Prolog
Drzwi pokoju dyrektor McGonagall otworzyły się z cichym, przeciągłym skrzypieniem. W progu pojawił się rudy chłopak, wpatrzony w małe zawiniątko, które ściskał w lekko drżących dłoniach.
- Teraz ty, Miona.
Hermiona Granger otarła łzę i wstała, by wyminąć przyjaciela. Gdy drzwi zamknęły się za nią z cichym skrzypnięciem, została sam – na sam z Minerwą McGonagall w jej gustownym, choć ascetycznie urządzonym gabinecie. Tak często tu przychodzili, lub byli wzywani, gdy któreś z nich przeskrobało coś poważnego.
- Witam, pani profesor.
Dyrektorka spróbowała się uśmiechnąć, jednak nie wyszło jej to zbyt dobrze. Ostatnio wszyscy mieli z tym problemy.
- Siadaj moja droga.
Dziewczyna usiadła w wysokim krześle o rzeźbionych poręczach i nóżkach. Spojrzała w zaczerwienione oczy nauczycielki Transmutacji.
- Tobie również dyrektor zostawił pewien drobiazg. W zasadzie dwa…
- Dwa?
- Tak. Nic wielkiego. Książkę z bajkami i list…
Podała Hermionie pakuneczki.
- Pani profesor, czy mam je otworzyć tutaj?
-To zależy od ciebie, jednak mam ci do przekazania zalecenie Albusa, abyś treść tego listu i wszystko, co zrobisz po jego otrzymaniu, zachowała w ścisłej tajemnicy. Oczywiście nie dotyczy to osób, o których mowa w tej korespondencji. Nie powinien o tym wiedzieć nawet pan Potter. Podobnie sprawa wygląda z panem Weasley'em i resztą twoich znajomych. Podejrzewam, jednak, że jesteś na tyle rozsądną czarownicą, by to zrozumieć.
- Oczywiści, pani profesor, nikt się o niczym nie dowie.
Na chwilę zapadła cisza. Obydwie kobiety nie patrzyły na siebie, utkwiwszy wzrok w swoich dłoniach.
- Powiedział to, zanim wyruszył z panem Potter'em na tę nieszczęsną wyprawę… Wtedy też zostawił mi te przedmioty. I testament.
Minerwa McGonagall sięgnęła po koronkową chusteczkę do szuflady swojego dębowego biurka. Otarła oczy i ponownie spojrzała na dziewczynę.
- Nie wiem, jakie zadanie przeznaczył ci dyrektor, ale musisz wiedzieć, że ogromnie ci ufał. Boje się jednak, czy nie przeceniał twoich sił.
- Bez względu na wszystko, postaram się, zrobię wszystko, co w mojej mocy, by wypełnić ostatnią wolę profesora Dumbledore'a – powiedziała Hermiona wstając.
Kiedy opuszczała gabinet opiekunki Gryfindoru, usłyszała cichutki szept kobiety:
- Nie wątpię panno Granger, nie wątpię…
***
-Co zostawił ci Dumbledore? – Zapytał z żywym zainteresowaniem Ron, gdy znaleźli się już z powrotem w Norze.
- Książkę…
- Książkę?
- Tak. Zobacz.
- Bajki dla dzieci?! – Wykrzyknęli chórem Harry i rudzielec.
- Tak. Widać miał w tym swój cel.
- On zawsze ma jakiś cel – westchnął Harry. – Ron ma wygaszacz. Ja Złoty Znicz. Nie rozumiem związku pomiędzy tymi przedmiotami.
- Ja też nie, Harry – odparła z westchnieniem dziewczyna. – Jednak myślę, że w końcu wszystko zrozumiemy. Zawsze tak było. Zostawiał nas samych z zagadką, podsuwając kolejne wskazówki.
- Tyle, że teraz nie podsunie nam już żadnych wskazówek.
Siedzieli przez chwilę w milczeniu, patrząc w płonący na kominku ogień. W głowach mięli zupełną pustkę, jakby wszystkie myśli straciły nagle jakiekolwiek znaczenie, czy sens. O czym mieli rozmyślać? O przyszłości? Tej nie widzieli przed sobą, w zasadzie nie mogła istnieć teraz, gdy wszystko się skończyło. Przeszłość? Tam były jedynie rany, śmierć i płacz. Biały grób na błoniach Hogwartu. Ogień płonął, trawiąc powoli polana, a im zdawało się, że to płoną ich dusze i serca, że zaraz zginą w gorących płomieniach bezsilności i gniewu. Ale nie mięli sił.
