DŁUG

Większość bohaterów jak i podstawy mojego opowiadania należą do JKR.

Pomysł jak ich wykorzystać jest mój.

Mam nadzieje że się spodoba :)

Akcja będzie się rozkręcać powoli.

Oznaczone jako M! nie bez powodu.

Prolog

Było ciemno. Dym unosił się w powietrzu, idealnie maskując nasze położenie. Jednak nie dawał poczucia bezpieczeństwa - to prawda dawał nam osłonę, ale jednoczenie zakrywał nam widok, osłaniając naszych wrogów.

Było ich koło siedmiu, może trochę więcej, może mniej. Ciężko było ich policzyć. Poruszali się szybko, niemalże bezszelestnie. Ich ciemne długie płaszcze snuły się po ziemi niczym ciężki, miarowy szum drzew. Lecz szum ten mroził nam krew w żyłach za każdym razem gdy słyszałyśmy go na korytarzu, tuż za ścianą.

Dotknęłam delikatnie policzka babci - był chłodny, niemalże zimny - drgnęła delikatnie pod wpływem kontaktu i spojrzała na mnie. Gdy spojrzałam jej w oczu, ujrzałam w nich strach który szybko zamaskowała. Uśmiechnęła się niepewnie, lecz kąciki jej ust drgnęły tylko nieznacznie.

Nasza sytuacja wyglądała fatalnie. Osłony domu, które od pokoleń miały chronić jego mieszkańców padły w zaledwie dziesięć minut od pierwszego ataku, nie zapewniając nam wystarczająco dużo czasu na ucieczkę.

Bomby dymne dały kolejne pięć, ale okazały się niestety obosiecznym mieczem. Przez ograniczone widzenie, ledwo zdążyłyśmy się ukryć. Przynajmniej tymczasowo.

Zacisnęłam zęby i desperacko próbowałam wymyślić plan ucieczki. Byłyśmy w bibliotece, która ze strategicznego punktu widzenia nie była jednak najlepszym wyjściem. Jedno wejście prowadzące na korytarz i dwa okna z widokiem na ogród. Gdyby chociaż był to parter, ale drugie piętro... Podsumowując - nie za dużo opcji.

Było duszno, środek lata na południu Francji nie należał do najprzyjemniejszych na dłuższą metę ze względu na wszechobecny żar. Minęły lata zanim przyzwyczaiłyśmy sie do tego ukropu. Tak różnego od naszego chłodnego i wilgotnego rodzimego klimatu.

Zresztą nie tylko z ukropem miałyśmy problemy...

Moje rozmyślania przerwał huk dobiegający z dołu. Krzyki, coraz więcej głosów.

Nagle poczułam jak podłoga pod naszymi stopami zaczyna wibrować. To zły znak pomyślałam. Złapałyśmy się desperacko kanapy. Nie możemy tu zostać powtarzałam sobie w myślach.

- Chodźmy - wyszeptałam cicho do babci, łapiąc ją za nadgarstek i ciągnąc delikatnie w stronę okna. Kolejny wybuch omal nas nie przewrócił. Udało mi się w ostatniej chwili chwycić parapet, a drugą ręką przytrzymać babcię. Ustałyśmy. Ledwo.

Strach wypełnił moje myśli. Jeżeli dom się zawali to koniec. Zbierając w sobie odwagę wyjrzałam bardzo ostrożnie przez okno, starając się nie odsłaniać za bardzo żeby nie zdradzić naszej pozycji.

Przed domem rozgrywała się scena walki. Z zaskoczeniem zauważyłam że śmierciożercy nie byli już jedynymi obcymi na naszej ziemi. Z tego co udało mi się dojrzeć mimo gęstego dymu otulającego podwórko, na przeciwko siebie stało około dziesięciu czarodziejów. Pięciu to na pewno śmierciożercy, ich białe maski odbijały się nawet na tle dymu, a po przeciwnej stronie FAC.

Francuska armia czarodziejów - ich niebieskie uniformy wyróżniały się i falowały w rytm walki. Wyglądało na to że szło im całkiem nieźle, bo czarne płaszcze powoli wycofywały się do tyłu. Na nasze nieszczęście w stronę domu. Przeklęłam cicho pod nosem.

W tym momencie drzwi do biblioteki otworzyły się z hukiem. Z prędkością błyskawicy pociągnąłem babcię w dół, starając się jak najbardziej zwiększyć nasze szanse na przeżycie, starając się zejść z linii wzroku osoby która wejdzie do pomieszczenia. Usłyszałam jej cichy jęk, lecz nie miałam czasu sprawdzić czy wszystko z nią w porządku. Skupiłam całą swoją uwagę na drzwiach, koncentrując się maksymalnie na zaklęciu które rzucę w napastnika.

Czułam jak w szalonym tempie bije moje serce, czułam jak krew buzuje we mnie napędzana przez adrenalinę. Zmrużyłam oczy starając się dojrzeć napastnika, jednak do pokoju wnikała tylko kolejna warstwa gęstego dymu. Może to wybuch otworzył drzwi? pomyślałam z nadzieją, kiedy przez kolejne minuty nikt nie wszedł do pomieszczenia.

Wzięłam głęboki wdech, starając się uspokoić drżące ręce. Była wojna, powinnam być do niej przyzwyczajona. Lecz nigdy nie była ona tak blisko mnie jak w tym momencie. Wtedy poczułam jak babcia ściska moją rękę. Wiedziałam że chciała dodać mi otuchy, jej zielone oczy patrzyły na mnie ciepło. Z determinacją. Skinęłam bez słowa głową, rozumiejąc jej intencje. Pora ruszać dalej.

