A miało być tak pięknie. Ja – ładnie ubrana, z przećwiczonym uśmiechem na ustach, trochę słodkim, trochę urzekającym. On – wreszcie dostrzegający mnie, nieśmiały i odrobinę nieporadny, ale zainteresowany. Wszystko diabli wzięli!
Kiedy pytał mnie, czy pójdę z nim na bal, myślałam, że oszaleję z radości. Miałam ochotę zarzucić mu ręce na szyję i całować, całować… ale tylko chichotałam przez chwilę nerwowo, nie mogąc wydusić słowa. Stał tam z wciśniętymi w kieszenie dłońmi i czekał. Widziałam jego ulgę, gdy odpowiedziałam: „Dobra, pójdę". I nawet nie wiedział, ile czasu i wysiłku kosztowało mnie namówienie Padmy na partnerowanie Ronowi. Merlin jeden wiedział, jak bardzo nie chciała z nim iść, lecz w końcu to moja siostra – doskonale zdawała sobie sprawę z mojej słabości do Harry'ego.
Wtedy nadszedł ten wieczór. Ten, który miał być przełomowym w moim życiu. Lavender żartowała sobie z mojego podenerwowania; mówiła, że jeszcze będziemy opowiadać dzieciom romantyczną historię, jak wirowaliśmy po parkiecie całą noc, zapatrzeni w siebie, zakochani…
Jaka byłam naiwna! I ślepa! Bo doprawdy nie wiem, jak mogłam nie zauważyć długich spojrzeń rzucanych w kierunku Cho, jawnego unikania tańca… Siedzieliśmy we czwórkę: ja – nieco spanikowana i niepewna, ale nadal podekscytowana, Ron, łypiący gniewnym wzrokiem w kierunku Hermiony i Wiktora Kruma, Padma, co chwila rzucająca mi i Ronowi mordercze spojrzenia, oraz Harry, zamyślony, wpatrzony gdzieś w dal.
Prawdopodobnie dal ta miała długie, czarne włosy, brązowe oczy i była niezłą szukającą.
Nie wiedziałam, co robić, nie wiedziałam, co mówić, więc przy pierwszej nadarzającej się okazji postanowiłam zwrócić na siebie jego uwagę. Kiedy ten sympatyczny chłopak z Beauxbatons poprosił mnie do tańca, uznałam, że to wręcz idealna okazja, sądziłam, że Harry dotąd był zbyt onieśmielony, lecz teraz poczuje zazdrość, zawalczy!
Nie zrobił tego.
A ja jeszcze kilka dni później miałam nadzieję, że podejdzie do mnie i wyzna żarliwą miłość, przyszpili do ściany, zamykając usta w gorącym pocałunku, jak w romansach… Wiem, że byłam głupia. Nie zmienia to jednak faktu, że był to jeden z najbardziej ekscytujących okresów, jakie przeżyłam w Hogwarcie, jeśli chodziło o sprawy sercowe.
Wyleczyłam się z niego dosyć szybko. Już na piątym roku, gdy zabrał Chang na walentynkową randkę, jedynie odwróciłam wzrok i zacisnęłam usta. A kiedy w szóstej klasie po tym wygranym meczu całował Ginny, nawet byłam w stanie na nich patrzeć. Wiele lat później, stojąc na peronie numer dziewięć i trzy czwarte, ze spokojem przyglądałam się ich dzieciom, którym zapewne nieraz opowiadali o tym niespodziewanym pocałunku po meczu. I każde było podobne do Harry'ego, a już najbardziej młodziutki chłopaczek. Tylko nie nosił okularów. Starszy również wyglądał jak on, ale podobieństwo było nieco mniej wyraziste. Za to dziewczynka chowająca się za matczyną suknią spoglądała na braci oczami w kształcie jego oczu.
Uśmiechnęłam się, owinęłam ciaśniej płaszczem i spojrzałam na moją pociechę.
– No, wsiadaj, Harry. Chyba nie chciałbyś zacząć szkoły od spóźnienia się na pociąg.