Nagle ciszę przerwała Hermiona.
- Mam dość. Idę do łóżka. Może rano coś wymyślimy.
Uścisnęła obydwu chłopców i poszła do pokoju Ginny, która dawno smacznie chrapała.
***
Kiedy przebrała się w pidżamę i przykryła kołdrą, podniosła schowany pod łóżkiem list.
- Lumos – mruknęła, a koniec jej różdżki zapłonął.
Panno Granger
Jeśli czyta pani ten list, oznacza to, że jestem martwy. Zostawiłem ten list dla pani, ponieważ mam do przekazania pewne poufne informacje. Ufam, że zachowa je pani dla siebie.
Powinien być dziś ( chodzi mi o dzień, w którym czyta pani to pismo) 10 lipca. Tak umówiliśmy się z Minerwą, co do daty realizacji mojego testamentu. Moje zalecenie dotyczy dnia 15 bieżącego miesiąca.
Proszę udać się pod adres, który umieszczę bezpośrednio pod listem, będzie tam na panią czekał mój zaufany człowiek, który wie o wszystkim i spodziewa się pani powyższego dnia o godzinie siedemnastej. Miejsce pani pobytu również ma pozostać tajemnicą.
Zapewne kłopocze się pani, co powiedzieć przyjaciołom. Ufam w pani pomysłowość.
Z poważaniem Albus Dumbledore
Blueberry Street 5
Londyn
Hermiona przeczytała list dwukrotnie, potem jeszcze kilka razy dopisany pod spodem adres, po czym spaliła korespondencję w małym kominku.
Długo nie mogła zasnąć, pogrążona w rozmyślaniach na temat słów dyrektora. Co teraz powinna zrobić? Jedno było pewne: piętnastego lipca musi opuścić przyjaciół cichcem, nie wyjaśniając niczego.
Wiedziała, że musi ich zranić. Nie chciała zbyt wiele kłamać, nie potrafiłaby. Wszyscy zawsze bezbłędnie odczytywali j jej twarzy fałsz. Jednak dopadło ją również inne uczucie: pewna niecierpliwość i podniecenie, ogarniające ją przed każdą przeżywaną przygodą. Poza tym wypełniała ją duma, że to właśnie ona przeznaczona została do wykonania niebezpiecznego (jak podejrzewała) zadania. Wreszcie, gdy niebo na wschodzie już bladło, zasnęła.
***
Przez kilka następnych dni cała trójka prowadziła bezowocne próby odgadnięcia symboliki przekazanych im przez Dumbledore'a przedmiotów. Z pozoru bezsensowne połączenie tych trzech artykułów, tak naprawdę stanowiło skomplikowana zagadkę, tego byli zupełnie pewni. Dyrektor nigdy nie robił nic bez powodu, dlatego teraz, a w zasadzie zwłaszcza teraz, gdy chodziło o rzeczy zapisane im przez czarodzieja w testamencie, nie mogli pominąć żadnej z istniejących możliwości. Być może kryły jakąś tajemnicę, nieznane zaklęcie, czy wspomnienie. Prawdopodobne, że zawierały informacje lub wskazówki, którymi, nawet zza grobu, Albus Dumbledore, mógłby wspierać ich dążenia w odnalezieniu i zniszczeniu horkruksów. Bez względu na to, czy stanowiły broń, czy pomoc innego rodzaju, cała trójka strzegła ich, jak oka w głowie.
