Varia: ekhm. Napisanie tego mnie emocjonalnie kosztowało (niektórych fragmentów Kołysanek... jakby też, ale to jako całość, więc bardziej) i to jest naprawdę majaczliwe w stylu i treści. Wymajaczone, dosłownie. Wobec powyższych - ciemne. Manieryczne. Ze zdaniami długimi na akapity i celowo niestandardowym i mniej niż standardowy czytelnym zapisem dialogów. Handle with care.

Wiem, że to truizm. Powiedzmy, że to powyższe naddane ostrzeżenie jest uwarunkowane zbiegiem okoliczności w kontekst - po mojej stronie.

Oczywiście powinnam pisać to, co mam zaczęte, wszyscy wiemy, co, powinnam pisać cudze życzenia albo lekkie cracki. Ale to się przypałętało dwie noce temu i się napisało prawie samo i prawie od razu. Nieplanowane. Nic z kolejki nie wypchnęło. To takie - no właśnie, właśnie, majaczenia, powtarzam się, ale to jest najlepsze określenie.

Pierwsza część wymajaczona całkiem, ale ma, o dziwo, jakąś kompozycję, druga mniej - za to w drugiej przechodzimy z metafor w opisy, które co prawda nie są jakoś szczegółowe, pornografia to nie jest (i dlatego mimo wszystko może wisieć na ffnecie; moralność kultury USA jest bardzo różna od mojej), nawet moja, raczej sugestie i wzmianki, ale jednak. Rzecz pisana przy, a juści, Nie pokonasz miłości vel jedynej dobrej rzeczy w Wiadomym Filmie, ale biorąc pod uwagę treść, to piosenka stanowiła podkład raczej ironiczny. Piosenką bardziej pasującą - mniej ironiczną, może tak - byłoby Hope in the air. A końcówkę i edytowanie pomogły mi pokonać Łucja Prus z Wisławą Szymborską, ale one już chyba bez związku innego niż dekoracyjny.

Ostrzeżenia, jak zawsze trochę zdradzające:

a) kazirodztwo (z rodzeństwem);
ą) kazirodztwo emocjonalne (z figurą ojca);
b) bardzo pokrętne, połamane i niezdrowe relacje z figurami ojców (i właściwie wszystkimi bliskimi ludźmi);
c) może i urealistycznienie (albo może przesada, ale w drugą stronę) tego, co by się stało z takim dzieckiem, jak Anais, po traumach i z polityką na barkach, w otoczeniu band zdegenerowanych morderców;
ć) seks bez związków emocjonalnych;
d) seks oparty na moralnie błędnych podstawach emocjonalnych (nienawiść! zemsta! inne słodkości);
e) długie zdania, niestandardowo zapisane dialogi, pretensjonalne metafory;
ę) polityka;
f) bloodplay, knifeplay, znakowanie (pobieżnie);
g) wiwisekcje istot rozumnych (bardziej wzmiankowane, ale tam);
h) podrzynanie gardeł;
i) szantaże emocjonalne, manipulacje emocjonalne, cały zestaw niezdrowych sztuczek, jakich można użyć w rodzinie i na śledztwie;
j) nieznośna bezwzględność bytu ;) (ooo, nowy tag).


Zdusić (światło obcasem)


Poderżnęła mu gardło dziesięć razy.

'

'

Przysięgała, że poderżnie gardło wszystkim, którzy wzięli udział w morderstwie jej ojca i brata. Wszystkim królobójcom.

Geralt zabił tamtego wiedźmina. Arjanowi nieświadomy udział siostra wybaczyła. Rody Maravela i Kimbolta oraz ich stronników wyrżnięto do nogi, no bo, doprawdy, na co tej nowej, kadłubkowej Temerii więcej starej arystokracji niż La Valette'owie. Jak będzie potrzeba baronów, to się awansuje rycerzy, jak będzie potrzeba rycerzy, to się pasuje Roche'a.

Kolejni pomocnicy, coraz mniej znaczący, ginęli, wynajdywani przez służby Redanii i Temerii.
Sheala miała być tak naprawdę ostatnia. Ale spróbowała pójść na układ, rzucała nazwiska, tajemnice państwowe, pieniądze (obmowy, prycha jeszcze Anais, oszczerstwa). Nie uratowały jej życia, wszystkie jednak sprawdzono. I oto Adda zauważyła raz, cichym, łagodnym głosem, że niektóre zdają się zdobywać umocowanie w faktach.

