Tawerna wypełniona jest śmiechem i alkoholowymi oddechami, a uwaga wszystkich skupiona jest na królu Camelotu i jego słudze, Merlinie, któremu szczęście dzisiaj dopisuje aż nazbyt. Sługa chwyta kości i patrzy wyzywająco w oczy swojego przeciwnika.

- Dziesięć – mówi, a następnie wyrzuca kości na blat. Wypada dziesiątka. Artur przygotowuje się do swojego rzutu, zerkając z niepokojem na coraz większą stawkę.

- Dwanaście – król odważnie rzuca kośćmi, lecz wynik nie jest zadowalający. Na usta Merlina wypełza szeroki uśmiech. – Merlinie, rozproszyłeś mnie!

Przez chwilę sługa zamiera, słysząc te słowa. Rozpaczliwie spogląda w niebieskie oczy swojego pana, szukając tam czegoś… Czegoś innego niż zwykle. I wreszcie dostrzega, ten dziwny cień na barwnych tęczówkach, którego chwyta się jak małe dziecko, pozwalając przez chwilę cieszyć serce niespełnioną miłością do osoby, którą chronił od kilku lat.

Artur odwraca wzrok po zbyt długiej chwili.