Nie ulegało, jednak wątpliwości, że Hermiona obecna była z dwójką przyjaciół jedynie ciałem, gdyż jej myśli nieustannie krążyły wokół tajemniczego człowieka, zaufanego człowieka dyrektora Hogwartu i przed jej oczami przesuwały się twarze, a czasem całe sylwetki tajemniczych postaci. Czasem wydawało jej się, że może to być ktoś dobrze jej znany, jak choćby Alastor Moody, czy Remus Lupin, jednak cały czas cos, najpewniej intuicja, podpowiadało jej, że podąża złym tropem. Czasem była już blisko rozwiązania tej zagadki bez wskazówek, wydawało jej się, że już gdzieś widziała napisany na świstku pergaminu adres, ale wciąż nie mogła przypomnieć sobie, kiedy, lub w jakich okolicznościach się z nim spotkała. W końcu owa sprawa stała się jej obsesją i nie pozwalała jej spokojnie spać, zsyłając dziwne marzenia senne. Z dnia, na dzień robiła się, co raz bardziej ponura i nie chciała odpowiadać na pytania chłopców, dotyczące powodu jej zamyślenia, aż w końcu chłopcy dali jej spokój, a Ginny, która domyśliła się coś – niecoś z pomrukiwań i posępnych min Grangerówny, nabrała wody w usta, uznawszy, że z wiadomych tylko sobie powodów, nie piśnie ani słówka. Hermiona cieszyła się sławą żarłocznej myślodsiewni – wszyscy bez skrepowania zapełniali jej głowę swoimi problemami, mając pewność, że nigdy jej nie opuszczą.
14 lipca Hermiona, Harry i Ron przenieśli się do Kwatery Głównej, by z dala od tłumów zalegających niezmiennie Norę, zastanowić się nad najbliższą przyszłością.
***
Dzień wyznaczony Hermionie przez Dumbledore'a wstał słoneczny i gorący. Cała trójka snuła się bez celu po pustym domu, skradając się na palcach koło portretu pani Black, aby nie wywołać kanonady wrzasków i wyzwisk. Wyczuwali napięcie, jakby ciszę przed burzą, która ogarnęła okolicę. Wreszcie Przed godziną 14 wszyscy zdecydowali, że nie wytrzymają dłużej w zamkniętym pomieszczeniu i deportowali się na pole namiotowe, nieopodal lasku, w którym przed laty odbywały się Mistrzostwa Świata w Quidditchu. Uznali, że to odludne miejsce najlepiej nadaje się na przechadzkę i, że nie może spotkać ich tu nic niespodziewanego. Hermiona milcząco przytaknęła pomysłowi Rona, co wydało się obydwojgu niezmiernie podejrzane. Zwykle nie mogła powstrzymać się od komentarzy i zrzędzenia o bezpieczeństwie. Uznali to jednak, za wynik zamyślenia i nie śmieli pytać o jego powody, widząc groźne spojrzenia, jakie im posyłała, za każdym razem, gdy otwierali usta w tej sprawie.
Długo spacerowali między drzewami, wspominając dawne czasy. Niebo zaciągało się chmurami. Nie zwracali, jednak na to uwagi, rozciągnęli tylko nad sobą zaklęcie, by ochronić się przed bliskim deszczem. Gdy pojawił się pierwszy błysk, wszyscy spojrzeli w jego stronę. Kiedy Harry i Ron opuścili głowy, Hermiony nie było już między nimi.
- Wiedziałem, że tak się stanie.
Ron spojrzał zdziwiony na przyjaciela.
-Co przez to rozumiesz?
-Od kilku dni Hermiona wyraźnie przygotowywała się do drogi i żegnała ze wszystkimi. Podejrzewałem, że coś się szykuje.
-Musimy coś zrobić! Szukać jej!
-Gdzie Ron? Też się martwię, ale musimy poczekać aż da nam o sobie znać.
Ron nic już nie powiedział. Zrezygnowany powlókł się za przyjacielem z powrotem, w stronę pola namiotowego.
***
Hermiona aportowała się pod wskazanym adresem. W sercu czuła smutek i żal. Ogarnęły ja tez strach i niepewność. Jeśli ten człowiek się tu nie zjawi? Albo, jeśli ktoś już go odnalazł… Ujrzała ciemną uliczkę, pełną szarych domów o zatrzaśniętych okiennicach. Wzdrygnęła się. Ktoś, kto nadawał tej ulicy nazwę musiał być skrajnym optymistą.
Wtem usłyszała za sobą kroki. Odwróciła się i wciągnęła ze świstem powietrze.
- Witam, panno Granger – rozległo się powitanie, wygłoszone tak dobrze jej znanym, sarkastycznym tonem.
