-Wiadro gotowe? – zapytał pułkownik.
-Uhm…. – dobiegło z okolic drzwi, gdzie wyżej wymienione wiadro było właśnie instalowane. – A krąg?
-Oczywiście. Pospiesz się z tym wiadrem, zaraz tu będzie…
Istotnie, zaraz po wepchnięciu się grupy wojskowych w obniżone biurka, drzwi otworzyły się z rozmachem i wszedł nie kto inny, jak najmniejszy… to znaczy, oczywiście, najmłodszy państwowy alchemik, Edward Elric. Wiadro, które tak pieczołowicie ustawiał Hughes, wywróciło się i obsypało Eda zdjęciami wiadomej treści.
Mustang uniósł brwi.
-Miała być biała farba. – zauważył.
-Nie było. – zarechotał Hughes. – Prima aprilis, Ed.
Edward właśnie kończył wydłubywanie zdjęć z włosów, ust i płaszcza. Nagle znieruchomiał.
-Coście się tak skurczyli? – zapytał.
-To chyba ty urosłeś. – powiedział Mustang, siląc się na spokój. Gdzieś przy oknie Havoc usiłował utrzymać nogi pod biurkiem, nie podnosząc go z ziemi. Dźwięki, jakie przy tym wydawał, były skutecznie zagłuszane przez Rizę, która czyściła cały swój arsenał, rozkręcając na części. Mustang powoli się schylił, aby dotknąć kręgu, który wcześniej pracowicie rysowali mydłem(żeby nie było widać) z Armstrongiem.
Nagle wszystkie biurka urosły. Wszyscy poza Edem byli na to gotowi, jednak dla naszego małego… no, młodego alchemika było to szokiem.
-Prima aprilis jeszcze raz. – uśmiechnął się cynicznie Mustang, śmiejąc się złośliwie. Po policzkach Eda spłynęły łzy.
-Jesteście podli! Nienawidzę was! – zawył i rozpłakał się na dobre. Wybiegł z biura, potykając się o wiadro.
-Oj, chyba przesadziliśmy. – mruknął Havoc.
-Przejdzie mu. – stwierdził Mustang.
Tymczasem Ed zdążył już wybiec na ulicę. Przebiegał, roztrącając przechodniów, aż ktoś chwycił go za klatkę piersiową.
-Mój bidulek, ktoś ci coś brzydko powiedział? – Ed usłyszał głos Enviaka. Próbował się wyrwać, jednak homunkulus był silniejszy.
-Dlaczego się wyrywasz, biedactwo? – głos Enviaka był przesadnie „umilusiony". – Przecież bym cię nie skrzywdził… - obrócił alchemika tak, że ten, gdyby uniósł głowę, mógłby mu spojrzeć w twarz. – A przecież bracia muszą sobie ufać, prawda? Nigdy w życiu bym nie skrzywdził mojego ukochanego, młodszego braciszka…
Ed zauważył, że przechodnie zaczynają się mu przyglądać. Rozejrzał się i wtedy prawa ręka odpadła mu z metalicznym(z wiadomych powodów) chrupnięciem.
-Prima aprilis. – zarechotał złośliwie Envy.
-Ty…! – warknął Ed.
Resembool było cichym, spokojnym miasteczkiem. Jedyny pociąg tego dnia zatrzymał się z jękiem. Wysiadł z niego najmniejszy… to znaczy oczywiście najmłodszy państwowy alchemik. Skierował swe dziarskie kroki do domostwa Rockbellów.
-Cześć, Winry! – zawołał z entuzjazmem. – Przyszedłem ci się pochwalić, jak świetnie zadbałem o swoją rękę…
-Niemożliwe! – ucieszyła się Winry.
-Prima aprilis! – zaśmiał się Ed, podając jej prawą rękę.
I tak Ed dowiedział się, że nawet najprostszy żart primaaprilisowy musi być dobrze przemyślany.
