, zwierz będący postrachem gór i lasów, z którym ewentualna konfrontacja dla zwykłego czarodzieja-żółtodzioba skończyłaby się w dość jednoznaczny sposób. Dla delikwenta natychmiastowym zgonem w ciągu najbliższych pięciu sekund, zaś dla smoka kolejną, grillowaną przekąską.

Niezwykle niebezpieczny i rzadki zarazem. Stał się jednym z najrzadziej występujących gatunków na wolności na przestrzeni zaledwie kilku stuleci. Dlaczego? Ano, odpowiedź niezwykle prosta, jak zadane pytanie. Smok, choć nad wyraz potężny i inteligentny, charakteryzuje się dużą przewidywalnością zachowań. Podobnie jak krokodyl, tygrys, niedźwiedź, czy każde inne zwierze drapieżne. Łatwe, do przewidzenia i tym samym, unieszkodliwienia.

Dla łosia, który właśnie napotkał na swojej drodze norweskiego smoka kolczastego, ta niewątpliwa słabość wydaje się zupełnie nieistotna. Łoś działa na zasadzie prostych impulsów, one zaś odpowiadają za poszczególne instynkty. Dlatego też, nie potrafiłby zmylić niezwykle czułego zmysłu węchu smoka, tarzając się w pewnej substancji organicznej o bardzo intensywnym zapachu (broń boże odzwierzęcego! Jedynie upewniłby smoka w przeświadczeniu, że po okolicy hasa sobie smaczna sarenka - dop. autor). Nigdy nie pomyślałby o użyciu przynęty w postaci zwierzęcego ścierwa, które miałoby odwrócić uwagę bestii. Nikczemne zakradnięcie się od tyłu i przebicie smoczej czaszki bełtem wystrzelonym z kuszy stanowczo wykracza poza jego umiejętności manualne. Nie, ten sposób działania charakteryzuje innego, sprytniejszego, przebieglejszego i o lata świetlne bardziej bezwzględnego drapieżnika, niżeli smok. Człowieka. Takiego, który żyje z polowań na smoki. Powód ich tak alarmująco niskiej populacji.

Smokobójca. Zawód w czasach średniowiecznych równie popularny, co szalony. W obliczu sukcesywnego wymierania smoków, okrzyknięty jednak mianem kłusowniczego i wręcz zbrodniczego. Przez wiele stuleci najemnicy pokroju legendarnego sir Rogera z Mons praktycznie tępili je w celach zarobkowych, często przy użyciu wyrafinowanych podstępów i forteli. Zgodnie ze słynnym mottem "Trzeba walczyć dwojako: trzeba być lisem i lwem." , pióra renesansowego pisarza, Niccollo Machiavelliego. W zamyśle skierowane do królów, książąt i innych ambitnych władców, szybko jednak zaadoptowane przez między innymi smokobójców. Hasło idealnie oddające istotę pracy łowcy smoków. Wszystko dokładnie przemyśleć przed akcją. "Dobra walka nie opiera się tylko na sile i mocy. Trzeba być na tyle sprytnym, żeby móc swojego przeciwnika przechytrzyć." (dalsza część cytatu, zaczerpniętego z "Principe". Tłumaczenie Czesława Nanke. - dop. autor.).

Kreatywność smokobójców i ogólne zapotrzebowanie na dostarczane przez nich "surowce" (smocza skóra, włókna serc, czy pazury cieszyły się dużą popularnością wśród alchemików i czarnoksiężników. - dop. autor) doprowadziły w końcu do dramatycznego spadku ich liczebności. Wiele gatunków bezpowrotnie wymarło, zaś te którym udało się jakoś przetrwać, żyją w zamkniętych rezerwatach, porozrzucanych po całym świecie. Zwierzęta, systematycznie zabijane w przeszłości stanęły na skraju wymarcia, co nie odbiło się bez echa. Dla smoczych łowców sytuacja przedstawiała się dosyć jednoznacznie. Dla przeciętnego sir Rogera z Mons, brak smoków równał się z brakiem gotówki.

Przełom w postrzeganiu smoków nadszedł w odpowiednim dla siebie momencie. Na nieskończenie długiej osi czasu, przypadły na pierwszą połowę osiemnastego wieku. Początek oświecenia; okresu pierwszych encyklopedii, upowszechniania wiedzy, przełomowych odkryć naukowych i racjonalizowania wszystkich aspektów życia. Po raz pierwszy w historii człowieka, ktoś popatrzył na smoka, jak na fascynujące, unikalne stworzenie. Coś, co wymagało dokładnego obadania i opisania. A kto wiedział o nich więcej, niżeli smokobócy?

Tropiciele smoków szybko przystosowali się do nowych potrzeb rynku. Wciąż musieli od czasu do czasu zapuścić się do puszczy, ale z listy zadań grubą kreską wykreślony był podpunkt o szlachtowaniu smoka, by przerobić jego pazury na ładne popielniczki. Od tamtej pory, w przypadku znalezienia zwierzaka, wrzucali go do zamkniętego i monitorowanego obszaru, gdzie smok dalej mógł wieść swoje smocze życie wraz z innymi smokami pod czujnym i opiekuńczym okiem "wielkich braci". Grzecznie konsumował podrzucane mu ścierwa padłych zwierząt, bądź spał w specjalnie przystosowanych jaskiniach, nie wspominając o oczywistej kwestii reprodukcji. Wszystko ku uciesze bandy usatysfakcjonowanych szajbusów, dobrowolnie obcujących z tymi morderczymi stworzeniami. Smokologów; dzisiejszej wersji smokobójcy. Naturalnie, z pominięciem faktu, iż jeszcze kilka wieków temu ci sami ludzie, choć pod innym mianem, zabijali je dla czystego zysku.

Raz miałem przyjemność odwiedzić jeden z takich, smoczych rezerwatów. Na początku lat dziewięćdziesiątych, jeszcze jako ambitny dziennikarz-felietonista zostałem wysłany z piórem i notesem do położonego w centralnej części Szwecji Drakeheimu (co w języku szwedzkim znaczy "kraina smoków" - dop. autor). Rozległego i odludnego pasa ziemi o przybliżonych wymiarach sześćset pięćdziesiąt na sto siedemdziesiąt kilometrów. Sielankowej okolicy pełnej lasów, pagórków, jeziorek, jaskiń i rdzennych, skandynawskich smoków, pomiędzy dwoma, z pozoru zapuszczonymi mieścinami. Kopparberg i jeszcze mniejszą Arjeplog. Z pozoru...