To opowiadanie to dopiero drugie tłumaczenie, którego się podjęłam, dlatego będę wdzięczna za komentarze i rady. Mam nadzieję, że z przyjemnością je przeczytacie. Nad kolejnymi rozdziałami pracuję, a że nie są długie powinny pojawić się niedługo. Tymczasem życzę miłej lektury.

Tytuł: Ucząc się miłości

Tytuł oryginału: Learning to love (link w moim profilu)

Autor: GoldenPhoenix (link w moim profilu)

Rozdział 1

Zielonooki chłopiec z kruczoczarnymi włosami leżał na małym łóżku w komórce pod schodami domu numer 4 na Privet Drive. Nie wiedział co było tego powodem, ale nie czuł się dobrze do tego stopnia, że nie był w stanie nawet wstać i przygotować śniadania dla swojej ciotki i wuja, co z pewnością ich nie uszczęśliwi. Miał tylko nadzieję, że jego kara nie będzie zbyt surowa. Trzylatek zakaszlał, próbując nie zwymiotować. Wolał, żeby posiłek, który zjadł wczoraj wieczorem pozostał w jego brzuchu. W końcu nie wiedział kiedy jego ciotka i wuj pozwolą mu znowu jeść.

- Chłopcze wyłaź stamtąd i przygotuj śniadanie - powiedział wuj Vernon otwierając z trzaskiem drzwi do komórki i wypychając małe dziecko na zewnątrz. Harry próbował utrzymać się na nogach, ale jego ciało było za słabe. Petunia Dursley podeszła do niego i przyłożyła rękę do jego czoła. Nienawidziła dotykać tego małego świra, ale zauważyła że od kilku dni dzieciak jest blady i bardzo się poci wykonując swoje obowiązki. Spojrzała na niego ze złością zanim przemówiła do swojego męża.

- Vernon, chłopak jest rozpalony. Jeśli te świry pojawią się tutaj i dowiedzą się, że nie zabraliśmy go do lekarza możemy mieć kłopoty. - Vernon miał ochotę kopnąć chłopaka, ale wiedział, że gdyby to zrobił lekarz mógłby zobaczyć ślad. Jeśli dobrze się przypatrzą i tak będą mogli rozpoznać stare szramy i siniaki na jego ciele.

- Dobrze - powiedział. Podniósł dzieciaka i zabrał go do samochodu.

Kiedy przyjechali do szpitala recepcjonistka spojrzała szybko na blade dziecko i poszła po lekarza. Wkrótce Harry siedział na łóżku w gabinecie doktora, który zrobił badanie krwi. Po paru godzinach otrzymał wyniki.

- Jesteście krewnymi chłopca? - zapytał doktor Peterson. Petunia próbowała zachować spokój kiedy odpowiadała.

- Tak. Co mu jest? - zapytała mając nadzieję że jej głos pozostał spokojny. Lekarz patrzył na nią poważnie.

- Przykro mi to mówić pani Dursley, ale pani bratanek ma białaczkę. - Petunia i Vernon nie mogli uwierzyć w to, co właśnie usłyszeli. Zgodzili się przygarnąć chłopca, ale nie wyrażali zgody na opiekowanie się chorym dzieckiem. Pozory opanowania Petuni opadły i do jej spojrzenia wtargnął gniew.

- Dosyć tego. Ja i mój mąż nie jesteśmy w stanie dłużej się nim zajmować. Przykro mi, ale mamy już jedno dziecko i nie możemy sobie pozwolić na opiekę nad drugim. Od samego początku myliliśmy się przygarniając go. - Lekarz nie mógł uwierzyć w to co słyszał. Ten mały chłopiec był tylko dzieckiem i zasłużył na całą miłość i przywiązanie jakie rodzice byli w stanie mu dać. A przed nim stali ludzie, którzy traktowali go jakby nie był niczym więcej poza kawałkiem gumy przyklejonym do ich butów.

- Mam rozumieć, że nie muszę pytać skąd wzięły się te siniaki na jego ciele? - zapytał ostro doktor Peterson. Vernon odezwał się:

- Nigdy nie prosiliśmy o chłopaka, ale przygarnęliśmy go z dobroci naszych serc. Moja żona i ja nie jesteśmy w stanie dłużej się nim zajmować, może pan z nim zrobić co pan uważa za słuszne. - Mówiąc to Vernon wstał, a za nim podążyła jego żona, zostawiając przestraszonego Harry'ego samego z doktorem. Lekarz próbował uśmiechnąć się do chłopca, ale było to raczej trudne zadanie. Wiedział, że życie tego dziecka nie będzie proste i nie zazdrościł mu tego. Nie miał innego wyboru jak tylko zadzwonić po pomoc społeczną. Wkrótce pojawił się opiekun społeczny i, jako że nie było dostępnych rodzin zastępczych, które mogłyby zająć się chorym dzieckiem, umieścił go w sierocińcu.

Lekarz od razu rozpoczął leczenie Harry'ego. Po sześciu miesiącach chemioterapii chłopiec zrozumiał, że został sam. Zrozumiał, że nikogo nie będzie przy nim, kiedy jego śliczne włosy wypadną i ani kiedy to wszystko przerośnie go i będzie płakał. Terapia trwała już od roku, a on potrzebował szpiku kostnego do przeszczepu. Do tej pory jednak znaleźli jeszcze takiego, który byłby zgodny z jego własnym. Każdy dzień był dla niego odliczaniem. Każdego dnia tracił siły i doktorowi Petersonowi było coraz bardziej żal małego dziecka.

