N/A Zanim wreszcie pojawi się trzecia seria, wietrzę szufladę. Moja przyjaciółka poprosiła mnie kiedyś o sherlolly. Na dodatek, żeby było na serio. Ponieważ sherlolly to nie mój rejon, melodramaty również, to efekt jest jaki jest, ale kto nie wyściubia nosa poza swoją strefę komfortu, temu go nie utrą, czy jakoś tak. ;))
Tym niemniej zapraszam do lektury. Mam dwa ulubione seriale o lekarzach (i nie, nie chodzi ani o „Doktora House'a", ani o „Ostry Dyżur", chociaż mam do nich sporo sentymentu), kto oglądał bez trudu odgadnie, co sobie „pożyczyłam".
Za pomoc dziękuję myszynie i Ariance. Aczkolwiek po moich ingerencjach zawartość betunku jest bliska zeru, zatem – co złego to ja!
Z dedykacją dla M. – ciesząc się, że wybrała sherlolly zamiast gwiazdki z nieba, bo skąd wzięłabym stosowną drabinę ;)
Bez pamięci
1/8
Grudzień, pół roku po Upadku, Port Cicely
Molly nie widziała momentu w którym „zginął" Sherlock, dlatego wyobraźnia podsuwała jej najróżniejsze wizje. Tej nocy śniła realistycznie. Sherlock leżał na chodniku, a z każdą kroplą krwi uchodziło z niego życie. I nawet załoga karetki nie mogła już nic zrobić. Obok ciała detektywa można było dostrzec zemdlonego Johna. Kalkulacje Mycrofta zawiodły po raz pierwszy w historii. Molly przedarła się przez tłum, w uszach dźwięczała jej tylko ta pamiętna rozmowa, z której wynikało, że się myliła, że jednak jest ważna, że Sherlock zawsze jej ufał. To wtedy zapytał, czy pomogłaby mu, nawet jeśli okazałby się kimś innym…
Boże, ufał jej.
Sherlock!
To imię odbiło się w ciemności zwielokrotnionym echem.
Molly obudziła się, czując że ktoś delikatnie gładzi ją po twarzy.
- Już dobrze – zapewnił niski, przyjemny głos. Światło raziło ją w oczy, mimo że jedynym jego źródłem
była nocna lampka.
- Dobrze… - powtórzyła Molly bez przekonania.
- Znowu miałaś koszmar. Krzyczałaś. – Jasnoszare oczy wpatrywały się w nią z troską.
- Przepraszam. – Kobieta uśmiechnęła się do męża przepraszająco. Oparła głowę na jego klatce piersiowej. Mężczyzna jedną ręką pogładził ją po włosach, drugą wyłączył lampkę. Wokół zapadła ciemność, zupełnie jak ze snu.
- Czy mogę ci zadać pytanie? – Wziął głęboki wdech.
- Słucham. – Żałowała, że nie może udać, że już zasnęła.
- Kim jest ten Sherlock? I czemu cię prześladuje?
- Toby, on… nie żyje. Nie umiałam mu pomóc. Był… najbardziej niezwykłym człowiekiem, jakiego poznałam.
- Był twoim pacjentem?
- Nie. Był… moim przyjacielem - Molly nie potrafiła opanować emocji. Głos jej się załamał, a oczy zwilgotniały.
- Przepraszam. Nie ma sensu być zazdrosnym o przeszłość, prawda?
- Nie ma… Zwłaszcza, że przyszłość daje o sobie znać. Maleństwo chyba ma dość jedzenia indyka kolejny dzień z rzędu. Czuję się jakoś niewyraźnie.
- Nasze dziecko nie lubi monotonii, nawet jeśli dotyczy tylko odżywiania. A może tak okazuje zainteresowanie imieniem Sherlock?
2/8
Molly doskonale zapamiętała Dzień Upadku. Wszyscy w szpitalu znali detektywa-konsultanta. I tajemnicą poliszynela było, jak wiele znaczył dla pani patolog. Nic więc dziwnego, że tego dnia nikt nie patrzył jej w oczy. Nie niepokojona przez nikogo zajęła się sekcją i dokumentacją. Wykonała procedury zgodnie z instrukcjami Mycrofta. Jednocześnie młodszy Holmes został przetransportowany do którejś z prywatnych klinik.
Gdy tylko skończyła z „Sherlockiem", złożyła wymówienie.
