Czarne chmury dymu unosiły się nad zdewastowanym pałacem króla Asgardu. Złamana w połowie główna wieża opadła na ziemię, a pozostałe kolumny uginały się pod naporem innych, tworząc wyraźny obraz gruzowiska na miejscu, gdzie kiedyś stał potężny pałac.
Tron króla nie stał już taki sam, jak niegdyś i nie gościł już tego samego władcy. Na wygodnym siedzeniu, ze złotym berłem Asgardu mocno zaciśniętym w drżącej dłoni, siedział nie syn Odyna, jak by się spodziewano, nie sam Odyn, lecz uznany za zmarłego, brat Thora, Loki Laufeyson. Uśmiechał się szyderczo do swojego odchodzącego brata, zanim Thor zniknął mu z oczu i pognał na Ziemię, spiesząc się do Jane Foster, po czym chwycił pewniej berło, z trzaskiem złamał je na pół, przydeptując nogą i rzucił przed siebie.
- Czas przywrócić dawną świetność tej żałosnej Krainie - mruknął pod nosem.
Jego plan obejmował więcej, niż tylko odbudowanie Asgardu, chciał sięgnąć dalej, głębiej, wykorzystując siłę, którą chciał posiąść już w Svartalfheimie. Chciał mieć za wszelką cenę Eter tylko dla siebie. Kto mógł go zatrzymać?
Thor? Będący teraz na Ziemi, myślący, że jego brat nie żyje?
Odyn? Nie. Odyn nie mógł go zatrzymać.
Własnoręcznie zrzucił go z tronu i wbił mu sztylet prosto w serce, oglądając, jak z jego przybranego ojca uchodzi żywot. Cieszył się chwilą, w której pozbawił go życia i prosto w twarz powiedział: "Jestem dokładnie tym wyrzutkiem, którego zostawiono, aby zamarzł, Odynie. Nigdy nie powinieneś mnie zabierać".
Miał wówczas w głowie jedno słowo i tkwiło ono tam aż do teraz.
Zemsta.
Pragnął zemsty tak mocno, że przysłaniało mu to zdrowy rozsądek.
Lecz czy Loki miał jeszcze zdrowy rozsądek? Czy w tym zatrutym umyśle pozostała choć cząstka tego, co można nazwać rozumem?
Umiał świetnie knuć i planować, obmyślać i spiskować i chociaż uważano go za głupca i szaleńca, instynkt Lokiego wykształcił się podczas dzieciństwa, kiedy gdzieś w głębi siebie czuł, że jest inny, odróżnia się, nie pasuje tu. Odczuwał, że jest w złym miejscu, a jego osamotniona strona osobowości kształciła w sobie wszystkie te cechy, jak ignorancja i impertynencja, aby tylko Laufeyson mógł kiedyś z nich korzystać w sposób najlepszy dla siebie. To był jego mechanizm obronny. Był typowym drapieżnikiem, lecz nie tak oczywistym, jak lew, lecz bardziej skrytym i tajemniczym, jak puma. Czekał, był cierpliwy, aż w końcu dostawał to, czego chciał, swoją zdobycz. Drugi raz udało mu się zasiąść na tronie Asgardu, omalże nie zacząłby rządzić Midgardem.
Gdyby nie Thor.
Lecz gdzie teraz był pan piorunów? Na Ziemi, oddający cały swój czas śmiertelnej. Tej głupiej i naiwniej śmiertelnej, tej przez którą Loki musiał zginąć... a przynajmniej chwilę poudawać martwego dla dobrego przedstawienia, własnego zadowolenia i wiarygodności, w którą Thor uwierzył. Loki był doskonałym aktorem, a udawanie śmierci, tak tragicznej, z resztą wtórny raz, było dla niego małym wyzwaniem i źródłem wielkiej radości. Był z siebie dumny, jak to każdy szaleniec po udanej robocie.
...
Otworzyła oczy dopiero, kiedy odzyskała czucie w kończynach. Przeszywające zimno doprowadziło ją do konwulsji, a lekka kurtka nie dawała wystarczającego ciepła, nie chroniła jej przed okropnym ziąbem Jotunheimu. Krwawiącym udem rzucały drgawki wywołane rozerwaniem dwóch nerwów i tętnicy, a krew zalała całe ubranie od pasa w dół. Wbity głęboko w mięsień odłamek powodował, że ból był tak mocny i paraliżujący, że po chwili rozniósł się na całe ciało.
Jej najgorszym zmartwieniem nie była, a raczej może nie powinna być zmasakrowana noga, a o wiele gorsze i tragiczniejsze położenie. Ciemności panujące w Jotunheimie nie pozwalały jej odróżnić, czy ma otwarte oczy, czy może zamknięte. Powieki same chciały opaść i więcej się nie otwierać. Ból stykał się ze zmęczeniem i przerażeniem, a to były połączenia skrajnie niebezpieczne dla zwykłych śmiertelników.