Sierociniec nie był najlepszym miejscem dla Hary'ego. Zarządzał nim starszy mężczyzna – Larry Winchester, który tak naprawdę nie dbał o swoich podopiecznych. Dostawał pieniądze za opiekowanie się sierotami dlatego kontynuował swoją działalność. Lubił także wypić, a za każdym razem kiedy przesadził z alkoholem wybierał sobie jedno z dzieci. Harry był jego ulubionym. Zawsze jednak dawał mu spokój przed jego wizytami w szpitalu. Nie mógł pozwolić żeby lekarz zobaczył siniaki na delikatnym ciele chłopca.

Kiedy Harry miał pięć lat stał się cud. Doktor wezwał chłopca i poinformował go, że znaleźli pasujący szpik kostny. Jedynym problemem był fakt, że operacja była bardzo kosztowna i sierociniec nie mógł za nią zapłacić. Harry popadł w depresję. Wiedział, że jeżeli nie zrobią przeszczepu nie zostanie mu dużo czasu. Nie żeby życie, które prowadził było wspaniałe czy coś z tych rzeczy, ale nie był gotowy na to, by umrzeć.

- Wymyślimy coś - powiedział doktor Peterson. Harry próbował zdobyć się na uśmiech, ale zawiódł. Leżąc na łóżku szpitalnym i patrząc na nowe lub ulepszone leki, które mu podawali, marzył o życiu, które nie musiało polegać na wymiotowaniu, drżeniu w gorączce i cotygodniowych wizytach w szpitalu. Marzył o tym by przestać martwić się tym czy będzie żył, czy umrze. W końcu zasnął pozwalając lekom działać w jego ciele.

W międzyczasie w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart Albus Dumbledore siedział w swoim gabinecie, rozmyślając o informacjach dotyczących Harry'ego Pottera, które otrzymał. Szukał chłopca od kilku lat i wierzył, że właśnie go znalazł. Jakaś czarownica mugolskiego pochodzenia, która mieszkała na obrzeżach miasta powiedziała, że widziała chłopca pasującego do opisu, bawiącego się obok pobliskiego sierocińca. Albus był bardzo zajętym człowiekiem i nie miał czasu, żeby osobiście sprawdzić czy ten chłopiec to Harry, więc zamierzał wysłać tam swojego Mistrza Eliksirów, Severusa Snape'a. Po chwili usłyszał pukanie do drzwi.

- Proszę - powiedział Albus. Mężczyzna w długich szatach wszedł do pokoju i usiadł na krześle naprzeciwko biurka dyrektora.

- Severusie, jak miło cię widzieć. Masz ochotę na cytrynowego dropsa, czy może wolałbyś filiżankę herbaty?- Severus spiorunował go wzrokiem.

- Skoro to ty mnie wezwałeś, powinienem domyślić się, że zwyczajne grzeczności nie wystarczą. Jakkolwiek, jeśli próbujesz przekupić mnie słodyczami, żebym wykonał twoje polecenia, zapewniam cię, że nie ma takiej potrzeby - Albus zachichotał.

- Zawsze wolałeś przechodzić do sedna, Severusie - Mistrz Eliksirów patrzył na Albusa w milczeniu czekając na polecenia. Dyrektor zaczął mówić.

- Jak dobrze wiesz, Harry Potter zniknął 2 lata temu z domu swoich krewnych. Zrobiłem wszystko co w mojej mocy żeby go znaleźć, ale nie mieliśmy pojęcia gdzie on jest. Aż do dziś. - Albus opowiedział czarownicy i sierocińcu a z każdym słowem spojrzenie Mistrza Eliksirów stawało się bardziej intensywne. Nie ma mowy - nie będzie szukał dzieciaka James'a Potter'a.

- Wiesz że zrobiłbym cokolwiek, o co byś mnie poprosił, dyrektorze, ale to za wiele. Wiesz kim był ojciec chłopca i wiesz że nienawidziliśmy się nawzajem. – W oczach Albusa pojawiły się wesołe iskierki.

- Harry nie jest swoim ojcem. Prawdopodobnie jest małym, przerażonym dzieckiem, które mając trzy lata zostało porzucone w sierocińcu przez swoich krewnych. Dzieckiem, któremu od śmierci James'a i Lily nikt nie okazał miłości. Obawiam się, że jeśli mu nie pomożemy, skończy jako następny Tom Riddle. A tego byś z pewnością nie chciał, prawda Severusie? - Severus zamarł. Oczywiście, że nie chciał mieć do czynienia z następnym Czarnym Panem. Westchnął ciężko i ustąpił dyrektorowi.

- Dobrze, pójdę poszukać dzieciaka, ale kiedy go znajdę i sprowadzę do ciebie nie będę miał z nim więcej do czynienia. - Oczy Albusa migotały wesoło, jakby wiedział coś czego Severus nie był jeszcze świadomy.

- Oczywiście, mój chłopcze, nie będę oczekiwał od ciebie niczego więcej. - Severus wymamrotał cicho coś o manipulujących swoimi podwładnymi dyrektorach, po czym szybko podniósł się z krzesła i wyszedł z gabinetu kierując się na dół do swoich komnat. Zabrał stamtąd płaszcz i podążył w kierunku punktu aportacyjnego. Po chwili pojawił się z cichym trzaskiem przed sierocińcem, w którym mieszkał Harry Potter.