Zimno i Ciemność

Staliśmy w kręgu. Czujnie wypatrując wroga. Nasze oczy przesuwały się po każdym zakamarku ciemnej uliczki, w której wszystko się rozgrywało. Mając w pogotowiu broń i całą swoją postawę. Chwyciłem mocniej swoją laskę i oparłem ciężar ciała na lewej nodze. Bunnymund ze swoim bumerangiem kręcił się alarmująco; strzygąc uszami na każdy najlżejszy dźwięk. North trzymał się blisko Toothiany, która była najsłabszym ogniwem Strażników. Cienie przenikały wokół nas, nie dając żadnej gwarancji, z której strony spodziewać się ataku.

Z końca uliczki dało się słyszeć szmer – razem ze Strażnikami odwróciłem się w tamtą stronę; całym sobą próbowałem coś dojrzeć w mroku. Nagle Bunny spojrzał się na mnie, a konkretniej – za mnie, a jego oczy rozszerzyły się.

-Jack, uważaj!- Krzyknął i rzucił bumerangiem. Coś za mną brzęknęło, a ja odwróciłem się, lecz zbyt wolno. W porę, by zobaczyć wielką postać Pitcha Blacka i jego ostrze spadające prosto na mnie. Nie zdążyłem uskoczyć, nie zdążyłem poczynić żadnego ruchu.

A w następnej chwili czułem tylko ból. Ból i strach. I ciemność. Mrok. Wypełniające mnie. Padłem na kolana. To dziwne, jak bardzo jest się spostrzegawczym w takiej chwili. Jakby wszystkie zmysły wyostrzyły się, po raz ostatni chcąc chłonąć świat. Zastanowiłem się nad tym przez parę milisekund.

Czy skoro już umarłem, teraz umrę po raz drugi?

Czy w ogóle moje życie po mojej śmierci, można było nazwać życiem?

Za postacią Czarnego Pana ujrzałem złoty piasek, który go porwał. Sandy. Pomyślałem nieprzytomnie. To dobrze, że udało mu się przeżyć.

Spojrzałem z zaciekawieniem na swoją niebieską, oszronioną bluzę, która teraz była rozcięta. Rana na mojej piersi była czarna i długa, prosto przecinająca serce. Powoli zapełniająca ciemnością coraz większy obszar. Bałem się. Bardzo. I wszędzie było tak ciemno…

Upadłem na plecy. Nie zdawałem sobie sprawy, że zamknąłem oczy. Otworzyłem je i spojrzałem na Księżyc. Nie byłem zły. Nie obwiniałem Go, nie byłem sfrustrowany. Może i umierałem, ale… w końcu ktoś mnie zobaczył. Ktoś we mnie uwierzył. To wszystko, czego pragnąłem. A w końcu 300 lat to strasznie długi czas, prawda? Uśmiechnąłem się słabo. Ból się nasilał.

Wtedy coś poczułem. Coś, czego nie czułem od bardzo, bardzo dawna. Zimno. Zimno betonu w ciemnej uliczce. Więc tak ludzie czują zimno? Pitch miał rację. Dobrze współgrało z ciemnością. Wziąłem drżący wdech. Nagle ktoś przesłonił mi widok. Toothiana. Z przerażeniem malującym się na twarzy. Płakała. Wołała coś, może moje imię. Nie byłem pewny. Koło niej zobaczyłem North i Bunny'ego. Obaj byli smutni. Więc jednak… akceptowali mnie? Nie chcieli, żeby coś mi się stało, uważali za część zespołu, nawet jeśli nie złożyłem przysięgi?

W tym momencie, pomimo wszechogarniającego zimna, poczułem ciepło. W środku. To było dziwne, ale dzięki temu przestałem odczuwać taki strach i ból. Nadal tam były; ale jakby odgrodzone zasłoną. Wypełniło mnie szczęście. Z powodu tego, że mnie zaakceptowali, że nie byłem sam, z czego teraz zdałem sobie sprawę.

Moje powieki zrobiły się ciężkie. Zanurzałem się w ciemność. Traciłem świadomość. Nagle na dłoni poczułem czyjś dotyk. Świat odrobinę się rozjaśnił. Zobaczyłem, że North i Bunny uklękli koło mnie. Obaj coś mówili. Toothiana trzymała moją rękę. Szeptała coś gorączkowo.

-Sandy ci pomoże, zaraz tu będzie, związał Pitcha, wszystko będzie dobrze.

Wtedy zorientowałem się, że cała ta sytuacja była bardzo krótkim momentem. Ciemność napierała ze wszystkich stron, a ból się zwiększył. Wiedziałem, że Tooth nie ma racji. Sandy nie zdąży. Smutne, nie będę mógł się z nim pożegnać. Westchnąłem i ścisnąłem jej dłoń. Uśmiechnąłem się ciepło, co było trochę moim przeciwieństwem i część mnie odczuła rozbawienie, i powiedziałem:

-Żegnajcie.- Po czym moje oczy zamknęły się, a ręka rozluźniła uścisk. Toothiana załkała, a po twarzy Northa milcząco płynęły łzy. Bunny schował twarz w dłoniach. A z nieba przestał padać śnieg.