Po długim namyśle zdecydowałam się ponownie usiąść do tego tekstu. Rozdział pierwszy który macie przed sobą powstał z dwóch rozdziałów z poprzedniej wersji opowiadania. Zmian nie ma wiele, został jednak nieco doszlifowany.
Wraz z nim pojawił się także drugi rozdział, który jest zupełnie nowy.
][][][][
Rozdział 1
Dlaczego nam to robisz?
][][][][
Skrzydło Szpitalne zalewały wpadające przez okno promienie wschodzącego słońca. Jaśniejące za oknem bezchmurne niebo, zwiastowało kolejny piękny dzień. Był sam środek lipca i prawie wszystkie Hogwarckie sale stały opustoszałe. Prawie, bowiem na jednym ze szpitalnych łóżek leżała drobna postać. Rozsypane na śnieżnobiałej poduszce czarne kosmyki, okalały bladą twarz. Chłopiec, a właściwie już młody mężczyzna był tak szczupły, że zdawał się ginąć w puchowej pościeli.
Harry Potter spał, jednak grymas raz za razem pojawiający się na jego twarzy i szeptem wypowiadane słowa, świadczyły o tym, że nie był to spokojny sen: Nie... nie pozwolę na to żebyś... Sam to zrobię... Nie możesz... proszę... Nie rób mi tego...
- Nie! - usiadł z krzykiem, otwierając oczy. Z trudem chwytał oddech, nerwowo rozglądając się po pomieszczeniu. Minęło kilka sekund nim uspokoił się na tyle, by zrozumieć gdzie jest. Opadając z powrotem na poduszki, starał się przypomnieć sobie, co takiego mu się przyśniło. Niestety, jak po każdej nocy od tamtej bitwy, tak i tym razem miał w głowie całkowitą pustkę. Wiedział, że czegoś się bał, jednak po śnie nie pozostało nic więcej poza echem targających nim emocji. Co noc śnił o czymś, ale nie pamiętał swoich snów. Nie, nie tylko snów... Nie pamiętał o wiele, wiele więcej. W czasie bitwy która rozegrała się pod koniec czerwca na błoniach zamku, stoczył kolejną walką z przeklętym Voldemortem. Tym razem Czarny Pan został pokonany na dobre. Tak, Voldemort miał już nigdy więcej nie zagrozić czarodziejskiej społeczności. Wszyscy mogli spać spokojnie...
Prawie wszyscy.
On sam po raz kolejny został okrzyknięty bohaterem. Ironią jednak był fakt, że było zupełnie tak jak wtedy gdy pokonał Voldemorta mając zaledwie rok. Zarówno przed laty jak i obecnie nie miał pojęcia jak tego dokonał. Oczywiście wiedział o bitwie, o tym, że zmierzył się z Riddlem w pojedynku jeden na jednego... Znał główne fakty, ale były to jedynie informacje z drugiej ręki. Sam nie pamiętał niczego.
Nie chodziło tylko o tamtą bitwę, także wiele wydarzeń sprzed niej stanowiło dla niego rozmazaną plamę. Niewiele osób o tym wiedziało, ale we wspomnieniach z ostatniego roku nauki miał w pamięci wiele luk. Prawdę mówiąc, poza dyrektorem obecnie poinformowana była o tym jedynie Madame Pomfrey. Szczerze mówiąc, wolał żeby na razie tak pozostało. Najpierw chciał sam spróbować się z tym uporać. Potrzebował trochę czasu nim będzie musiał powiedzieć o tym przyjaciołom, nie wspominając już o całej reszcie ciekawskich osób. Oczyma wyobraźni już widział te nagłówki w gazetach i miał nadzieję, że zdoła jeszcze przynajmniej trochę opóźnić tę informację.
Chociaż o kilka tygodni...
Miał cichą nadzieję, że do czasu gdy te wieści wyciekną i Prorok Codzienny zacznie rozpisywać się na ten temat, odzyska przynajmniej część z utraconych wspomnień. Chciał w to wierzyć, chociaż jak na razie wciąż nie wiedział nawet tego, co jest przyczyną jego amnezji. Oczywiście znał sprawcę który do tego doprowadził. Dyrektor w czasie walki akurat był niedaleko i widział jak Riddle w ostatniej chwili przed śmiercią rzuca w niego jakimś czarem. Na nieszczęście Dumbledore nie zdołał dosłyszeć inkantacji zaklęcia. Jedyną rzeczą którą mógł potwierdzić, było to, że nie trafiło w niego Obliviate.