Udało nam się dojść do tylnego wyjścia, ogłuszając po drodze jednego ze śmierciożerców i dla pewności związując go i chowając pod łóżkiem w sypialni gości. Nadzieja zaczęła kiełkować w moim sercu, że może jednak.

Może jednak uda nam się wyjść z tego ataku cało. Zacisnęłam spoconą dłoń na klamce drzwi wyjściowych, już miałam ją przekręcić i otworzyć drzwi, gdy usłyszałam ten dźwięk. Ktoś mógłby pomyśleć że to wiatr delikatnie poruszył oknem, zignorować go. Ku*wa! Przeklęłam w myślach. Tak blisko!

Odepchnęłam babcię na bok i wzięłam na siebie zaklęcie. Na moje szczęście nie była to Avada.

- Crucio! - krzyknął mężczyzna zza moich pleców, celując dokładnie między moje łopatki. Siła jego zaklęcia wyrzuciła mnie przez drzwi na podwórko. Ból, ciemność i mój własny przeraźliwy krzyk. To jedyne co rejestrował w tym momencie mój mózg.

Proszę niech się to już skończy - błagałam w myślach i wtedy jak ręką odjął zaklęcie zostało przerwane. Oddychając ciężko próbowałam się podnieść, czułam delikatny dotyk babci próbującej mi pomóc i jej ciche słowa.

- Już dobrze kochanie, wszystko będzie dobrze - powtarzała w kółko. Płakała. Lisa Straganov nie płacze! Nigdy! Był to tak surrealistyczny widok, że przez chwilę patrzyłam na jej twarz z fascynacją i lękiem, nie rejestrując co dzieje się dookoła.

- Możesz iść? - zapytał męski głos. Podniosłam głowę, wracając do rzeczywistości i zobaczyłam go. Był wysoki, ubrany w ciemne szaty, na których odznaczała się tylko rażąco pomarańczowa opaska na ramieniu. Jego długie włosy rozwiewał wiatr, przysłaniając mu na chwilę oczy. Odsunął je zniecierpliwionym ruchem na bok.

Skinęłam głową i zrobiłam parę kroków.

- Dobrze, musimy iść i wydostać się stąd jak najszybciej! - jego głos zdradzał zdenerwowanie i niepewność sytuacji. Dym wokół nas powoli opadał, ale zaklęcia i krzyki były nadal bardzo bardzo wyraźne.

- Dziękuję - powiedziałam niepewnie - Zawdzięczam Ci życie.

Spojrzał na mnie i wzruszył ramionami, jakby to nic nie znaczyło. Pochylił się nad leżącym mężczyzną i ściągnął mu maskę. Skrzywił się znacząco.

- Co mogę zrobić żeby spłacić dług? - zapytałam, poczułam uścisk na ramieniu. Babcia spojrzała na mnie wymownie, z jej oczu biła duma.

Mężczyzna podniósł wzrok znad zwłok, najwyraźniej zaskoczony moim pytaniem. Lekko przechylił głowę jakby się nad czymś zastanawiał. W końcu westchnął i podciągnął rękaw martwemu czarodziejowi. Na jego twarzy pojawił się smutny uśmiech.

- Niczego bardziej nie pragnę na świecie niż usunięcia tego tatuażu, razem z czarodziejem który go tworzy - powiedział powoli, lecz z jego słów bił smutek i żal. Podniósł rękę martwego człowieka, wkładając mu w dłoń małą czarną kulę, po czym odsunął się od niego a ciało zniknęło. Następnie odwrócił się do dwóch kobiet, widząc ich poważne miny trochę się zmieszał. Że niby taka młoda dziewczyna wzięła sobie do serca jego słowa? Miał nadzieje że nie.

- Oczywiście że niczego nie oczekuje w zamian - powiedział do dziewczyny, zauważając jak niesamowicie wyraziste było jej spojrzenie. Utrzymał przez chwilę kontakt wzrokowy, zafascynowany jej oczami, aż w końcu opuścił wzrok i podszedł do nich. Wyciągnął rękę z czerwoną kulą w ich stronę.

- To świstoklik, przeniesie was do najbliższego Medicentrum - powiedział, kiedy dziewczyna nie wykonała żadnego ruchu, złapał ją delikatnie za nadgarstek żeby go jej dać do ręki.

Wystraszyła go nieznacznie, łapiąc jego nadgarstek w swoje dłonie a jej oczy zalśniły nienaturalnie jasno i przez chwilę złapał się na tym że nie mógł oderwać od niej wzroku. Otworzył usta żeby coś powiedzieć i przerwać ciszę ale uprzedziła go.

- Kaeumi eta touta mooni *- wysyczała cicho a jej głos brzmiał jak jakiś stary język, skojarzył mu się z runami które ostatni raz słyszał w Hogwarcie. Kiedy nienaturalny blask z jej oczu zniknął, zamknęła oczy i zabrała kulę z jego dłoni. Po chwili obie rozpłynęły się w powietrzu.

Kiedy został sam w ogrodzie i spoglądał z niedowierzaniem na miejsce z którego zniknęły te dwie dziwne czarownice, pomyślał na głos:

- A już myślałem że nic mnie nie zdziwi - pokręcił niedowierzająco głową i skierował się w stronę walk. Dla niego dzień jeszcze nie dobiegł końca.

* Kaeumi zawsze spłaca swój dług.