I
- Jesteśmy na miejscu.
Na dźwięk szorstkiego głosu Strażnika Pokoju gwałtownie drgnęłam i uniosłam głowę do okna. Pociąg zaczął zwalniać, a moim oczom ukazał się surowy dworzec kolejowy z szarej cegły. Śnieżna połać jeszcze nie zdążyła się roztopić. Jej brudne, pokryte sadzą kopce ciągnące się wzdłuż peronu jeszcze bardziej szpeciły i tak już żałosny krajobraz. Za nim, jak okien sięgnąć, rozciągał się istny betonowy gąszcz prostych, na wpół zrujnowanych zabudowań dwunastki. Oczekiwało na nas kilku dodatkowych funkcjonariuszy Kapitolu. Zamrugałam gwałtownie, gdy jeden z nich przeładował broń, widząc, że zatrzymujemy się na peronie.
Całe dotychczasowe życie w Panem spędziłam w Kapitolu, znając otaczające go dystrykty jedynie z opowieści oraz dożynkowych relacji na żywo. Od czasu, do czasu udało mi się też usłyszeć parę słów od trybutów, których wyglądem przed igrzyskami zajmowała się moja mama. Od ponad piętnastu lat była stylistką Dystryktu Drugiego cieszącą się w stolicy niemal tak wielką popularnością, jak Cinna Vaught z dwunastki po spektakularnym sukcesie jednej z tegorocznych zwycięzców - Katniss Everdeen. Na myśl o tej dziewczynie poczułam, jakbym momentalnie znalazła się w lodowym uścisku. Otuliłam się drżącymi ramionami i odetchnęłam głęboko, wypuszczając z ust obłoczek pary. To przez nią się tutaj znalazłam.
Pociąg zatrzymał się z przeszywającym zgrzytem. Chwilę później po moich obu stronach znaleźli się Strażnicy Pokoju, bezceremonialnie chwycili mnie za ramiona i dźwignęli na nogi. Wciąż drżały. Kiedy szarpnęli mną niecierpliwie w stronę wyjścia z wagonu, zacisnęłam mocno zęby. Próbowałam się nie rozpłakać.
Najpierw dwudniowa, wykańczająca podróż z Kapitolu aż na koniec Panem pociągiem towarowym – a dokładniej transportującym nieliczne racje żywnościowe ze stolicy dla rodzin pobierających astragale – a później to. Mijając rząd zamaskowanych funkcjonariuszy, bezpiecznie utkwiłam wzrok we własnych butach. Czułam się jak ciężkiego kalibru przestępca. Może rzeczywiście nim byłam? W końcu, nie zostałam skazana na zesłanie do najniżej usytuowanego dystryktu bez powodu.
- April Jenner? – na dźwięk obcego głosu, unoszę zrezygnowana głowę ku górze.
Moim oczom ukazuje się niewysoki, przygarbiony staruszek w powycieranym płaszczu. Jego twarz wyrażała głęboką troskę. Nie zmienił tego nawet łagodny wyraz oczu, które można było dostrzec, gdy podszedł bliżej.
- Moje nazwisko Undersee – przedstawił mi się skinieniem głowy – Jestem burmistrzem Dystryktu Dwunastego. Pozwolą panowie, że przejmę naszego gościa?
Jeden ze Strażników Pokoju gwałtownie szarpnął mną do tyłu. Zdusiłam w sobie poirytowane syknięcie. To już naprawdę przechodziło ludzkie granice.
- Obawiam się, że nie wie pan, kim ta dziewczyna jest – odezwał się zduszonym przez przyciemniony kask głosem – To groźna przestępczyni zesłana tutaj przez Trybunał Kapitoliński. Usiłowała zabić…
- Tak, tak. Wiem, dlaczego tu się znalazła – mężczyzna przerwał strażnikowi w pół słowa, po czym posłał mu przepraszające spojrzenie – Mimo wszystko, nie sądzę, żeby narobiła mi większych problemów. Niżej się nie posunie. Gorsza, niż życie w dwunastce, jest tylko śmierć.
