Will siedział zaraz obok Jacka, kiedy wniesiono trumnę Belli. Miejsca w pierwszych ławkach, choć zwyczajowo zarezerwowane dla najbliższej rodziny, pozostawały niemal zupełnie puste. Poza ich dwójką, po drugiej stronie, siedziała jeszcze wiekowa Sally, prababka Crawforda. Staruszka miała zaciśnięte kurczowo usta, a ręce mocno opierała na drewnianej lasce. Ani przez moment nie spojrzała na swojego prawnuka i jego wiernego pomagiera.

Mimo to Graham rozumiał jej frustrację. Rozumiał jątrzący się gniew na Crawforda, na śmierć linii rodowej (ktoś jeszcze, w tych czasach, brał to w ogóle pod uwagę!), na smutną i samotną starość pozbawioną towarzystwa dzieci.

- Ma mi za złe, że nie niosłem trumny Belli – wyszeptał cicho Jack nie odrywając wzroku od głównej nawy.

Spięty do granic możliwości, blady i szczuplejszy o kilkanaście kilogramów, niż kilka miesięcy temu, prezentował się z jednej strony wyjątkowo powściągliwie a z drugiej biła od niego jakaś dziwna siła i determinacja.

- Ma ci za złe, że zrobiłeś z pogrzebu własnej żony polowanie na Hannibala Lectera – odpowiedział spokojnie Will.

- Wiem, że przyjdzie.

- Przygotowałeś dla niego wielkie przedstawienie.

- Przyjdzie upajać się śmiercią…

Will wiedział, że Crawford powstrzymał się przed dodaniem: będzie próbował się z tobą skontaktować, ale dyplomatycznie nie powiedział już ani słowa więcej, bo chór właśnie zaczął śpiewać Salve Regina, a chudy ksiądz wyszedł z zakrystii. Gdzieś w innej części kościoła siedziała Alana Bloom na wózku inwalidzkim, Zeller chrząkał (jak zawsze kiedy był zdenerwowany) a Price szybko mrugał. Wszyscy oni, jak inspektor, święcie wierzyli, że Hannibal Lecter pojawi się na mszy pogrzebowej.

Jedynie Graham się z nimi nie zgadzał, ale wolał swoje przemyślenia zachować dla siebie. W odróżnieniu od Crawforda wyglądał na zdrowego i zadbanego. Ogolony i uczesany, z wypastowanymi butami i w ciemnym płaszczu był spokojny i opanowany.

Przymknął oczy próbując zrozumieć cały, przekombinowany plan Jacka. Może problem polegał na tym, że od wydarzeń w domu Hannibala Lectera Will nie potrafił się… zaangażować. Owszem, pozornie nadal był tym samym cichym, łagodnym mężczyzną co zawsze, ale w praktyce po prostu udawał siebie samego. Doskonale markował starego Willa, ale robił to tyle z wyrachowania co z przyzwyczajenia. Jego świadomość, dawniej uwięziona w bolącej, empatycznej bańce uległa szokującemu rozszerzeniu. W tamtej chwili na przykład miał wrażenie, że z jednej strony znajduje się na teatralnej scenie, w środku kościoła, na mszy żałobnej poświęconej żonie inspektora. Z drugiej strony, jednocześnie obserwował wszystkich, znajdował się jakby z boku samego siebie.

Widział zmarszczki na czole wiekowej Sally, obserwował rozbiegane oczy Price'a, niemal czuł pot lejący się po plecach Jacka a nawet był w stanie zauważyć znudzenie dyrygenta chóru, otyłego mężczyzny, który bębnił palcami w blat ławki.

To co stało się w domu Hannibala Lectera, w jakiś pokrętny sposób pozwoliło Willowi na rozwinięcie i zaakceptowanie swojego daru. Dziwnie odsunięty od przygnębiających emocji innych, trwał z boku, obserwując wszystko lepiej niż dotychczas, wysnuwając wnioski daleko bardziej wysunięte i trafniejsze niż wcześniej.

Otworzył oczy, kiedy siedzący obok niego Jack wstał. Z twarzy inspektora dało się wyczytać jak ogromnie ważna była dla niego żona. Osobiście Graham ani nie lubił, ani nie czuł niechęci do Belli. Spotykał ją czasem, ale zawsze miał wrażenie, że była kobietą dziwnie zafascynowaną własnym istnieniem, skupioną na sobie i pozwalającą się Crawfordowi kochać. Nie zmieniła w niej tego nawet niesprawiedliwa choroba. Bella najpierw pozwoliła sobie na luksus wyboru czy chce żyć, czy też chce odejść w wielkim stylu. Kiedy Lecter (swoją drogą, to ciekawe, czy Jack był mu za to wdzięczny) udaremnił próbę jej teatralnego samobójstwa pozwoliła mężowi na opiekę.

Will nie lubił ludzi marudnych i jedynie siłą woli powstrzymywał się przed przewróceniem oczami, kiedy widział ją rozpostartą na szezlongu lub teatralnie odwracającą się od Jacka. Bella przeżywała swoją chorobę w taki sposób, że każdy w jej obecności czuł się po trosze odpowiedzialny za jej stan.

Kazanie dobiegało końca, kiedy w końcu Graham go dostrzegł. Cień, który nieśmiało mignął między kolumnami, ledwo wyczuwalny zapach drogich perfum i czujny wzrok, który przewiercał na wylot.

Odkąd się rozstali Will zastanawiał się jak będzie wyglądało ich kolejne spotkanie. Nie była to dominująca myśl, ale była dziwnie częsta, pełna napięcia i oczekiwania. A teraz, widząc okoliczności, w których miało do tego dojść poczuł się… rozczarowany. Skoro nawet poczciwy Jack Crawford potrafił przejrzeć Hannibala Lectera to jak bardzo źle świadczyło to o psychiatrze?

