Witajcie! Zapraszam do czytania i komentowania mojej opowieści, która jest całkowitym AU. Rodzice Harry'ego żyją, Voldemort dopiero zaczyna swoją działalność. Pojawia się też wiele postaci niekanonicznych. Więcej dowiecie się w trakcie czytania. ;D
Zbetowała: AlicjaFromWonderland
ROZDZIAŁ 1
URODZINY
Kiedy stajesz się pełnoletni, czujesz, że w twoim życiu zakończył się pewien etap. I chociaż był to tak bardzo wyczekiwany moment, przez chwilę odczuwasz smutek. Teraz coś powinno się zmienić, myślisz, ale wszystko wciąż jest takie samo. Jaki wypływa z tego wniosek? Dojrzałość nie przychodzi z wiekiem, lecz z doświadczeniem.
Niezwykle świadom tego faktu był Harry, który obudził się wczesnym rankiem w dzień swoich siedemnastych urodzin. Zegarek, stojący na szafce nocnej, wskazywał dopiero piątą, lecz mimo tego, chłopak był już całkowicie rozbudzony. Leżąc na łóżku, zastanawiał się nad celem swojego życia. Owe rozmyślania nie należały do wesołych, gdyż tak naprawdę Harry nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Z pewnym rozczarowaniem stwierdził, że cały czas czeka na wypełnienie się tajemniczych słów Tiary Przydziału, które powracały do niego nieustannie, również w tym momencie.
- Potter Harry – przeczytała profesor McGonagall, a spośród grona pierwszorocznych wysunął się niewysoki chłopiec o czarnych, mocno potarganych włosach.
Powoli podszedł do drewnianego stołka, na którym usiadł, drżąc na całym ciele. Czarownica włożyła mu na głowę ogromny kapelusz, który zsunął się z jego czoła i zasłonił oczy, odgradzając od wszystkich ludzi zgromadzonych w Wielkiej Sali. Chwilę później w umyśle chłopca odezwał się dziwny głos:
- Witaj, Harry Potterze – cichy głos przyprawił chłopca o dreszcze. – Czekałam na ciebie.
- Na mnie?
- Tak – potwierdziła Tiara Przydziału. – I wiem, czego oczekujesz. Pragniesz znaleźć się w Gryffindorze, tak jak twoi rodzice. Jednak muszę ci odmówić.
- Co? – zdziwił się.
- Nie ulega wątpliwości, że posiadasz cechy, które są cenione przez dom Godryka. Odwaga. Lojalność. Męstwo. Jednakże, Harry, jesteś też sprytny i przebiegły. A ponadto masz do wykonania misję.
- Misję? – chłopiec był coraz bardziej ogłupiały.
- Niezwykle ważną, chłopcze.
- Ale…
- Nic więcej nie mogę ci powiedzieć, lecz kiedy nadejdzie odpowiedni czas, zrozumiesz. Pamiętaj jednak, żeby nigdy się nie poddawać. Nawet jeśli wszyscy, włącznie z rodziną, będą przeciwko tobie. Musisz być silny. Pewnego dnia okażesz się ratunkiem dla wielu ludzi, a tymczasem staraj się jak najlepiej przygotować do tego zadania. Ćwicz różne umiejętności i rozwijaj talenty. Nie wiadomo, kiedy będą ci potrzebne – poważny ton wypowiedzi sprawił, że Harry nieco się wystraszył. - Nie bój się, członku rodu Potterów. Wyczuwam w tobie moc, która cię poprowadzi, jeśli tylko jej na to pozwolisz. A teraz już idź i nigdy nie mów nikomu o tym, czego się ode mnie dowiedziałeś.
W głowie chłopca zaległa niepokojąca cisza przerwana nagle przez donośny okrzyk Tiary, który poniósł się echem po całej sali, wprawiając niektórych w zdziwienie:
- Slytherin!
Od tej chwili minęło sześć lat, a wypowiedziane przez Tiarę słowa wciąż były zagadką dla młodego Pottera. Mimo to, cierpliwie czekał i robił to, co zalecił mu stary kapelusz, dlatego też uważano go za jednego z najzdolniejszych uczniów w szkole. Harry jednak zadbał o to nikt nie znał w pełni jego możliwości. Czasem, gdy czuł się trochę samotny, lubił myśleć o sobie jako o przyczajonym wężu gotowym do ataku. Ta myśl zawsze sprawiała, iż na jego ustach pojawiał się zaraz autoironiczny uśmieszek.
