Pierwszy mój twór wrzucony na fanficiton. Nie, żeby było to w jakiś sposób długie. Przewidziana część druga. Miłego czytania.


Ostatnimi czasy wplątani byliśmy w pewną zawiłą sprawę. Stała się ona bardzo niebezpieczna, a choć rozwiązaliśmy zagadkę, Holmes za punkt honoru powziął sobie ująć przestępcę. Pozostawał on od jakiegoś czasu nieuchwytny, ze wszystkich pułapek mego towarzysza zręcznie się wymykał. Holmes uznał, że trafił na sprytnego i siebie godnego przeciwnika.

Zatrzymaliśmy się tedy w hotelu Horton w Devonshire, gdzie zastawiona miała być kolejna pułapka. Holmes właśnie usiadł w fotelu, rozpalił fajkę, gdy drzwi otworzyły się gwałtownie, a do środka wpadła przerażona pokojówka. Odruchowo przebiegła cały pokój i skuliła się przy kominku. Tuż za nią do salonu wszedł mężczyzna młody, dobrze zbudowany i nienagannie ubrany. Starym rewolwerem celował we mnie, ale to na Holmesa patrzył pewnie, z niepokojącą hardością we wzroku. Zadowolenie aż biło z jego twarzy. Spojrzał na mnie nieco przepraszająco.

- Tu nie o ciebie chodzi Watsonie, przecież dobrze o tym wiesz – przyznał, a tuż po tych słowach wystrzelił. Reszta działa się już w zwolnionym tempie. Widziałem szybującą w moją stronę kulkę, która zagłębiła się w moją pierś, opadłem na podłogę, czułem, że bok boli mnie przeraźliwie. Jęknąłem. Dopadł do mnie Holmes, jego oczy rozszerzyły się ze strachu, jego reakcja mnie sparaliżowała. Nigdy nie widziałem go tak przerażonego. Jego smukłe ręce wsunęły się pod mój płaszcz, długie palce natrafiły na ranę. Wzrok nieco mu złagodniał, ale jednocześnie zauważyłem niezachwianą pewność i mocne pragnienie, gdzieś głęboko w jego oczach. Odwrócił się do przeciwnika. Ten nacisnął spust. Wystrzału nie było. W tej samej sekundzie Holmes wytrącił mu z ręki broń.

Dalszy brak szczegółów tłumaczę sobie zamroczeniem z powodu odniesionej rany, może upływem krwi... jednakże widząc, że złoczyńca wyciąga nóż, wiedziałem, iż muszę działać. Drżącą, mdlejącą ręką sięgnąłem po swój rewolwer, który od miesiąca dla bezpieczeństwa nosiłem w płaszczu. Bez ostrzeżenia strzeliłem w plecy napastnika. Niehonorowo, bez uczciwej walki, ale, na Boga, on stał z nożem w ręku nad Holmesem!

Obraz rozmazywał mi się przed oczami, zaległa na nich jakaś dziwna mgła, ale widziałem mojego przyjaciela, patrzącego wpierw na pokonanego napastnika, a następnie na mnie. Powiedział coś do pokojówki, która, skulona i drżąca ze strachu przyglądała się walce z kąta, a ona pobiegła do drzwi. Holmes przyklęknął tuż obok mnie i poklepał po policzku, najwyraźniej zauważając moją wiszącą na włosku przytomność.

- Mój drogi, na miłość boską, zostań ze mną – wyszeptał, kurczowo ściskając moją dłoń i usilnie nie pozwalając mi usnąć. Już miałem mu powiedzieć, że nigdzie się nie wybieram, lecz nie mogłem poruszyć ustami. Było mi przeraźliwie zimno, ledwo słyszałem jego drżący głos. Jego troska... dla tego tonu i zachowania, przestępcy mogliby strzelać do mnie każdego dnia. Powieki same mi opadły, pogrążałem się w ciemności, ale po raz kolejny słowa Holmesa przywołały mnie do przytomności. Trzymałem się świadomości kurczowo, za wszelką cenę chciałem pozostać przy nim, skoro o to prosił.

Do pokoju ktoś wbiegł, drewniana podłoga nieco uginała się pod ciężarem gościa. Słyszałem głos mego przyjaciela, wypowiadał się szybko i głośno, najwyraźniej czegoś żądał. Osoba wyszła z pomieszczenia. Zapadła cisza, przecinał ją mój chrapliwy oddech, nie mogłem zaczerpnąć powietrza tak, aby wypełnić płuca całkowicie. Lewą ręką, tą, której Holmes nie trzymał, rozpocząłem poszukiwania rany. Wyglądało na to, że szczęście mi sprzyjało, kulka zaledwie musnęła moje żebro, ominęła wszystkie narządy. Odetchnąłem z ulgą, jednocześnie krzywiąc się z bólu. Dłoń mojego przyjaciela zacisnęła się na mojej jeszcze mocniej, przyszło mi na myśl, że stracił nieco panowanie nad swoją siłą, co świadczyło o jego wzburzeniu i strachu.

Gdy ponownie skrzywiłem się i jęknąłem, Holmes zaproponował mi morfinę.

- Nie, lekarz... – zdołałem wydyszeć. Towarzysz zacisnął powieki i pochylił się nade mną. Świadomość po raz kolejny zaczęła płatać mi figle, spadałem właśnie w czarny wir, czułem, jak zamykają mi się oczy, ledwo słyszałem głos Holmesa, który tak dzielnie utrzymywał mnie na powierzchni.

- Watson, nie zostawiaj mnie, mój drogi, wytrzymaj jeszcze chwilę – powtarzał ciągle jak modlitwę, czy jakieś zaklęcie. Przycisnął palce do mojej rany, próbując zatamować krwawienie. Ostatnim wysiłkiem umysłu wybiłem się na powierzchnię świadomości, powieki nie pozwoliły się podnieść. Poczułem na ustach jakieś nieokreślone ciepło, coś miękkiego napierało na nie delikatnie. Usłyszałem odległy odgłos kroków i pozwoliłem ponieść się prądowi, napierającemu na mnie od chwili strzału.