Niezaprzeczalny pozostawał fakt, że czar którym uderzył go w czasie bitwy Voldemort wymazał część jego wspomnień. Nikt jednak nie mógł ze stu procentową pewnością powiedzieć jakie to było zaklęcie. Brak jakiegokolwiek punktu zaczepienia stawiał go w patowej sytuacji. Gdyby oberwał Obliviate byłaby szansa na przełamanie czaru, a tak nawet nie wiedział na czym stoi. Nie miał pojęcia, czy ma szansę na odzyskanie wspomnień, czy też utracił je na zawsze. Wciąż nikt nie zdołał ustalić nawet tego czy było to celowe działanie ze strony Voldemorta, czy też jest to skutek niewłaściwie rzuconego czaru. Pozostawało im jedynie zgadywać i coraz bardziej przerażało go to. Czuł się tak, jakby ktoś zabawił się jego życiem. Ani trochę nie podobało mu się słuchanie o rzeczach które niby zrobił, choć sam nie ma na to żadnego potwierdzenia. Nie chciał by ktoś musiał opowiadać mu jego własne życie. Wiedział, że dyrektor go nie okłamuje bo i po co miałby coś takiego robić, ale nie potrafił zaakceptować tego, że inni mają na jego temat więcej informacji niż on sam.
Znacznie więcej.
Niestety jak na razie mógł jedynie potwierdzić, że ze swojego szóstego roku nauki więcej rzeczy nie pamięta niż chciałby się do tego komukolwiek przyznawać. Najgorsze było to, że uciekły mu z pamięci nie tylko jakieś przypadkowe wydarzenia. Analizując w ciągu ostatnich dni własne wspomnienia zorientował się, że ma w nich nawet kilkudniowe luki. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że żaden człowiek nie pamięta co robił dzień po dniu przez cały rok, ale jego szczątkowe wspomnienia miały zbyt wiele braków. Zastanawiające było chociażby to, że nie pamiętał ani jednych z dodatkowych zajęć przygotowujących go do walki z Voldemortem. Nie pamiętał ich a podobno trwały one od września, przez cały ostatni rok.
Całkowie zniknęły z mojego życiorysu.
Wciąż próbował zrozumieć dlaczego czar który w niego trafił usunął akurat te a nie inne zdarzenia. - Dlaczego niektóre całkowicie wymazał, a inne pozostawił nienaruszone? Dlaczego zaklęcie wpłynęło tylko na wspomnienia z mojego szóstego roku nauki? Co te wspomnienia miały ze sobą wspólnego? Jak wiele rzeczy umknęło mi z pamięci? - Na chwilę obecną więcej miał pytań niż odpowiedzi. Sam jak na razie zdołał dotąd dojść do wniosku, że musiał istnieć pomiędzy tymi wspomnieniami jakiś związek. Niestety co nim właściwie było, wciąż pozostawało dla niego tajemnicą. Czuł, że klucz do tej zagadki znajduje się gdzieś na krańcach jego własnej pamięci. Był on na tyle blisko, że wiedział o jego istnieniu, a zarazem tak daleko, że znajdował się całkowicie poza jego zasięgiem. Niestety podejrzewał, że dyrektor wie o tym więcej niż chce mu powiedzieć. Wielokrotnie próbował wydobyć od niego jakieś informacje, za każdym razem ten jednak odwracał całą sytuację tak, że zostawał z niczym. Tak, wiedział, że ciągłe unikanie tematu przez Dumbledore'a nie jest normalne. Podejrzewał, że coś się za tym kryje i czuł, że musi zrozumieć, co.
][][][][
Zaciskając palce na gorącej filiżance z wciąż parującą herbatą, po raz kolejny skrzyżował spojrzenie z błękitnymi tęczówkami dyrektora Hogwartu. Z trudem powstrzymywał się przed roztrzaskaniem kruchej porcelany w dłoniach.
- Dlaczego nam to robisz, Albusie?
- Severusie wiesz że nie zrobię nic, co mogłoby was zranić.
- Przynajmniej nie wysilaj się na kłamanie mi w twarz, Albusie. - odstawił filiżankę na biurko, nie będąc w stanie wziąć z niej choć łyka. W ciągu ostatnich dwóch tygodni, to już była ich czwarta rozmowa i miał powoli dość słuchania w kółko tych samych tłumaczeń. Niestety wszystko wskazywało na to, że i tym razem nie usłyszy niczego nowego.
Jak zwykle.
- Rozmawialiśmy już o tym mój chłopcze. Wiesz dobrze w jakim stanie znajduje się teraz Harry. On nie pamięta tego co wspólnie przeżyliście, Severusie. Obecnie wspomnienie mu o tym co was łączyło, mogłoby go zmieszać. Pomyśl w jakiej sytuacji się znalazł. Wiesz dobrze, że Harry i tak musi obecnie zmagać się z wieloma problemami. Czy nie sądzisz że informacja o tym, kim dla niego był jego znienawidzony nauczyciel eliksirów, to będzie zbyt wiele?