Harry spojrzał ponownie na budzik. Minęło zaledwie pół godziny. Westchnął zrezygnowany, siadając. Po chwili jednak usłyszał cichy głos, który powtarzał jego imię. Rozejrzał się zdziwiony i wtedy jego wzrok spoczął na oknie. Tuż za szybą unosił się w powietrzu znajomy skrzat domowy.
- Zgredek? – szepnął chłopak, wpuszczając szybko do pokoju brzydkie stworzonko.
- Dzień dobry, sir.
- Co ty tu robisz? Nie powinieneś być w Hogwarcie?
- Zgredek ma jeszcze dwie godziny wolnego, więc postanowił złożyć życzenia urodzinowe Harry'emu Potterowi. Dla czarodzieja to niezwykły dzień, kiedy staje się dorosły.
- Och… - przez twarz nastolatka przemknęło zdziwienie. – Dziękuję ci. Jesteś pierwszy.
- Zgredek ma też prezent – skrzat rzeczywiście trzymał w rękach małe zawiniątko, którego chłopak wcześniej nie zauważył. – Proszę.
Harry niepewnie odebrał podarunek.
- Dziękuję – mówiąc to, rozwinął delikatny i miły w dotyku materiał, a jego oczom ukazała się złota bransoleta. – Eee… Bardzo piękna. Dziękuję. Tylko ja raczej… No, wiesz… Nie noszę takich rzeczy.
- To jest czarodziejska bransoleta – wyjaśnił skrzat, uśmiechając się delikatnie. – Kiedy ją założysz, sir, stanie się niewidoczna i niewyczuwalna.
- No, chyba że tak, ale w takim razie po co mi ona, skoro i tak nikt jej nie zobaczy?
- Harry Potter był pierwszym czarodziejem, który okazał Zgredkowi serce i Zgredek nigdy tego nie zapomni – łzy zakręciły się w zielonych oczach skrzata. – Dlatego chce pomóc. Kiedy znajdziesz się w niebezpieczeństwie, sir, wystarczy, że jej dotkniesz i pomyślisz o mnie. Pojawię się chwilę później.
- Skąd ją masz?
- Zgredek kupił ją za pieniądze zarobione w Hogwarcie. Profesor Dumbledore dobrze mu płaci.
- Ale…
- Załóż, sir.
Młody czarodziej spojrzał na skrzata w zadumie, a potem, odczuwając podniosłość chwili, wsunął bransoletę na lewy nadgarstek. Ta rozbłysła tysiącem kolorów, oślepiając przez moment obu rozmówców, by po chwili całkowicie zniknąć, jakby wtapiając się w skórę. Harry poczuł, jak przez jego ciało przepływa ogromna ilość mocy. Sekundę później wszystko się skończyło, a chłopak nawet nie czuł, że ma coś na ręce.
- Noś to zawsze przy sobie, sir.
- Obiecuję, Zgredku – szepnął, wpatrując się w swoją rękę. – Jesteś bardzo szlachetnym skrzatem.
Nastała chwila ciszy, w czasie której czarodziejskie stworzenie skłoniło głowę w geście pożegnania i z cichym pyknięciem zniknęło. Harry pozostał sam w swoim pokoju. Wiedząc, że nie będzie mógł ponownie zasnąć, ubrał się i po cichu zszedł na dół, do kuchni. Trzymając w ręku szklankę wody, wpatrywał się z uporem w okno. Odczuwał dziwny niepokój. Jego szósty zmysł mówił mu, że to ostatnie tak spokojne chwile w jego życiu. Chcąc pozbyć się tego wrażenia, wyszedł na dwór i kierując swe kroki do niebieskiej altanki, wyciągnął stamtąd swoją miotłę. Nie była to byle jaka miotła, lecz najnowszy model - Błyskawica. Uśmiechając się nieznacznie, wzbił się w powietrze. Z każdym metrem dziwne uczucie niepewności znikało, a Harry'ego napełniała radość – w końcu tego dnia stawał się pełnoletnim czarodziejem.
