Dopisek odautorski:

Akcja dzieje się w roku 2025, z oryginalnych postaci uchował się tylko Scorpius, w którym widziałam potencjał, reszta to OC, świat magiczny stanowi tło dla poczynań moich bohaterów. Nie oznacza to jednak, że kanon wyrzuciłam do śmietnika — ma się całkiem dobrze i nie zamierzam tego zmieniać. W tekście mogą występować przekleństwa, sceny absurdalne oraz dla niektórych osób drastyczne.

Opowiadanie publikuję również na red-descent. blogspot .com

Miłej lektury!

Prolog

Zielone oczy obserwowały uważnie dłonie, które sprawnie kroiły przeróżne rośliny ostrym nożem i mieszały je w kociołku; zęby, które zagryzały dolną wargę, kiedy część przepisu wymagała większego wysiłku. Ciekawskie rączki próbowały dosięgnąć świeżo zerwanych kwiatów leżących na brzegu stołu, ale cofały się automatycznie, przeganiane fuknięciem albo groźbą, że ich właścicielka zaraz wróci do swojego pokoju.

Pomagała.

Chciała pomóc.

Mogła jedynie patrzyć i starać się nie przeszkadzać, choć korciło ją, żeby samej wrzucać wszystko do kociołka, machać różdżką z taką wprawą i wdziękiem. Kobieta, która naprzeciw niej w takim skupieniu warzyła eliksir, była jej osobistą bohaterką, jeszcze chwila a powiesiłaby sobie jej zdjęcie nad łóżkiem. Na okrągłej buzi malował się zachwyt, z upływem czasu zwiększał się coraz bardziej, przechodząc w ślepe uwielbienie.

Siedziały tu od kilku godzin, mama kilka razy wołała ją na obiad, ale nie mogła wyjść w takim momencie! Jeszcze coś ją ominie, to wszystko takie piękne, takie ważne, takie… pachnące. Istotnie, para unosząca się z kociołka roznosiła po całym pomieszczeniu kwiatowe zapachy, które mogłaby wdychać do końca życia. Wychyliła się do przodu, chcąc zerknąć do kotła, ale mimo wysokiego stołka wciąż była za mała.

W pewnym momencie para zmieniła się w gęsty, biały dym unoszący się spiralami w stronę sufitu, a twarz kobiety rozświetlił uśmiech tak szeroki, że aż odrobinę upiorny. Dziewczynka nie zwróciła na to uwagi, oczarowana tym, jak to pięknie wygląda z jej perspektywy. Stanęła na stołku i zrobiła chwiejne owacje, co na chwilę wyrwało czarownicę z transu i chyba dopiero teraz przypomniała sobie, że przez cały ten czas nie była tu sama.

– Mam dla ciebie zadanie – powiedziała tajemniczo i wyjąwszy z kieszeni małą fiolkę, napełniła ją szybko eliksirem. – Powąchaj i powiedz, co czujesz.

Dziewczynka ostrożnie przejęła od niej fiolkę z czerwonawym, błyszczącym płynem, po czym z wahaniem wciągnęła w nozdrza jego zapach. Przez chwilę milczała, próbując oswoić się z tym dziwnym uczuciem, gdzieś w okolicach żołądka, aż w końcu tylko westchnęła ciężko, wciskając mały flakonik z powrotem w ręce kobiety.

– Ciasto czekoladowe, perfumy mamy i… i… Nie rozpoznaję tego zapachu, ale jest cudowny – odpowiedziała w końcu drżącym głosem, przyciskając dłonie do zarumienionych policzków.

Czarownica rozpromieniła się jeszcze bardziej i pokiwała głową, jakby odpowiedź jej wiernej fanki wyjaśniała wszystko. Z namaszczeniem wyciągnęła z szafki zawieszonej pod sufitem ozdobną karafkę i wlała do niej cały eliksir. Nożyczki w tym czasie wycinały prostokąt z ozdobnego papieru nad jej głową, chwilę później opadł niczym liść na jej wyciągniętą dłoń. Przykleiła go do naczynia i machnęła różdżką gdzieś w stronę stolika nocnego, z którego przyleciało pióro i zaczęło ozdobnymi literami kaligrafować na naklejce napis…

Czerwony obłęd – szepnęły obie i uśmiechnęły się do siebie.

I każdy uśmiech miał inne znaczenie.