W trakcie pisania mojego półtorastronnego Sherlolly zaczęły mi pozostawać luźne scenki, pomysły przychodzące i nie chcące się odczepić, ale niekoniecznie pasujące do całego tekstu, pojedyncze obrazki... A że mi ich szkoda, to postanowiłam wrzucać je w tym opowiadaniu, jako serię luźnych obrazków, ot, "deleted scenes". Teksty będą stanowiły uzupełnienie do mojego Sherlolly i dobrze byłoby znać całość. Postaram się zaznaczać za każdym razem ramy czasowe, by można było umiejscowić kwitek w całej opowieści. Przewiduję , że głównie będzie rodzajowo, crack-fluffowo, aczkolwiek znając mnie, mogą zdarzyć się także poważniejsze kawałki.

Pierwszy kawałek jest rozwinięciem retrospekcji z rozdziału szóstego z Długu wdzięczności.

Więcej wyjaśnień nie pamiętam, za żadne nie żałuję. Zapraszam do lektury


Jeden koniec karmisz, drugi ma być suchy

Miał dosyć podróży. Najpierw tłukł się pociągiem, a potem poniewczasie zorientował się, że bujający prom i kompletnie pusty żołądek to nie jest najlepsze połączenie. Gdy w końcu dotelepał się do Londynu, przyszedł tu, żeby odespać. Taki przynajmniej miał zamiar, gdy dwie godziny wcześniej zmierzał sennie do mieszkania Molly. Liczył na prysznic, czyste ubranie i dwanaście godzin snu, zanim ruszy dalej.

Mhm, marzenia. Odkąd stanął na progu przyjaciółki, owszem, wykąpał się, przebrał i nawet coś zjadł, ale nie dane mu było pójść spać. Zamiast tego Molly wrobiła go w opiekę nad małym, różowym, pachnącym mlekiem… czymś. Dzieckiem, dokładniej mówiąc. Przez te dwie godziny zdążył już się przekonać, jak głośno potrafi płakać taka mała istotka, zapaprał pół kuchni usiłując przyrządzić mleko (byłoby łatwiej i szybciej, gdyby jedną ręką nie trzymał wrzeszczącego niemowlaka), został oblany w trakcie karmienia i opluty tuż po nim.

W końcu udało mu się jakoś uciszyć i nakarmić Sheilę i już myślał, że katastrofa została opanowana, i że jakoś uda mu się wytrzymać do powrotu Molly. Odłożył dziewczynkę do łóżeczka, zakrył i wyszedł, licząc na to, że uśnie i da mu spokój.

Zadziałało na jakieś pięć minut. Błoga cisza, która sprawiła, że Sherlock niemal zasnął na kanapie, została przerwana płaczem. Detektyw jęknął w duchu i zamknął oczy, obiecując sobie, że tym razem się nie ruszy. Przecież nakarmił! Co tym razem?

Nie, nie, nie ma mowy, powiedział sobie w duchu Sherlock i wyciągnął się wygodniej na kanapie w salonie. Powrzeszczy i przestanie...

- Zamknij się! - krzyknął po chwili zirytowany, ale jak się spodziewał, nic nie wskórał. Sheila za ścianą dalej darła się w niebogłosy, co najmniej jakby ktoś robił jej krzywdę. To skojarzenie sprawiło, że Sherlock niechętnie ruszył się z kanapy. Nie chciał, żeby jakiś sąsiad zaczął walić do drzwi, zaniepokojony nieustającym krzykiem. Płacz dziecka raczej nie był czymś, obok czego zwykli ludzie przechodzili obojętnie.

Wszedł do sypialni i ze zdegustowaniem spojrzał na czerwoną, wykrzywioną płaczem twarzyczkę dziecka. Mokre, spocone i zaplute.

- O co chodzi? - zapytał szorstko. W odpowiedzi usłyszał jedynie kolejny wrzask, po tym jak Sheila nabrała pełne płuca powietrza. - Przestań!