'

(To absurd, syczy Anais, już podlotek, już w wieku, by zalotnicy mogli zacząć się zjeżdżać, a ona mogła ich drzeć ich pisma, palić portreciki i prezenty oddawać służkom, kolejna intryga czarodziejów, po co w ogóle służby to sprawdzają, opiekuje się mną od lat, opiekował w czasie wojny, uczył starszej mowy i zabijania, sam pomagał łapać królobójców, sam pouczał o zemście, pomagał mi zasypiać w nocy, uciszał koszmary, uratował mnie przed zamachem, kupował zabawki – i nigdy mnie nie okłamał. Zasługuje na to, żebym ufała mu bardziej niż jednej zdzirze i jakimś świstkom papieru!

A pytałaś, głos Addy jest ledwie słyszalny, ona odwrócona do okna, dzień za nim mdły i szary, jak co drugi nad Wyzimą, deszcz nawet nie stuka o szyby, siąpi raczej, pytałaś go niby kiedykolwiek, czy komanda miały udział w zabójstwie Foltesta?
I co ma odpowiedzieć? Że ufa jego milczeniu bardziej niż godzinom słów innych?)

'

'

Poderżnęłaby i jedenasty, gdyby nie to, że jedna z podtrzymujących uzdrowicielek – magia była zakazana, ale przecież kapłan, druid, uzdrowiciel, wróżbita to nie to samo, co podły, podstępny czarodziej – zemdlała z wysiłku.

'

'

Słowom Sheali nie zaufałby nikt. Z papierami, zeznaniami, mapami, analizami wydarzeń, z całą grubą teczką, którą przesłał redański wywiad, sprawa miała się inaczej. Teczka dowodziła niezbicie.

Ani dowódca, ani król, mawiał Iorweth, przeciągając głoski z manierą, którą dzisiaj Anais I, królowa Temerii, nazywała pretensjonalną, a którą przez jakiś czas próbowała naśladować, nie może się okłamywać. Innych tak, ale siebie nigdy, musi wiedzieć, czego się boi, czego nie umie, co stoi za jego decyzjami. Innym musi kłamać, żeby w niego wierzyli, ale przed sobą należy być tak szczerym, jak to tylko możliwe.

Królowa Temerii znajdowała radę nadal dobrą. Wobec czego przyznawała się przed sobą, że jej działania zaraz po przeczytaniu dokumentów wynikały z tchórzostwa. Wciąż mieszkała wówczas w Vergen, bo Temeria była niebezpieczna, akurat jakiś bunt baronów trwał. Mieszkała w Vergen, na dworze, wystarczyło pchnąć kilkoro drzwi, by stanąć w jego pokoju – i nawet nie zapytać, a poinformować, jakoś oględnie, niepewnie, jakby się miał obrazić, że słyszała plotki, krążą takie, że Redania jest zaniepokojona.

Dał jej w twarz. Ponieważ Anais I nie upiększała nic przed sobą, to pamiętała, że poczuła ulgę. Że się obraził. Że to nieprawda. Że zaprzeczy, a wówczas furda z dowodami, nigdy jej nie okłamał. Ulga trwała jeszcze może sekundę. Nim nie sięgnął po broń. Nim nie zaczął mówić.

'

(Masz dowody, syczy z pogardą, dziewczynka aż się kuli, że brałem udział w zabójstwie twojego ojca, którego przysięgałaś pomścić, masz dowody i wiesz, że ci ufam, że cię dopuszczę do siebie, żeby się łasiła, jak zawsze, i zamiast przyjść ze sztyletem po swoją zemstę, ty przychodzisz z błaganiem o kłamstwo? Ze łzami? Bojąc się choćby zapytać? Nie tak cię uczyłem, sylaba za sylabą, każda napełniona coraz większą wzgardą, chociaż Anais była pewna już ze dwa zdania temu, że większej się nie da wypowiedzieć, i sądziłem, że rozumiesz, że jesteś warta, ale najwyraźniej jesteś taka sama, jak wszyscy Dh'oinne, ale ja dla waszej przyjemności nie będę kłamał, nie sprzeniewierzę się honorowi tak łatwo. Tak, żebyś się nie mogła łudzić, jak wy to lubicie, okłamywać, tak, Letho, ten sam, co Foltestowi gardło poderżnął, przyszedł do mnie, opowiedział o swych planach, a ja go ukrywałem i karmiłem, przed i po królobójstwie, pomogłem mu, wiedząc, co zamierza, pomogłem mu właśnie przez wzgląd na to, co zamierzał, a ty właśnie zmarnowałaś swoją szansę, bo teraz się już przy tobie będę pilnował, Dh'oine, odsuwa ją z drogi, płaską stroną miecza, jak mebel albo psa, wygląda, jakby miał splunąć z obrzydzenia, ale po prostu się śmieje, pogarda dziewczynę paraliżuje, a ja zmarnowałem czas na twoją naukę – na twoją zemstę, której tak niby chciałaś, a przed którą się teraz mażesz – zmarnowałem czas i emocje na fanaberie ludzkich królów).