Pożegnała się wyłącznie ze Stamfordem, bo czasami zamieniała z nim kilka zdań. Pozostali współpracownicy nie zwracali na nią uwagi, ale - jak na ironię - w Dniu Upadku nagle dostrzegli ją wszyscy, mimo że ona nie zauważała nikogo. Opuszczając budynek pomyślała, że pewnie jeszcze długo w szpitalu św. Bartłomieja będą opowiadać o zakochanej patolog i obiekcie jej westchnień. Aż w końcu i ona, i Sherlock staną się mitem. Oszust i jego ofiara. Ona nieszczęśliwie zakochana w samobójcy, który skoczył z tutejszego dachu. Potem nieszczęsna sama przeprowadziła sekcję i nawet nie uroniła jednej łzy.
- Cholerny melodramat – mruknęła do siebie.
Wróciła do domu i nie mogła zasnąć. Snuła się po mieszkaniu, rozmyślając, co dzieje się z Sherlockiem.
Jedyną nadzieją detektywa-konsultanta był teraz mężczyzna z parasolem.
Mycroft Holmes, złośliwie uśmiechnięty i nadużywający pogardliwego tonu, w Dniu Upadku spotkał
się z Molly jeszcze zanim dotarła do pracy. I był… miły, co z pewnością nie wróżyło niczego dobrego.
Tak, tylko cud albo szalbierstwo mogło pomóc. Sherlock wszystko postawił na jedną kartę. Molly pomyślała z ironią, że trudno byłoby mu znaleźć właściwszą osobę, niż ona, skoro jej życie uczuciowe wyglądało tak, a nie inaczej. Kto nie ma szczęścia w kartach, ten ma szczęście w miłości, jak to mawiają, ale z drugiej strony fortuna kołem się toczy. Doszła do wniosku, że ludzie stanowczo za dużo mówią.
W noc po Upadku Molly towarzyszyła świadomość niepewności jutra. Jak na złość jutro nie dość, że nadeszło, to jeszcze dzień był nad podziw słoneczny. I powrócił optymizm. Na razie niewielki, ot taki, by nasypać Toby'emu tych droższych granulek, bo w jakimś sensie świętowali początek nowego życia.
Potem zaczęła przeglądać gazetę. O ile przeglądaniem można nazwać bezradne wpatrywanie się w pierwszą stronę…
Cholerna Kitty Riley! Tak, ziarenko optymizmu trafiło na wyjątkowo mało urodzajny grunt, więc nie dane było mu zapuścić korzeni.
Cóż, szok, że Jim z IT nie był z IT już zdążył minąć, to że był Moriartym udającym Brooka grającego
Moriarty'ego również.
Z jednej strony Molly czuła, że powinna Kitty wybaczyć, bo czy zakochana kobieta może potępiać zakochaną kobietę? Jednak wolałaby jej nie spotkać konającej z pragnienia na pustyni, bo gdyby miała akurat szklankę wody, to mogłaby nie oprzeć się pokusie i ostentacyjnie chlusnąć nią dziennikarce w twarz. Z drugiej, ciekawiło ja przelotnie, co myśli Kitty skoro „Richard" nagle zniknął. Cóż, człowiek z parasolką z pewnością zatroszczył się, by nikt nie znalazł ciała.
Z odrętwienia wyrwał kobietę sms.
„Spotkanie u Pani o 12. MH"
Za pięć dwunasta czarne auto zatrzymało się przed budynkiem, w którym mieszkała Molly. Wysiadł z niego elegancki mężczyzna. Zadzwonił domofonem. Zdziwiło ją, że Mycroft Holmes pofatygował się osobiście. Drzwi otworzyła mu w szlafroku. Wprawdzie miała zamiar się przebrać, ale czas jakby złośliwie przyspieszył.
- Jak się pani czuje, panno Hooper? – Coś w głosie Holmesa zabrzmiało zupełnie jak troska.
Pomyślała, że musi osobliwie wyglądać, skoro nawet taki dyplomata nie potrafił ukryć zaskoczenia, jednak nie obeszło jej to za bardzo.
- W porządku… Czy mogłabym zobaczyć Sherlocka? – spytała z nadzieją.
- Nie w najbliższym czasie. Za jakiś tydzień albo dwa…
- Bardzo proszę. Muszę go zobaczyć! – Czuła, jakby trawiła ją gorączka.
- Zostawię pani adres. Wolałbym jednak… – Urwał widząc, jak bardzo jej zależy.
- Panie Holmes, mogę nawet błagać!
Odchrząknął.
- Nie, to nie będzie konieczne. Oto wizytówka szpitala. Jutro przyślę po panią samochód. Proszę się powołać na Adama Johnsona. Pacjent jest jego młodszym bratem.
- Dziękuję!
- Do widzenia, panno Hooper.
Nie odpowiedziała. Wpatrywała się w kartonik niczym w los, na który padła główna wygrana.