Dziewczynka wystraszyła się krzyku, zachłysnęła płaczem i zaczęła krztusić. To już było niebezpieczne, więc Sherlock niechętnie wziął ją na ręce. Przy okazji zorientował się, co było przyczyną płaczu. Dotąd zadbał o to, by nakarmić jeden koniec dziecka. Teraz przyszła pora, by zająć się drugim.

Nie miał pojęcia, co ma zrobić i jak. Molly wspomniała coś o pieluchach, a Sherlockowi nieobce było to słowo, w kontekście tego, ze istnieje w słowniku, ale poza tym nie miał zielonego pojęcia, jak postępować. Dziecko wprawdzie przestało wrzeszczeć jak obdzierane ze skóry, ale nadal kwiliło, w dodatku prosto Sherlockowi do ucha, i coś mu mówiło, że nie przestanie, dopóki problem nie zostanie rozwiązany.

W pierwszym odruchu Sherlock rozważał zadzwonienie do jedynej osoby, do której mógł zadzwonić, ale uznał, że Mycroft posiadał w tej kwestii równie mało doświadczenia, co on. Albo i mniej, zważywszy na to, że Sherlock miał już za sobą karmienie, i to całkiem efektywne. Molly u dentysty była akurat niedostępna, więc pozostawał jedynie Internet.

Trzy filmiki instruktażowe później i z migreną o dwa stopnie gorszą Sherlock wiedział już mniej więcej, co i z której strony zrobić. Położył Sheilę na przewijaku, rozebrał i nagle okazało się, że jak na tak małe dziecko dziewczynka potrafi być niezwykle ruchliwa. Gdy tylko została uwolniona z krępujących ubranek i pieluchy, zaczęła energicznie wymachiwać nóżkami, a na mokrej buzi pojawił się bezzębny uśmiech. Sherlock natomiast odkrył, że do ogarnięcia dziecka brakuje mu co najmniej jednej ręki, by móc wszystko zrobić.

Zdecydowanie nie mój rejon, stwierdził Sherlock, gdy za drugą próbą udało mu się okiełznać wierzgające nóżki i jako tako zapiąć świeżą pieluszkę. Nieco kłopotu sprawiło mu również upchnięcie ruchliwych kończyn z powrotem do śpioszka, głównie dlatego, że przerażała go ich wielkość i delikatność.

Sheila była w końcu najedzona i czysta, ale ku zgrozie detektywa wcale nie wyglądała na senną. Wręcz przeciwnie, przyglądała mu się z uwagą, próbowała pakować maleńkie piąstki do buzi i wydawała z siebie dziwne, miaukliwe odgłosy, które na szczęście nie były płaczem.

Sherlock przez chwilę zastanawiał się, co zrobić. Miał poważne podejrzenia, że jeśli zostawi Sheilę samą, to wkrótce znów będzie płakać. Nie zamierzał stać nad łóżeczkiem, a gdy siadał na łóżku Molly, dziecko go nie widziało i zaczynało być niespokojne.

Dlaczego ta mała była aż tak zainteresowana jego towarzystwem? Dla Sherlocka, który ostatnie miesiące spędził w samotności, było to podwójnie dziwne. Fakt jednak pozostawał faktem, Sheila chciała być w jego towarzystwie, a on był zmęczony i gotów był zrobić wiele, byleby tylko uniknąć płaczu.

Kanapa w salonie była całkiem wygodna i duża po rozłożeniu. Sherlock przygotował sobie łóżko, a potem przeniósł na nie Sheilę razem ze wszystkimi tymi becikami i kocykami, które były w jej łóżeczku. Położył ją przy ścianie, bo zdążył zauważyć, że jest zdolna się przemieścić. Wziął jeszcze laptopa i wyciągnął się wygodnie, marząc, by Sheila była cicho i dała mu się przespać. Gaworzenie niemowlaka początkowo było drażniące, ale Sherlock szybko przestał je słyszeć.