Los chciał, aby podczas następnego Złączenia, które właśnie się kończyło, mającego miejsce pięć tysięcy lat później, niż poprzednie, znalazła się w Jotunheimie. Sama, przestraszona, dotkliwie ranna, chociaż miała w sobie siłę, aby się uleczyć. Było to ostatnie miejsce, w którym powinna się znaleźć w czasie Złączenia. Trwało ono dłużej, niż poprzednie i dało jej możliwość przeniesienia się do każdej z Krain, choć o tym nie wiedziała. A zupełnie nie przypadkiem trafiła do Utgardu. Los przewidział, że książę tej Krainy trafi tu w tym samym czasie.
Leżała na ziemi od dobrej ziemskiej godziny. Powinno ją dziwić, że w godzinę, pomimo rozerwania tętnicy, de facto najważniejszej żyły w całej rannej nodze, nie wykrwawiła się na śmierć. Lecz nie wiedziała nawet, ile tu leży. Nie miała pojęcia, gdzie jest.
Zgięła nogę w kolanie, ale towarzysząca temu fala bólu zamknęła jej oczy.
...
Loki, w szaleńczej pogoni za zemstą, choć nie wiedząc na kim miałby się teraz mścić, skoro Odyn nie żył, wtargnął do Bifrostu i dzierżąc od kilku minut swoje stare berło, ostro zakończone źródło mocy płynące z Tesseraktu i Sześcian ukryty pod płaszczem, nakazał Heimdallowi wypełnić jego polecenia.
- Drugi już raz cię tutaj spotykam w tak, hmm, niezbyt przyjemnej sytuacji. Ale cóż, mój drogi Strażniku, znów jestem królem! - ostentacyjnie tupnął nogą, unosząc wysoko głowę w geście pokazania Złotookiemu, jak dużo teraz znaczy w Asgardzie.
- Gdzie jest Odyn?
- Przecież doskonale wiesz. Ty wiesz i widzisz wszystko. Cudowny talent, nie sądzisz? Chciałbym taki posiadać, ale matka zdążyła mnie nauczyć tylko... czarować. Nie, to złe słowo. Głupio brzmi. Tak ludzko.
- Nie ma w tobie nic ludzkiego, Loki - Heimdall wyczuwał, po co przyszedł Loki. Nie lękał się śmierci, bo w obliczu morderstwa swojego pana czuł się wolny od swojej służby, wypełnił ją należycie, nawet jeśli pozwolił wtargnąć wrogim statkom do Asgardu. Nie mógł zaradzić każdemu złu, z którym musiał zmierzyć się Asgard, chociaż próbował.
- Nie lękaj się. Chociaż... Powinieneś się mnie bać. Nie zabiję cię, nie teraz. Będziesz dalej służył mi jako Strażnik. Znaj moją łaskę - rzucił i ruszył przed siebie.
Jasne światła Asgardu zniknęły za nim, gdy Bifrost przenosił go w ciemność i mróz jego rodzimej Krainy. Gdzieś w głębi swojego serca, jeśli wciąż je miał, czuł się dziwnie spokojnie, podążając tam, gdzie się urodził. I gdzie, niestety, go porzucono, ale z tym bóg oszustw pogodził się już dawno temu.
Był wyrzutkiem, ignorantem, kłamcą, oszustem, zbrodniarzem, zabójcą, olbrzymem, ale nigdy nie czuł się przez to źle. Kolejne przywary były dla niego jakby kolejną ozdobą swojego rozrośniętego ego. Taki miał charakter.
...
Wydawało mi się, że się obudziłam. Ale i tego nie byłam pewna.
Kręciło mi się w głowie od zapachu krwi, bo nic nie czułam wyraźniej, niż krew. Sądząc, po bólu, który wyginął mnie w pół, zapewne była to moja krew. Nie mogłam się skoncentrować na tym, co właściwie boli mnie najbardziej i skąd tyle krwi, bo całe moje ciało jakby jednocześnie zamieniło się w jedną bolącą całość. Chciałam wrzeszczeć, ale powstrzymywałam się z całych sił.
Wbrew woli, moja prawa noga sama wyginała się w różne strony i na zmianę zaciskała. Mięsień w udzie pulsował niemiłosiernie. Znalazłam źródło bólu dopiero po chwili. Znacznie więcej czasu zajęło to mojemu błędnikowi i choć wcale nie chciałam, powoli wracałam do stanu przytomnego, z sekundy na sekundę czując coraz to większe cierpienie.
Tak bardzo zajęłam się krwawiącą nogą i czymś, co wyglądało na wbite w ów kończynę, że nie dostrzegłam wcale faktu, że ktoś mnie niesie. Bez wątpienia unosiłam się nad ziemią, czułam rytm wybijany przez wykonujące ruch nogi.