Nie był w stanie określić, ile czasu spędził latając na miotle. Musiało jednak, jak zauważył z pewnym zdumieniem, minąć sporo czasu, gdyż zrobiło się zupełnie jasno. Dzień się rozpoczął i jego rodzina na pewno już wstała. No, może z wyjątkiem Jocelyn, pomyślał i przed oczami pojawiła się mu zakopana w fałdach pierzyny rozczochrana głowa jego młodszej siostry.
Postanowił zawrócić. Będąc w okolicy swojego domu zobaczył postać zbliżającą się do niego na miotle. Zmrużył oczy i wyciągnął z kieszeni różdżkę. Po chwili jednak schował ją z powrotem, gdyż okazało się, że to jego ojciec – James Potter.
- Wybrałeś się na samotną przejażdżkę czy szukasz towarzystwa? – zapytał, kiedy zawisł w powietrzu obok niego.
Harry przez chwilę nie odpowiadał, przyglądając się rodzicowi. Obaj mieli czarne i niemożliwe do poskromienia włosy, nosili okulary i byli równego wzrostu. Każdy, kto ich spotykał, mówił, że James nie może wyprzeć się syna. Niemniej jednak charakterem różnili się bardzo, co nie raz było przyczyną sporu.
- Właśnie wracałem do domu, ale jeśli chcesz, tato, to możemy jeszcze polatać.
Mężczyzna skinął głową i razem ruszyli w stronę, z której przed chwilą przyleciał młody Potter. Uwadze syna nie uszło jednak nieznaczne skrzywienie ust przez ojca podczas wypowiadania słowa: tato. Często tak robi, pomyślał ze smutkiem siedemnastolatek.
- Chciałem z tobą porozmawiać – Harry uniósł brwi w zdziwieniu. – W cztery oczy, bez małych szpiegów – dodał James, mając na myśli oczywiście swoje młodsze dzieci.
- O czym?
Zapadła cisza – krępująca i pełna napięcia. Obaj patrzyli przed siebie.
- Coś się dzieje w magicznym świecie, coś złego – szepnął ojciec. – Giną czarodzieje i czarownice mugolskiego pochodzenia, znikają ludzie. Ministerstwo dowiedziało się ostatnio o zamaskowanych ludziach siejących terror.
- Terror?
- Zastraszają mugolaków. Chcą, aby zrezygnowali z magii.
- Prorok nic o nich nie pisał. W artykułach wspomina tylko czasem o dziwnych zgonach – wypadkach przy warzeniu eliksirów czy…
- Harry, ten szmatławiec jest na usługach Knota. Pisze, co każe mu minister. A on nie chce wzbudzać paniki – James wydawał się być naprawdę zły.
- W takim razie…
- Ktoś chce zniszczyć spokój.
- Kolejny Grindelwald? – Harry zmarszczył brwi, próbując zrozumieć do czego zmierza jego ojciec.
- Być może… - westchnął mężczyzna. – Tyle że teraz sprawa dotyczy jeszcze czystości krwi.
Młody Potter nic nie odpowiedział. Zamyślił się tylko, przypominając sobie kilka szkolnych sytuacji. Starsi Ślizgoni dokuczający dzieciom z rodzin mugoli, ich szeptane rozmowy, dziwne uśmieszki podczas mówienia o pochodzeniu.
- Rozumiesz, o czym mówię, Harry?
- Tak. Wcześniej nie zwróciłem na to uwagi, ale teraz wydaje mi się, że niektórzy ze Ślizgonów zaczęli… - urwał nagle, z niedowierzaniem wpatrując się w ojca.
No, tak… Wszyscy Ślizgoni są źli, a Slytherin to w końcu dom diabła, pomyślał ze złością chłopak, a potem dodał już głośno:
- Nie martw się, tato. Avady jeszcze nie opanowałem. Dopiero ćwiczę zaklęcie Cruciatusa, ale… Podobno idzie mi całkiem nieźle.
Jad sączący się z jego słów miał zamaskować ból, który pojawił się po niemym oskarżeniu, po niewypowiedzianym zarzucie. Harry zatrzymał się gwałtownie i zawrócił miotłę w kierunku domu. Wzburzenie, które go opanowało, nie mogło równać się z żadnym innym uczuciem, którego dotąd doświadczył. Ostatecznie jednak wolał to niż łzy żalu.