Jego ostatnie słowa zadzwoniły mi w uszach. Tylko śmierć… Cóż, pewnie i tak niedługo mnie czeka. Najpewniej głodowa. Nie sądziłam, aby ludzie cierpieli tutaj dostatek, a tym bardziej chcieli podzielić się swoimi dobrami z kimś obcym, a zwłaszcza ze znienawidzonego Kapitolu.
- Tak pan myśli? – wtrąciłam zachrypniętym głosem, z trudem maskując wysoki, piskliwy akcent ze stolicy – Wolałam umrzeć, niż tutaj przyjechać. Niestety, bezskutecznie.
Posłałam swojej eskorcie najchłodniejsze spojrzenie, na jakie było mnie stać. Mogłabym przysiąc, że burmistrz Undersee lekko się uśmiechnął. Zrezygnowani Strażnicy Pokoju puścili moje nadgarstki i popchnęli mnie w kierunku staruszka trochę mocniej, niż to wypadało. Uwolniona krzyknęłam cicho, pośliznąwszy się na lodowej nawierzchni. Uścisk jego dłoni nieoczekiwanie był mocny i pewny, na co w najmniejszym stopniu nie wskazywała jego postura. Gdy już odzyskałam równowagę, Undersee puścił mnie, po czym zdjął z siebie płaszcz i narzucił mi na skostniałe ramiona.
- Przemarzłaś na kość – stwierdził bez ogródek - Masz ochotę na filiżankę herbaty, moje dziecko?
Już po chwili byliśmy w drodze do jego domu.
- Może kostkę cukru, kochanie?
Pani Undersee pochyliła się usłużnie nade mną, ściskając w drżących dłoniach płytką cukierniczkę. Jej zawartość była twarda jak kamień i wysuszona na wiór. Mogłabym przysiąc, że cukier to jeden z najbardziej luksusowych towarów w okolicy, a jego zdobycie graniczy z cudem. Na myśl, że kobieta wyciągnęła go specjalnie na moje przybycie poczułam się jeszcze gorzej.
- Nie, dziękuję – wymamrotałam, spuszczając głowę i pozwalając długim jasnobrązowym kosmykom oddzielić mnie od świata – Nie słodzę.
Dochodziła siódma wieczorem. Siedzieliśmy w małym, obskurnym saloniku, który wyglądał, jakby ktoś rozpaczliwie pragnął dodać mu ciepła i klasy. Od razu było widać, że nawet rodzinie najwyżej usytuowanej w całym dystrykcie było ciężko wiązać koniec z końcem. Być może kiedyś te mandarynkowe, połatane zasłony były ostatnim krzykiem mody w Kapitolu. Albo te wyblakłe, musztardowe fotele. Teraz byłyby w stolicy symbolem kiczu, przemijającej mody, która i tak nieustannie zmienia się, jak w kalejdoskopie. Dla nich musiały uosabiać powiew luksusu z lepszej części Panem. Poczułam do nich pewnego rodzaju litość. Może nawet nikłą sympatię.
- Więc… - odezwałam się nieśmiało, przerywając uciążliwą ciszę – Skoro już tutaj jestem, to co ze mną będzie? Jestem zesłańcem.
Nieoczekiwanie żona burmistrza wydała z siebie odgłos, który lawirował pomiędzy kaszlnięciem, a tłumionym chichotem. Przeniosłam na nią spojrzenie.
- Przepraszam – odparła cicho, posyłając mi łagodny uśmiech – Po prostu twój akcent jest taki zabawny. Zupełnie inny, niż tutaj, czy w Złożysku.
- W Złożysku? – powtórzyłam niepewnie.