Zapach krwi na chwilę przysłoniła mi obłędna woń męskiego ciała. Choć mózg miałam zapełniony czerwoną jak krew mgłą, myślałam tylko o bólu. On sam wdzierał się do mojej głowy, bo był tak absorbujący, że o niczym innym nie dawałam rady pomyśleć. To był jeden z tych rodzajów bólu, który wykracza daleko poza ramy skali jeden do dziesięć i zajmuje miejsce dopiero gdzieś koło dwudziestki.
Wierząc w duchu, że pozbędę się albo tego bólu, albo całej nogi, poczułam dotkliwy podmuch lodowatego wiatru i zadrżałam z zimna.
Otoczyła mnie wszechobecna ciemność. Poddałam się jej całkowicie. Nie mogłam walczyć z silniejszym wrogiem, nawet pomimo chęci. Ręką dotknęłam palącej nogi i moje palce zetknęły się z czymś zimnym i mokrym. Złapałam za kawałek metalu i wyrwałam go sobie z nogi, rozcinając skórę na dłoni.
...
Jotunheim zmienił się od ostatniej wizyty. Nie zmieniła się oczywiście temperatura, bo w przeliczeniu ziemskim, było tu wystarczająco zimno, aby założyć stację polarną, ale niegdyś walące się zabudowania ze skał i lodu nabrały wyrazu i grozy. Loki zadawał sobie pytanie, kto mógłby zadbać nieco o Utgard, jeśli król tej Krainy zginął i to z jego ręki. Może Laufey zostawił królestwo jakiemuś innemu swojemu synowi? Czy miał inne dzieci? I czy je też porzucił?
Wtedy to do niego trafiło. Jak piorun z nieba uderzyła w Lokiego jedna, niepozorna myśl.
Może Laufey nigdy by go nie zostawił, gdyby nie Odyn? Może Loki został sam, pozornie wyrzucony, gdy walące się mury pałacu i Jotunheimu przygniotły jego matkę, a Wszechojciec niemalże zabił ojca?
To tylko utwierdziło go w przekonaniu, że przybył tutaj w słusznej sprawie i miał rację co do tego, że jest prawowitym dziedzicem korony Utgardu. Problemem byli tylko Jotuni, niezbyt skorzy do współpracy i wrogo nastawieni do kogoś, kto zabił ich króla i wywodził się od Asów. Tych wyjątkowo Olbrzymi nienawidzili. Każdy z własnego powodu, wszyscy z jednej przyczyny. Odyna.
Ale jeśli ten stary głupiec nie żył, czy nie byłoby rozsądniej przyłączyć się do ich nowego króla, silniejszego i być może lepszego w działaniach, aby przywrócić swojej Krainie blask sprzed ataku Bifrostu i pokój, niczym już dłużej nie zachwiany?
Loki myślał o tym, krocząc śmiało przez lodowe pustkowie. Zmierzał ku ich kryjówce, gdyż Jotuni zwykli do krycia się. "Jak to tchórze mają w naturze". Nie było słychać nic, oprócz powiewu porywistego wiatru, spadających sopli lodu, czy też stóp Zielonookiego wbijających się w skwierczący śnieg.
Dlatego też będąc hojnie obdarowanym przez naturę wyostrzonymi zmysłami, w tym doskonałym słuchem, nie miał problemu z usłyszeniem czegoś, co nie pasowało mu do otoczenia Jotunheimu. Owszem, Jotuni na swój sposób pachnieli i charczeli, ale to, co trafiało do uszu boga oszustw, nie było w żaden sposób powiązane z odrażającymi Lodowymi Olbrzymami. Brzmiało to tak ludzko, tak żałośnie, że Laufeyson porzucił na chwilę swoje żelazne zasady i cel, który mu przyświecał i zmienił kierunek, odbijając w lewo. Kiedy szedł jeszcze w stronę ruin pałacu, jakieś tlące światło oświetlało ostre skały i mieniący się śnieg, lecz później wniknął głębiej w zniszczone pustkowia i gdyby nie jego sokoli wzrok i rzadka umiejętność widzenia w zupełnych ciemnościach, pewnie już dawno wyrżnąłby o skałę czy chociaż zamrożony blok lodu.
Z każdym krokiem ku źródłu dziwnego dźwięku, który słyszał już wielokrotnie, czy to będąc na Ziemi, czy przebywając w towarzystwie Jane Foster, rosło jego zainteresowanie.
To było bicie serca.
Ludzkiego.
