Tytuł: Fioletowe gluty i rzeźnickie noże

Postacie: Sherlock Holmes, John Watson, Mrs. Hudson, tekstowo Lestrade

Od autorki: nie posiadam praw autorskich do niczego z wyjątkiem własnej kreatywności. Nie czerpię z pisania żadnych korzyści (a przynajmniej materialnych).

Jest to mój pierwszy fic.

Jeśli się spodoba, prosiłabym o komentarz (nawet jak się nie spodoba, to proszę). Istnieje możliwość kontynuacji w razie odezwu. A jakby ktoś miał ochotę poprawić błędy, to byłabym wniebowzięta.


Spokojny wiaterek wpadał przez otwarte okno na piętrze Baker Street 221. John, bardzo niewyspany, w bardzo powyciąganym, bardzo beżowym sweterku, wszedł do kuchni, bardzo niemrawo ziewając.

- Rozumiem, nocne pościgi za seryjnymi zabójcami, ale żeby psuć sobie następny dzień przez randkę? - prychnął na powitanie Sherlock, ignorując mruknięte "Ja też życzę tobie miłego dnia". Holmes potrząsnął próbówką z fioletowym płynem. Ciecz zasyczała niebezpiecznie, ale detektyw tylko rzucił na nią ostrzegawcze spojrzenie i warknął:

- Zamknij się.

- Rozmawiasz z odczynnikami chemicznymi? - zainteresował się Watson, z głową w lodówce. Wyjątkowo nie leżały tam żadne odcięte części ciała. Nie doczekał się także odpowiedzi, więc podreptał do salonu ze śniadaniem w ręce.

Akurat zdążył pobrudzić sobie palce masłem, kiedy z kuchni dobiegło go wołanie:

- Pożyczysz mi swój telefon?

- A tfój gfdzie? - odkrzyknął z pełnymi ustami lekarz.

- Na stole, pokryty twardą i najwyraźniej szybkoschnącą substancją. Ciekawe, jeszcze nie wiem jak ją nazwę.

John tylko westchnął, przełknął kęs i pojawił się w wejściu do kuchni.

- Można wiedzieć, w jakim celu pokryłeś go takową substancją?

- Przecież nie specjalnie - odparł jego współlokator, tonem zarezerwowanym dla dzieci, nieboszczyków w kostnicy i Andersona. Przyjął bez słowa komórkę i wystukał wiadomość, po czym oddał urządzenie właścicielowi.

Jak tam odznaka, George? Nie wiem, czy warto próbować i skrobać telefon. SH

- Komu oblałeś jakąś odznakę? - uniósł brwi Watson, czytając "Wysłane wiadomości".

- No Lestrade'owi, nie wiesz jak on ma na imię? - spojrzał na przyjaciela pobłażliwie, wyjmując z szuflady największy tasak. Lekarz przezornie cofnął się, prostestując. Niestety na nic, bo detektyw zaczął siłować się ze stwardniałym, fioletowym glutem, próbując na przemian podważyć go i przepiłować. W pewnym momencie nóż omsknął się i nie wiadomo jakim cudem, wbił się w sufit.

- Pani Hudson! - krzyknął Holmes tak radośnie, jakby dostał seryjnego mordercę z kokardką na nosie - potrzeba noża rzeźnickiego!

- Na litość boską, Sherlocku, akurat go wyczyściłam... Po co ci ten nóż? - nie-gospodyni wbiegła po schodach, trzymając w dłoni jeden z największych noży jakie doktor Watson widział w życiu. A uganiając się za wszelkiego rodzaju szumowinami po całym mieście, widział ich sporo. Stwierdzając, że nie chce na to patrzeć, wrócił na fotel i ze spokojem człowieka pogodzonego z losem kontynuował konsumpcję śniadania.

- Nie mam pieniędzy na czynsz, więc przejmuję mieszkanie - uśmiechnął się szeroko Sherlock w odpowiedzi na pytanie. - Spokojnie, pani Hudson, żartuję, chcemy tylko przepiłować fioletowego gluta.

- To żart godny twojego brata, doprawdy - mruknęła starsza pani, kręcąc głową. - Pomóc ci z czymś, kochanieńki?

- Jakby mogła pani wyjąć mój tasak ze swojego sufitu... - wyszczerzył się do siebie detektyw, ostrożnie przepiłowując gumową skorupę. Musiał być dzisiaj w wybitnie dobrym humorze. Pani Hudson westchnęła tylko i zabrała się do szukania drabiny.

Właśnie noże wylądowały w zlewie, drabina w schowku, a pani Hudson na ziemi, kiedy Holmes Junior pociągnął tryumfalnie za resztkę gluta, która teraz powinna się odczepić. I odczepiła, z niespodziewaną elastycznością, wypadając za okno razem ze smartphonem.

- Złośliwość przedmiotów martwych - westchnął detektyw, podszedł do Watsona i wyciągnął mu z kieszeni pikającą od kilku chwil komórkę.

GREG. Mam na imię Gregory. I muszę sobie załatwić nową odznakę, bo na poprzedniej przez kogoś (!) fioletowe coś zasłania mi pół twarzy. GL

- Co ty, do cholery, robisz? - zapytał nagle John, wyrwany z zamyślenia.

Nie mam pojęcia przez kogo, ale przyznam, że musi to wyglądać ciekawie, Gary. SH

- Piszę z Lestrade'em. A czemu zawdzięczamy twoje nagłe zamyślenie?

John upił herbatki, postukał palcami w oparcie fotela i nadal zamyślonym tonem powiedział:

- Zastanawiam się skąd pani Hudson ma taki nóż rzeźnicki... i z czego go czyściła?