- Nazywamy tak górniczą część dwunastki, położoną pomiędzy kopalnią, a lasem – oznajmij spokojnie burmistrz Undersee, przechylając filiżankę z nadłamanym uszkiem – Mieszka tam wiele zacnych, ale znacznie uboższych od nas rodzin. Na przykład, Everdeenowie…
Znów, pomimo tlącego się w murowanym palenisku ognia, zrobiło mi się chłodno. Mocniej ścisnęłam w dłoniach filiżankę, nie zważając na parzący mnie przez nią wrzątek. A więc doszliśmy do ich tematu… Byłam gotowa na wszystko, a jednocześnie się obawiałam. Nie znałam dobrze prawa karnego poszczególnych dystryktów. Może tutaj w zadośćuczynieniu dla rodziny ofiary musiałabym im usługiwać, jak awoksa w Kapitolu? Z drugiej strony, społeczność Dwunastego Dystryktu stanowili ludzie prości, którzy z pewnością nie potrzebowaliby kolejnych gęb do nakarmienia, nawet za cenę służby i posłuszeństwa.
- Twoje życie tutaj w żadnym stopniu nie będzie odbiegało od życia pozostałych mieszkańców, April. Będziesz zmuszona znaleźć sobie pracę i kwaterę. Żyć na własny rachunek – kontynuował ostrożnie mężczyzna, patrząc na mnie ze smutkiem w dobrotliwych oczach – Może przez wzgląd na twój młody wiek, któraś z zamożniejszych miejskich rodzin zgodzi się przyjąć cię pod swój dach?
Chociaż w moim wieku Katniss Everdeen już od pięciu lat utrzymywała rodzinę, pomyślałam. Jest wielką dumą swojego dystryktu, pewnie nawet na to zasłużyła. Jak burmistrz Undersee mógł myśleć, że ktokolwiek zgodzi się mną zająć wiedząc, co usiłowałam jej zrobić? A wiedzieli wszyscy. Skuliłam się na swoim miejscu jeszcze bardziej, niż wcześniej i tępo wbiłam wzrok w mętną herbatę.
- Będziesz podlegała takim samym prawom, jak wszyscy. Z jednym wyjątkiem… Nie wolno ci zbliżać się do Wioski Zwycięzców, tym bardziej do domu Katniss, jej rodziny i jej samej. Otrzymałaś z Kapitolu zakaz zbliżania się na mniej, niż sto metrów do tej dziewczyny.
Kiwnęłam sztywno głową na znak zrozumienia.
- Ile mam czasu, żeby… stanąć tutaj na nogi? – zapytałam.
Poczułam na swoim ramieniu chudą, drobną dłoń pani Undersee. Posłała mi dobroduszny uśmiech, w którym kryła się również pewna doskonale odmierzona szczypta litości.
- Skarbie, tutaj nikt naprawdę nie staje na nogi. Zawsze czegoś brakuje. Im szybciej się do tego przyzwyczaisz, tym lepiej.
- A więc rozumiem, że wygoni mnie pani dzisiaj na ulicę, tak? – w moim głosie znalazło się nieco więcej złości, niż powinno.
- Ależ skąd! – zaoponował prędko jej mąż – W taką noc bez dachu nad głową z pewnością zamarzniesz. Nasza córka, Madge, jest w twoim wieku. Jest dobrą, uczynną dziewczynką. Z pewnością odstąpi ci swoje łóżko i…
- Mam pomóc JEJ? Tato, ona chciała zabić moją przyjaciółkę!
Na dźwięk wysokiego, rozżalonego głosu wszyscy odwróciliśmy się w stronę drzwi wejściowych. Stała w nich ładna, niska dziewczyna o dużych brązowych oczach i zarumienionych od chłodu policzkach. Po jej prostych piaskowych włosach spływały strużki roztopionego śniegu, a jej twarz wyrażała głębokie niedowierzanie. Kiedy nasze spojrzenia się zetknęły, zmrużyła z wściekłością powieki. Nie dziwiłam się jej, że nie chciała mnie widzieć w swoim domu, a tym bardziej w swoim łóżku. Gdybym miała lepszą alternatywę, z pewnością bym ją wybrała.