Molly dotarła do kliniki tak szybko jak to było możliwe, przy uwzględnieniu zmiany stroju na nieco bardziej wizytowy i kilku pociągnięciach szczotką po włosach. Zegar w poczekalni, przywołujący na myśl solidne dworcowe mechanizmy, wskazywał siedemnastą.
Śliczna recepcjonistka bardziej na miejscu byłaby w jakiejś klinice medycyny estetycznej.
Praktycznie od progu Molly poprosiła o numer pokoju „Johnsona".
Recepcjonistka różowymi, nieskazitelnie wymanicurowanymi paznokciami wstukała zapytanie do bazy danych.
- Tobias Johnson. Przywieziony wczoraj. Kategoryczny zakaz odwiedzin. Przykro mi. – Usta uszminkowane na identyczny odcień różu co paznokcie, wygięły się w przepraszającym uśmiechu
- Pani nie rozumie. Ja muszę go zobaczyć! Niech pani mi powie, jak on się czuje, proszę!
- Nie mogę udzielić żadnych informacji. Wyłącznie najbliższa rodzina…
- Jestem jego narzeczoną! –skłamała Molly bez mrugnięcia okiem. I przypomniała sobie scenę z „Ja cię kocham, a ty śpisz".
- Pan Adam Johnson nie poinformował nas… – Kobieta dostrzegła desperację malującą się na twarzy Molly. – Naprawdę, nie mogę pani wpuścić.
- Ja… bardzo proszę. Nie powinien być sam. Ja go naprawdę bardzo… Przecież od jego brata mam ten adres…
- Nie może pani odwiedzić chorego, ale pan Adam Johnson powinien być tu za pół godziny. Niech pani na niego zaczeka. Jeśli poświadczy…
- Dziękuję – powiedziała Molly i usiadła na stanowczo zbyt miękkiej kanapie.
Tytuły w leżących na stoliku pismach zmroziły ją. Sięgnęła po „Przegląd Wędkarski" i położyła go na
samym wierzchu, by zasłonić sensacje panny Riley.
Czterdzieści pięć minut, które spędziła czekając na Mycrofta, zdecydowanie było najdłuższymi trzema kwadransami w życiu Molly. Wreszcie Holmes starszy zjawił się we własnej osobie.
- Dzień dobry panu. Ta pani twierdzi, że jest narzeczoną pańskiego brata – objaśniła recepcjonistka.
- Proszę, pozwól mi do niego wejść… - Molly rzuciła się do Mycrofta, przelotnie myśląc, że dziwnie byłoby być z bratem narzeczonego per „pan". - Nie powinien być sam. Proszę…
- Molly? – „Adam" odchrząknął. - Przepraszam za wszelkie niedogodności. Nie jestem pewien, czy powinnaś oglądać Toby'ego w takim stanie…
- Proszę. Muszę go zobaczyć. Nie wytrzymam tego.
- Cóż. – Chrząknął znacząco. - Jak sobie życzysz.
Molly ujrzała przede wszystkim plątaninę kabli. Pacjent był utrzymywany w stanie śpiączki farmakologicznej.
Na ten widok ex-patolog zaniosła się szlochem. Sherlock przeżył. To była dobra wiadomość. I tylko bladość skóry i liczne opatrunki świadczyły o cenie, którą przyszło mu zapłacić za to, by plan się powiódł. W jednej chwili Molly postanowiła, że zostanie przy nim. Głos Mycrofta przywołał ją do rzeczywistości.
- Panno Hooper. Tak jak przewidywałem, emocje…
- On żyje! Żyje! – szloch Molly przerwał Mycroftowi w pół zdania. Kobieta śmiała się przez łzy.
- Mogę tu zostać? – spytała.
- Jak długo? – Mycroft zastanowił się pospiesznie, kalkulując ryzyko.
- Nie chcę, żeby był sam. Zostałabym na razie do rana – objaśniła z przejęciem.
- Naprawdę, nie ma takiej potrzeby. Mój brat ma tutaj wspaniałą opiekę…
- Mogę?!
- Skoro się upierasz… Decyzja należy do ciebie. – Najwyraźniej Mycroft bez trudu pogodził się z byciem po imieniu z „narzeczoną" brata.
- Zostanę. Tylko… Czy mógłby ktoś zaopiekować się moim kotem? – spytała nieśmiało Molly.
- Dobrze, zajmę się tym. Skoro ty będziesz mieć oko na mojego Tobiasa, ja zaopiekuję się twoim.
Molly wyjęła z torebki klucze do mieszkania i wręczyła je Mycroftowi. Wziął je i uśmiechnął się, rozbawiony. Imię po kocie, nazwisko od imienia przyjaciela. Tylko starszy brat, będący jednocześnie rządem brytyjskim, mógł wymyśleć i wcielić w życie coś takiego.