Niemiarowe, czasem przystające, oszołomione bicie czyjegoś serca. Zapach towarzyszący temu dziwnego zjawisku był równie znajomy, co uderzenia. Krew pachniała tak samo u każdej istoty, Elfa, człowieka, czy też pół-boga, a ta krew wydawała jeszcze dziwny dźwięk plusku, jak gdyby skądś się ulatniała. Loki zwęszyłby człowieka bez trudu. Cieszył się, że będzie miał jeszcze jedną okazję na wbicie komuś sztyletu między płuca, a gardło. Nic innego tak go nie zadowalało.
Lecz to, co zobaczył, kiedy doszedł na miejsce, przerosło jego największe oczekiwania. Tam, gdzie wzrok kierował Czarnowłosy, leżała młoda Ziemianka.
Nieprzytomna.
Krew, którą czuł z daleka, rozbryzgana była na śniegu, a tym, z czego się wylewała, szargały drgawki i dziwne skurcze.
Słyszał, jak serce leżącej Ziemianki wybija rytm niepokojąco wolny, a po chwili coraz wolniejszy. Loki zmarszczył brwi ze zdumienia. Przybył tu w zupełnie innym celu i coraz mniej niechętnie z niego rezygnował, bo czuł teraz coś, co prawie zmuszało go do podejścia tam. W jednej chwili, kiedy zobaczył ludzkie cierpienie, tak mu znajome, diametralnie zmieniły mu się priorytety. Czym prędzej podbiegł do Ziemianki.
Uklęknął obok i wtedy zobaczył dokładniej jej rysy twarzy. Mocno zaciśnięte powieki zdradzały okropny ból przeszywający jej ciało, a drżące usta i zsiniałe poliki podziałały wyraźnie na jego wyobraźnię. Jeśli jeszcze nie wykończyła ją rozległa i z pewnością śmiertelna rana, to powoli umierała ona z zimna i wyczerpania.
Nie bacząc na nic więcej, wsunął dłoń pod jej plecy, chwytając jedną ręką za bark z drugiej strony, a drugą wsunął pod zgięcia kolan i bez najmniejszego wysiłku uniósł do góry. Jeszcze raz spojrzał na jej twarz i rude włosy, które zwisały mu teraz z ramion. Posuwał się kolejny raz do szaleństwa, bo zamiast czerpać radość z zabicia człowieka, którego znalazł, niósł pomoc. Bo bez tej, Ziemianka na pewno nie przeżyłaby nawet do zakończenia Złączenia, które nastąpić miało niebawem.
Nie miał zamiaru odstawić jej do Midgardu, chociaż tamtejsi lekarze zajęli by się nią należycie. Nie brał takiej ewentualności pod uwagę, bo coś w jego sercu ruszyło go, aby zabrać ją do Asgardu. Łamał swoje własne zasady - nie pozwolić więcej tej hołocie wejść na teren Królestwa bogów. Robił wyjątek i to dla kogoś, kogo przypadkowo znalazł i w pierwszej myśli chciał zadźgać, bo uważał, że będzie to śmieszne.
Komizm sytuacyjny byłby dla niego ważniejszy, niż zabranie tego człowieka z powrotem do jego Krainy, bo to leżało w naturze Lokiego - robienie zamętu, działanie wbrew jakimkolwiek zasadom moralności, nawet boskiej. A właśnie trzymał na ramionach Ziemiankę, kogoś z uniżonego i żałosnego ludu mieszkającego na Ziemi i nie wiedział nawet dlaczego to robi.
Czy coś mogło poruszyć się w sercu Lokiego? Cierpienie, chociaż tak dobrze mu znane, podziałało na niego jak silny lek psychotropowy na człowieka. Nie chciał dać jej umrzeć, chociaż na sumieniu miał wielu innych ludzi.
Loki objął ją szczelniej, przysuwając do swojego ubrania, bo temperatura jego ciała niewiele różniła się od ludzkiej, a nie czuł on wcale chłodu. Wiedział, że kolejną ludzką cechą jest wrażliwość na to, czego on wcale nie odczuwał lub nie robiło to na nim dużego wrażenia.
Był ponoć nieśmiertelny, czym była więc dla Czarnowłosego skrajnie niska temperatura i palący upał, jeśli zabić go mogło tylko kilka rzeczy i wszystkich ich miał zamiar się pozbyć? Thor pokazał swoją wyjątkową głupotę, kiedy uwierzył, że byle włócznia mogła skutecznie pozbawić jego brata życia.
Pomimo swej ogromnej inteligencji, nie miał pojęcia, kogo tak naprawdę ratuje z opresji. Na ramionach trzymał kogoś, kogo normalnie bez wahania zabiłby z zimną krwią, bowiem niewiele różniła się ona od tych, z którymi walczył jego brat. Jego posunięcie być może mogło być fatalne w skutkach, ale Zielonooki sam otworzył dla niej wrota Asgardu i nieświadomie wprowadził wroga do swojego królestwa.