'

'

Adda zaproponowała, żeby go zabić. Zemsta świętym prawem, ale i obowiązkiem. A skoro sytuacja polityczna nie pozwalała, to cóż, Drakenborg pełen był nieludzi, miasta oraz wsie Redanii także. Choćby codziennie wieszali, dajmy na to, dwóch więźniów i pięciu pochwyconych w łapance, prosto z ulicy, starczyłoby na lata. Na wszystkie lata, przez które Iorweth wybierałby swoje życie, zamiast żyć tamtych elfów.

'

(Mały grzech, zapewnia Adda przy uroczystej, prywatnej kolacji, i ma w oczach krew, prawdziwą krew; krew, ogień i żadnych uczuć, to jest idealista, tortury go nie zabolą, nic, poza uderzeniem w ideę nie zaboli, nic, poza tragedią jego ludu, więc to mały grzech będzie, on długo nie wytrzyma, tydzień, dwa najwyżej, i Saskia znajdzie martwego, a samobójstwo to żaden incydent dyplomatyczny, co robię zaś z moimi poddanymi, to chyba nie Vergen rzecz.

Anais pije wino, białe, słabe, gdyż, mówili uczeni, alkohol w tak młodym wieku może zaburzyć rozwój organizmu, wojna, spalone zamki, widok ojca z poderżniętym gardłem i brata z przetrąconym karkiem, duchy zabitych na rozkaz dzieci – miałam ledwie parę latek, lubi mawiać królowa Temerii, i przysięgłam pomścić ojca, a nie możemy przecież hodować sobie kłopotów w przyszłości, kraj jest słaby, jeśli nikt z was się, panowie rycerze, tego nie podejmie, to wyślemy elfy – to wszystko nie szkodziło, ale alkohol tak. Dlatego wino było słabe, a świat ciekawym miejscem, chociaż Anais nie ma pojęcia, czemu o tym wszystkim myśli, skoro sprawę miała dawno rozważoną.
Znam go, mówi spokojnie, on pragnie umrzeć, najbardziej z mojej ręki, to takie jak z elfich pieśni, tragedia i przeznaczenie, nadałoby sens jego życiu, następne słowa toną w grzmocie, tym razem leje, nawałnica, jakiej Wyzima od lat nie widziała, Adda unosi brwi, Anais powtarza, spokojnie, wyraźnie, a ja nigdy nie dam temu skurwielowi tego, czego on pragnie, nigdy, za żadne skarby świata, nawet za mój honor, nawet choćby mnie mieli nazwać krzywoustą).

'

'

Plan Addy był doskonały, wystarczyło w nim zamienić śmierć na życie. Niech tylko Iorweth spróbuje się na nie targnąć w swojej celi, spróbuje uciec Anais i jej zemście, a cały Drakenborg na stryk pójdzie, ulice Redanii krwią się zaleją. Redanii, nie Temerii, Anais zbyt dużo zawdzięczała nieludziom, wielu nawet ze Scoia'tael, żeby mścić na nich jednostkowe grzechy. Nienawiść Addy była wygodna. Adda była wygodna. Jak zawsze.

Iorweth chciał umrzeć, więc właściwie sam dostarczył się w ich ręce. Stwierdzenie, że walczył z Anais, byłoby żartem, cały dwór widział, że jej wygrać, rozbroić się, obalić, po prostu pozwolił. Bardowie zaczynali już rzecz przedstawiać jako tragedię losu, fatum, wiszące nad bohaterami, nad ich miłością.

Żadne fatum, pouczała Jaskra Anais, wybór. Nic Iorwetha nie zmuszało do pomocy tamtemu wiedźminowi. Ale wybory, pouczał ją z kolei bard, pewien swojej pozycji – zabić poetę, to jak zabić opiekuńczego węża, nieszczęście prosić w dom – nie wyglądają dobrze w pieśniach.