- Wiesz, że to nie tak, Albusie...
- Rozumiem cię Severusie. Wiem jak wiele Harry dla ciebie znaczy, jednak nie mogę pozwolić na to, byś opowiedział mu o przeszłości. Jeszcze nie teraz. Obecnie Harry prawie nie pamięta swojego szóstego roku nauki. Teraz dla Harry'ego wciąż jesteś tym samym Snape'em którego znał w początkowych latach w Hogwarcie. Dopóki nie odzyska wspomnień, nie zrozumie jak wiele od tamtego czasu się między wami zmieniło. Nie będzie w stanie zaakceptować tego co was połączyło.
- Nawet jeśli, nie oznacza to, że ty możesz... - zaczął, jednak Dumbledore po raz kolejny mu przerwał.
- Dla wszystkich będzie lepiej, jeśli będziesz trzymał się na razie od niego z daleka, Severusie. Twoja nagła zmiana w zachowaniu względem tego chłopca tylko jeszcze bardziej zburzyłaby świat który on próbuje na nowo poskładać. Zresztą obecnie kręci się wokół niego zbyt wielu reporterów. Nie zapominaj, że niewiele czasu minęło od bitwy. Harry jest teraz w centrum uwagi. Stał się osobą medialną. Ludzie jak jeszcze nigdy wcześniej, obserwują każdy jego ruch. Lepiej by wieść o waszej relacji nie została rozgłoszona. Nie zapominaj, że ty wciąż jesteś uznawany za byłego śmierciożercę, Severusie. Gdy Harry odzyska swoje wspomnienia, wtedy sam zdecyduje co chce zrobić. Na razie...
- Dobrze wiesz że może nigdy ich nie odzyskać! - nie wytrzymał. Porcelana na biurku rozprysła się na setki kawałków. Zrywając się z miejsca, odwrócił się w stronę drzwi, czując że dalsza dyskusja i tak nie ma sensu. - Możesz trzymać go z dala ode mnie, nie mam na to wpływu. Nie myśl jednak że będę udawał, że go nienawidzę! Nie zamierzam uczestniczyć w twojej gierce! Harry pokonał dla ciebie Voldemorta, nie próbuj więc dalej manipulować jego życiem! Jeszcze przed bitwą przyrzekłeś mu, że po niej będzie mógł robić co chce... Jak wiele są warte twoje obietnice? - więcej się za siebie nie obejrzał. Czarne szaty powiewały za nim, gdy szybkim krokiem pokonywał kolejne stopnie.
][][][][
Minęło kilka minut nim przestał się wpatrywać w drzwi za którymi dopiero co zniknął Severus. W końcu przeniósł wzrok na żerdź na której siedział wyraźnie czymś rozeźlony Fawkes. Chociaż nie mógł go zrozumieć, podejrzewał skąd tak kiepski humor u jego przyjaciela.
- Nie mam wyboru mój mały. Naprawdę nie mam wyboru. - wyszeptał w stronę zwierzęcia, jednak ptak jedynie schował łepek pod skrzydłem, wyraźnie nie mając ochoty mieć obecnie z nim cokolwiek wspólnego.
Westchnął.
Bolało go to co musiał zrobić, ale wiedział, że nie może postąpić inaczej. Harry był zbyt ważny by mógł pozwolić mu tak po prostu odejść. Pokonanie Voldemorta jeszcze nie oznaczało dla nich pokoju. Wręcz przeciwnie, miał pełną świadomość tego, że prawdziwa bitwa jest dopiero przed nimi. Wielu śmierciożerców wciąż znajdowało się na wolności, co gorsza najprawdopodobniej byli oni całkowicie bezkarni. Ministerstwo po ostatnich manipulacjach Voldemorta dalekie było od prawidłowego funkcjonowania. Na chwilę obecną nie wiedział jak wielu swoich ludzi Voldemort zdołał obsadzić na Ministerialnych stanowiskach. Niestety ostatnie działania Ministerstwa wskazywały na to, że jest ich więcej niż można by przypuszczać. Procesy śmierciożerców które dotąd się odbyły, wyglądały bardzo podobnie do tych mających miejsce tuż po pierwszej wojnie. Większość śmierciożerców wyłgała się zrzucając całą winę na Voldemorta który ich otumanił i szantażował skrzywdzeniem rodzin.