- Madge, bądź rozsądna – westchnął jej ojciec, podnosząc się ciężko z fotela i idąc w jej kierunku – April wiele przeszła. Wcale nie jest łatwo tak z dnia na dzień zacząć nowe życie…
- Z którego dobrowolnie zrezygnowała! – wpadła mu niecierpliwie w słowo – Przecież wiedziała, co ją czeka, za atak na zwycięskiego trybuta! Katniss po wyganiu igrzysk jest prawnie nietykalna! Nie powinna być zaskoczona.
- Córeczko, uspokój się… – poprosiła ją cicho kobieta, puszczając moje ramię i posyłając jej błagalne spojrzenie – To tylko jedna noc.
- Jeżeli ona ma tu dzisiaj zostać, idę do Hawthorne'ów. A widzę, że będę zmuszona.
Ogłuszający trzask, jaki towarzyszył opuszczeniu przez nią salonu sprawił, że aż podskoczyłam na miejscu. Cała jej wizyta w domu wydarzyła się tak szybko, że nawet nie miałam czasu, aby odpowiednio zareagować. Nieśmiało zerknęłam na twarze jej rodziców. Obie wyrażały głęboką niepewność i troskę. W oczach pani Undersee zalśniły łzy.
- Ona… nigdy tak się nie zachowywała – wymamrotała, ocierając je wierzchem dłoni.
- I już nigdy nie będzie – odparłam głucho, przyciągając nogi do drżących kolan i obejmując je ramionami – Jutro rano się stąd wyniosę. Obiecuję.
Spojrzenia państwa Undersee palą mnie do żywego ognia. Niemal czuję tępe, podskórne pulsowanie. Przyjęli mnie pod swój dach, ryzykując rodzinny konflikt z córką. Byłam pewna, że Madge długo nie zapomni im tego aktu dobroci wobec niedoszłej zabójczyni jej przyjaciółki.
Przed oczami stanęła mi postać mojej własnej przyjaciółki, Lisy. Ona nawet o mnie nie walczyła, kiedy wyprowadzano mnie z pałacu prezydenckiego wrzeszczącą i szamoczącą się bezwładnie w eskorcie Strażników Pokoju. Pamiętam jej zawstydzony, zbolały wzrok, kiedy zamykały się za mną drzwi. Jedyne, co zrobiła, to przyjęła z wdzięcznością kolejny kieliszek szampana od mijającego ją awoksa i zręcznie wychyliła jego zawartość.
Siedzieliśmy w ciszy, którą przerywał jedynie trzask płomieni, każdy w swoich myślach. Poczułam się samotna jak nigdy. Bo czy tak właśnie nie było? Czy nie zostałam pozostawiona sama sobie, aby zginąć na tym pogorzelisku ubóstwa? Do dotychczas suchych oczu napłynęły mi łzy.
Nikt nie potrafił zrozumieć, że wszystko co robiłam, robiłam z miłości.
Parę godzin później, po spożyciu najskromniejszej kolacji w moim życiu, złożonej z kromki z kozim serem i szklanki mleka, z kiszkami skręcającymi się z głodu położyłam się w pokoju Madge. Już wtedy, gdy tylko opatuliłam się szczelnie kołdrą i wtuliłam głowę w poduszkę, wiedziałam, że tej nocy nie zasnę.
Tęskniłam za Kapitolem, za jego tętniącą życiem panoramą, która rozciągała się z najwyższego okna w naszym apartamencie. Za tym przepychem i wszechobecnym luksusem. Za szczęśliwymi ludźmi w kolorowych strojach, przypominającymi bajkowe stwory. Przede Najbardziej jednak tęskniłam za mamą i bałam się tego, co zastanę w swoim życiu rano. Chociaż Undersee'owie okazali mi tak wiele dobroci, nie miałam już czego u nich szukać. Nie chciałam skłócać ich z córką bardziej, niż musiałam. Może i byłam w ich oczach tylko głupią kapitolińską dziewczyną, ale to nie znaczyło, że nie miałam skrupułów.
Jak wielka okaże się tutaj cena przetrwania? Czy zdołam ją zapłacić?