Dyrygent chóru upuścił swoje nuty i warknął nieprzyjemnie na swoją pierwszą solistkę. Chwilowe zamieszanie sprawiło, że cień Lectera zniknął tak szybko jak się pojawił.

Uderzające o wieko trumny grudy ziemi wytrącały inspektora z równowagi. Drgał i krzywił się, nerwowo pulsowała żyła na jego szyi i wydawał się nagle mały, drobny i pokonany. Graham mógłby mu powiedzieć, że Hannibal czaił się gdzieś niedaleko stąd, ale nie chciał tego robić.

Zamiast tego trwał przy swoim szefie i obserwował jego cierpienie. Chwile bólu należało przeżywać intensywnie, możliwie najdramatyczniej jak się da. Wyrzucenie z siebie całego gniewu pozwalało oczyścić umysł i przetrwać żałobę.

Will nie wiedział czy naprawdę tak uważał czy też szukał usprawiedliwienia dla faktu, że nie chciał zdemaskować Lectera. Zawsze polegał na emocjach, ale te, które żywił w tamtym momencie wydawały mu się dziwnie nieodpowiednie.

Nie współczuł Jackowi a Lecterem był rozczarowany.

- Nie wierzę, że to koniec – wymamrotał inspektor kiedy grabarze skończyli zakopywać trumnę. – Po prostu nie wierzę.

- Powinieneś pojechać do domu.

- Nie wierzę, że się nie pojawił – kręcił ze złością głową. – Po prostu nie wierzę.

- On nie chce dać się złapać, Jack. Nie zaryzykowałby pojawienia się w takim miejscu.

- Przez ostatnie lata balansował na granicy wykrycia. To impulsywny… - zająknął się z wściekłości. – Odebrał mi nawet możliwość spokojnego przeżycia śmierci Belli!

- Cóż, mówiąc szczerze, raczej dał ci czas na pożegnanie się z nią kiedy uniemożliwił jej próbę samobójczą – zauważył zimno Will, ale po chwili sam się zreflektował i dodał – Jedź do domu. Prześpij się. Potem możemy pójść na ryby. Alana też mówiła, że jest do twojej dyspozycji, gdybyś chciał pogadać…

- Byłem pewien, że przyjdzie – powtórzył uparcie, ale pozwolił się Grahamowi odprowadzić do samochodu.

Graham zaczekał aż auto Crawforda zniknie za zakrętem i powoli skierował się w stronę własnego pojazdu. Chciałby w tamtej chwili się mylić, ale był dziwnie przekonany, że właśnie ten moment Lecter wybierze na próbę kontaktu z nim. Widząc zbliżającego się w jego kierunku grabarza wygiął usta ze złością.

Hannibal Lecter był nie tylko rozczarowujący ale też przewidywalny.

- Zostawił pan to w kościele – powiedział grabarz podchodząc do Willa. W ręku trzymał coś białego. – To może być ważne.

- Znalazł ją pan? – zapytał ironicznie Graham odbierając kopertę od mężczyzny.

- Kościelny mi ją przekazał. Widział miejsce gdzie pan siedział.

- Szczupły z ciężkim akcentem?

- Tak – przytaknął uradowany grabarz. – Jak się pan pospieszy to może jeszcze go dogoni.

Ukryty w cieniu drzew dr Lecter obserwował tą scenkę rodzajową uważnie. Jego czujne oczy śledziły wszystkie ruchy młodego profilera policyjnego z napięciem. Chciał wiedzieć co Will zrobi. Czy rozejrzy się dookoła? Czy otworzy list na miejscu? Czy pojedzie z nim wprost na policję? A może przyjmie ten pojednawczy gest z należytym szacunkiem?

Psychiatra ledwo dostrzegalnie drgnął, widząc jak Graham ostentacyjnie podchodzi do kosza na śmieci i wyrzuca kopertę. Potraktował ją jakby nie miała żadnej wartości.

Nie zajrzał do niej. Nie pojechał z nią do Jacka. Nie rozejrzał się dookoła.

Will Graham jasno i przejrzyście dał mu do zrozumienia, że Hannibal Lecter nie obchodzi go zupełnie. W jakiś niepojęty dla psychiatry sposób po prostu go skreślił.

Profiler pewnie wsiadł do samochodu i odjechał. Na jego ubraniu nie było śladów po psiej sierści. W jego ruchach nie było też obawy, że doktor może za nim pójść. Od razu zrozumiał, że wiadomość, którą właśnie nadał została należycie odczytana.

Lecter stał ze zmarszczonymi brwiami i zaciskał usta jeszcze długo po jego odjeździe. To, co zrobił Graham oznaczało jeszcze jedno. Do tej pory zawsze grał w grę, której zasady ustalał Hannibal. Tym razem całkiem ostentacyjnie pokazał, że więcej tego nie zrobi.

Przy najbliższym spotkaniu Graham miał go przeprosić. Miał błagać o wybaczenie po swojej zdradzie. Tyle, że Will nie zakładał żadnego najbliższego spotkania. Najzwyczajniej w świecie usunął go ze swojego życia.

Psychiatra szczycił się tym, że nigdy nie tracił opanowania. W swoim życiu stracił je tylko kilkukrotnie. Ostatni raz miał miejsce w dniu, w którym zamordował Abigail. Nie żałował tego co zrobił aż do tej chwili. Przyglądając się Grahamowi i rozumiejąc co oznaczał jego gest poczuł się przerażony.

Zrozumiał, że usunęła go ze swojego życia jedyna osoba, która potrafiła go zrozumieć.

- Nie zapomnij o mnie – wyszeptał cicho.