- Harry… - głos Jamesa podsycił płomienie gniewu. – Posłuchaj, nie o to…
- A właśnie, że o to – uciął chłopak i przyspieszył.
Reszta lotu upłynęła im w milczeniu. Obaj zatopieni w swoich myślach, czuli, że dystans, który istniał między nimi od pewnego czasu, teraz jeszcze się powiększył. W tej chwili nie było słów mogących w jego zmniejszeniu.
Do domu dotarli po kwadransie. W ciszy odłożyli miotły. Siedemnastolatek odwrócił się, nie zaszczycając ojca nawet jednym spojrzeniem. Zatrzymał się tylko na chwilę, usłyszawszy swoje imię. Wciąż stojąc odwrócony tyłem, nie widział cierpienia malującego się na twarzy rodzica.
- Wszystkiego najlepszego, synu – szepnął James i nabrał do płuc powietrza, jakby chciał coś dodać.
Harry oczekiwał tych słów z wielką niecierpliwością. Niestety nie usłyszał ich. Tak jest zawsze, pomyślał i odszedł, zostawiając za plecami przygnębionego i bezradnego ojca.
Wchodząc do mieszkania, młody czarodziej zarejestrował odgłosy porannej krzątaniny dochodzące z kuchni. Udał się w tamtym kierunku i stanął w drzwiach, przyglądając się nucącej pod nosem matce. Lily Potter była piękną kobietą, ale nawet bardziej niż miedziane włosy i szmaragdowe oczy zachwycał w jej osobie cudowny charakter. Wrażliwa i współczująca, troskliwa, uprzejma, taktowna… Harry mógł tak wymieniać długo. Wiedział też, że zawsze może na nią liczyć. Był pewien, że nigdy w życiu nie przystałaby na jakiekolwiek zło tylko dla wygody. Jednakże zdawał sobie sprawę z istnienia jej temperamentu, który ujawniał się nagle i zazwyczaj niespodziewanie.
- Dzień dobry, mamo – przywitał się Potter i uśmiechnął delikatnie. Kłótnia z ojcem na chwilę zeszła na boczny tor.
- Harry! – wykrzyknęła entuzjastycznie kobieta, porzucając przy tym rozkładanie talerzy. – Jak się czujesz jako pełnoletni czarodziej?
- No, cóż… Chyba tak samo jak wczoraj.
Lily roześmiała się perliście i podeszła do siedemnastolatka, przytulając go mocno do siebie. Była od niego niższa i drobniejsza.
- Wszystkiego najlepszego, synku – szepnęła ze łzami w oczach. – Nie mogę uwierzyć, że jesteś już taki duży. Przecież dopiero co cię urodziłam – dodała w celu wyjaśnienia swojego wzruszenia.
- Bo to było całkiem niedawno – odparł z uśmiechem chłopak. – Nie jestem przecież taki stary.
Ktoś za ich plecami parsknął śmiechem. Odwrócili się równocześnie i zobaczyli rudowłosego chłopca.
- Chyba jednak jesteś – powiedział z błyskiem w brązowych oczach Alex, młodszy brat Harry'ego.
- Dowcipny się ostatnio zrobiłeś.
- No, wiesz… Uczę się od najlepszych – zawadiacki uśmiech ponownie rozświetlił twarz jedenastolatka.
W momencie, w którym wypowiadał te słowa, drzwi domu otworzyły się, a po chwili w kuchni pojawił się James Potter. Harry zesztywniał, przypominając sobie ich wcześniejszą rozmowę. Odeszła mu ochota na rodzinne śniadanie, dlatego, patrząc na matkę, rzucił, że idzie do siebie.
- Syriusz i dziadkowie przychodzą dzisiaj na obiad! – zawołała za nim kobieta, lecz nie miała pewności, czy aby na pewno ją usłyszał.
Zmartwiona spojrzała na męża i jakby wyczuwając, co się stało, szepnęła:
- Znowu się pokłóciliście. Dlaczego, James? – mężczyzna w odpowiedzi tylko westchnął i opadł ciężko na krzesło.
