1. Punkt zwrotny

Harry Potter stał na środku pomieszczenia z dłońmi zaciśniętymi w pięści i ciężko oddychał. Było mu gorąco, a ciało trzęsło się z wściekłości. Do cholery, tym razem posunęli się zdecydowanie za daleko! Harry przesuwał piorunujące spojrzenie od jednego członka Zakonu do drugiego, podczas gdy dyskusja toczyła się poza nim. Dumbledore, siedzący spokojnie u szczytu stołu i ssący cytrynowego dropsa, nie został oszczędzony bardziej niż ci, którzy stali i na siebie krzyczeli.

Ktoś mógłby pomyśleć, że do tej pory Harry powinien się już przyzwyczaić, iż ci ludzie czuli się zobowiązani do decydowania o tym, jak powinno toczyć się jego życie. Mogłoby się wydawać, że powinien się już oswoić z byciem manipulowanym i prowadzonym za rączkę. Dla jego własnego dobra, oczywiście. Można by sądzić, że będzie już zrezygnowany i będzie pozwalał, aby rozporządzali jego losem, czasami nawet na jego oczach. Tak jak teraz. Do pewnego stopnia, to było prawdą. Gdzieś tam był szaleniec próbujący go zabić, toczyła się wojna i umierali ludzie. Chłopak rozumiał, że Zakon starał się wygrać tę wojnę. Zaakceptował to, że czasami był dla nich niczym więcej tylko pionkiem na szachownicy. Nie lubił tego, ale na to zezwalał. Godził się nawet z ignorancją w przypadkach, kiedy próbował sam podjąć jakąś decyzję, ponieważ rozumiał, że nie posiada wszystkich informacji dostępnych dla innych członków Zakonu. (Kolejny z wielu przykładów na kontrolowanie jego życia. Jeżeli miał pokonać Voldemorta, to chyba powinien znać wszystkie dostępne informacje, prawda?)

Teraz było jednak inaczej. Tym razem ci gnoje przekroczyli granicę. Jeżeli o niego chodzi, to gdy tylko pokona Voldemorta weźmie swoje życie we własne ręce i zrobi z nim cokolwiek tylko zechce. A ci ludzie mieli czelność myśleć, że po zwycięstwie będą mogli kontynuować urządzanie mu życia. Cóż, nie ma pieprzonej mowy! GÓWNO mnie obchodzi, co ludzie potrzebują od ChłopcaKtóryPrzeżył, po tym jak uratuję cały pieprzony czarodziejski świat. Gówno mnie obchodzi, czego symbolem ludzie chcą bym został po śmierci Voldemorta. Po pozbyciu się go, mój pieprzony obowiązek zostanie wypełniony! NIE BĘDĘ żył przez całe moje popieprzone życie tak, by zadowalać resztę pieprzonego czarodziejskiego świata!

Podczas gdy Harry, zgrzytając zębami, by powstrzymać się przed krzyczeniem, stał w bezruchu, żeby kogoś nie zaatakować, członkowie Zakonu całkowicie go ignorowali. Nawet Dumbledore nie raczył na niego zerknąć, gdy od czasu do czasu wtrącał jakąś uwagę do dyskusji. Co najprawdopodobniej było szczęściem, ponieważ gdyby dał Harry'emu posłuch, chłopak mógłby po prostu stracić kontrolę i dać upust swojemu ekstremalnemu niezadowoleniu spowodowanym kierunkiem, jakie to spotkanie obrało. Jego wściekłość rosła, gdy myślał o wszystkich bezowocnych próbach przejęcia kontroli nad swoim życiem. Szczęka go bolała od trzymania swojej wewnętrznej diatryby za zębami.

Wędrujące spojrzenie Gryfona w końcu zatrzymało się na jedynej osobie, która zdawała się w ogóle nie interesować tematem dyskusji. Gdy tak stał, wpatrując się w Severusa Snape'a, w jego głowie zaczęła się kształtować idea. To był bardzo dziwny i desperacki pomysł, ale Harry na to nie zważał. Dalej go rozwijał, analizując znudzony wyraz twarzy profesora.

Żadna z poprzednich prób się nie powiodła, ale przecież wszystkie były raczej w gryfońskim stylu. Harry zastanawiał się, czy bardziej ślizgońska metoda mogłaby być odpowiedzią na jego problem. Im dłużej rozważał ten pomysł, tym bardziej go lubił.

Oczywiście, nie był Ślizgonem i nie potrafił tego zrobić bez odrobiny pomocy, ale musi posiadać w sobie chociaż zalążki Ślizgońskości, skoro tiara chciała go umieścić w Slytherinie. A jeśli to był jej pierwszy wybór, to z odrobiną wysiłku będzie mógł się stać całkiem niezłym Ślizgonem.

Niespodziewanie Snape obrócił głowę i popatrzył na niego, unosząc jedną brew. Harry po prostu uśmiechnął się i obserwował jak Snape mruży oczy. Poszerzył swój uśmiech. Tak, ślizgońska metoda może być właśnie tym, czego potrzebuje.