'

(Królobójca i jego zdradził, Iorweth się tylko marionetką w planach okazał... Pewnie, że nie wspominał, on przysięgał cię chronić za każdą cenę, głos Saskii łagodny, jakby przepraszający, Roche'owi, prywatnie, nie regentowi czy Temerii. Ta przysięga zwalnia go też z obowiązku odpowiedzi na twoje wyzwanie, nie musi się z tobą pojedynkować i nie chce. Zresztą, kochanie, będę szczera, on cię by zabił w pół minuty).

'

'

Wypłynęła kwestia Roche'a, który wiedział i zataił. Ale ze wszystkich ludzi on oddał może największe usługi dynastii, a już Anais na pewno. Wyprawiać mu gody z szubienicą byłoby niesprawiedliwością. Wołałoby o pomstę do nieba. Wzburzyłoby lud.

Poza tym, dziewczyna miała dość mordowania. Zwłaszcza bliskich ludzi. Zwłaszcza kawalkady figur, które miały zastąpić jej ojca. Zwłaszcza tych, którym się to niemożliwe zadanie najlepiej udało. Roche'owi wystarczyło więc okazać niełaskę, odesłać od siebie, kilka miesięcy nie mówić „wuju", udać, że się rozważa degradację, że się mu zabierze ordery – a potem patrzeć, jak się miota, piesek odkopany od pana, piesek odkopany od własnych szczeniąt. Kilka miesięcy bólu i porzucenia, i bloede caerme sevea, czego jeszcze, co tam czują chłopcy ze slumsów, synowie dziwek, ci, których nie przyuczano do rozumnej kalkulacji rządzenia, kilka takich miesięcy to adekwatna kara, uznała królowa Temerii, za to, do czego doprowadziło jego przemilczenie, do czego ją teraz, po latach, zmuszało.

'

(Wraca, oczywiście, szczęśliwy z łaski, bez cienia gniewu czy wyrzutu. Anais I, którą akurat irytuje roszczeniowa postawa arystokracji, rzuca się mu szyję, przy całym dworze i kilku ambasadorach, kazawszy go sobie sprowadzić, chociaż chciał się przemknąć wejściem dla służy. Roche wchodzi w efekcie do sali audiencyjnej – i zaraz trzyma królową i jej miękkie aksamity w ramionach – prosto ze stajni, spocony, cały w tym mdłym wyzimskim deszczu, pachnący końmi, sianem, stalą, mokrą sierścią).

'

'

Pierwsze cięcie było takie, jak ją uczył. Uczyli. On i Roche, na którego wtedy mówiła „wujek", na którego nadal tak mówiła w zaciszu prywatnych pokoi albo nawet oficjalnie, jeśli akurat jakiś szlachetka zaczynał podskakiwać. Pierwsze cięcie było więc pokazowe. Czyste. Ostrze z boku, przy tętnicy, głowa do przodu, żeby impet dodał ciosowi szyi, to samo z drugiej strony. Czysta, błyskawiczna śmierć, ofiara traci przytomność w kilka sekund.
Pierwsze cięcie było popisowe. Takie, żeby z niej byli dumni. I może jeszcze ojciec oraz Bussy, chociaż nie była wcale pewna, czy ich akurat fachowość podrzynania gardeł w ogóle obchodziła. Czy cokolwiek ich obchodziło.
Pierwsze cięcie było dla jej przysięgi. Dla ojca. Dla zemsty, obiecanej przy świętych ogniach, pod marmurem świątyń, w białym dymie kadzideł. Po tylu latach wspomnienie – sen – widok – ojca w kałuży krwi zamienił się z rany w bliznę, w tatuaż, ale wszystkie powtórki, wszystkie następne poderżnięcia były, tak sądziła Anais w ramach długich sesji dochodzenia do prawdy, dla niej samą i za nią samą.

Za tysiące rzeczy. Z jej emocje, za jej „kochasz mnie?", za to, że gdy o to zapytała, drżał jej głos i z lęku wywracał się żołądek, za powstrzymane zamachy na jej życie, za usypianie do snu, za zrozumienie – jej lęku, żałoby, tęsknoty – za otulanie kołdrą, zabawy, za obejmowanie ramionami, za poczucie bliskości, bezpieczeństwa, za wsparcie, za to, że rządziła tak, jak ją między innymi on nauczył, za to, że nadal walczyła trochę tak, jakby musiała bardziej uważać na prawą stronę, za to, że nigdy jej nie skłamał.

Pierwsze cięcie było czyste, szybkie, fachowe, miłosierne, śliczne po prostu. Wszystkie pozostałe już żadną miarą.