Tak, Voldemorta już nie było, jednak poza tym, byli dokładnie w tym samym miejscu co blisko szesnaście lat temu. Nie, nawet nie w tym samym... wtedy Ministerstwo w miarę działało, teraz zaś dla niego było jedynie Ministerstwem z nazwy. Czuł, że zanim nastanie prawdziwy pokój, czeka ich jeszcze długa i mozolna walka z korupcją i manipulacjami. Obecnie nie posiadali nawet Ministra w którym można by pokładać zaufanie.
Nie każdy zdawał sobie z tego sprawę, ale coraz więcej przesłanek wskazywało na to, że mieli poważne kłopoty. Ludzie wciąż żyli w euforii i świętowali zwycięstwo nad Czarnym Panem. Niewielu zwracało uwagę na obecną sytuację polityczną i rozwój wypadków. On sam jednak wiedział, że to poważny błąd. Był świadom tego, że wystarczy jeden niewłaściwy ruch i władza może dostać się w niepowołane ręce. Nawet jeśli nie zagrażał im dłużej Czarny Pan, idea czystej krwi wciąż wisiała nad nimi niczym fatum. To już było widać. Minęły ledwie dwa tygodnie od bitwy a procesy które powinny trwać miesiącami już się zakończyły. Co więcej oczyszczono wszystkich czarodziejów z rodzin czystej krwi...
Wszystko przebiegło błyskawicznie.
Nie było to naturalne. Wyglądało to tak, jakby coś zaczęło się dziać jeszcze na długo przed ostateczną bitwą. Tak, było zupełnie tak, jakby pokonanie Voldemorta uruchomiło jakąś maszynerię. Wzbudzało to w nim niepokój i spędzało sen z powiek, jednak wciąż nie był w stanie tak do końca stwierdzić, co się dzieje. Nie wiedział, czy te działania są przypadkowe, czy też mają gdzieś swoje źródło. Czuł jednak że muszą coś zrobić, w przeciwnym razie sprawa wymknie im się z rąk. Musieli działać teraz, albo czarodzieje nie zważający na czystość krwi, znajdą się w mniejszości. Wiedział o tym i dlatego właśnie potrzebował Harry'ego. Chociaż ten chłopiec znaczył dla niego bardzo wiele i pragnął jego szczęścia, zdawał sobie sprawę że są ważniejsze kwestie niż to.
O wiele ważniejsze.
Harry Potter był w tej chwili ich ostatnią nadzieją. Musiał stać się ikoną która zjednoczy magiczne społeczeństwo i pchnie je z powrotem ku jasności. Oczywiście, wiedział w jakim obecnie stanie jest chłopiec, dlatego umieścił go w Skrzydle Szpitalnym. Tam był bezpieczny. Zresztą wcale nie uważał za konieczne zmuszanie go do wystąpień. Na razie nie były one potrzebne. Tak, zamierzał pozwolić chłopcu spokojnie odpoczywać. Z daleka od zgiełku, reporterów i wszelkiego zamieszania.
Sam zajmę się resztą... Zapewnię ci bezpieczeństwo Harry. Bądź o to spokojny. Zapewnię ci wszystko, jednak nie mogę pozwolić na twój związek z Severusem. Gdyby prawda o waszej relacji wyszła na jaw, stałbyś się dla ludzi zbyt ludzki, mój chłopcze.
- Nie możesz mieć żadnych słabości, Harry. Nie pozwolę byś je miał. Musisz być ikoną. Zbawcą jasnej strony. - Jakby w odpowiedzi na myśli dyrektora Hogwartu, Fawkes cicho zaśpiewał. W jego pieśni można było wychwycić jakąś nutę smutku, jednak dla Albusa Dumbledore'a była ona całkowicie niesłyszalna.
][][][][
Mając już serdecznie dość bezczynnego leżenia, wygrzebał się z ciężkiej pościeli i przytrzymując ramy łóżka, ostrożnie wstał. Przesuwając się tak, by mieć podparcie w ścianie, powoli ruszył w stronę okna. Wciąż chwiał się lekko, ale i tak utrzymanie równowagi było łatwiejsze niż jeszcze kilka dni temu. Zresztą wszystko wskazywało na to, że już nigdy nie będzie tak sprawny jak dawniej, nie zamierzał więc narzekać.
Uchylił okno i po wdrapaniu się na parapet. Rzsiadł się wygodnie, z ulgą wdychając świeże powietrze. Wciąż unoszący się w Skrzydle Szpitalnym zapach eliksirów zaczynał przyprawiać go o ból głowy. Czuł się już dużo lepiej i przebywanie w tym miejscu zaczynało go męczyć. Nigdy nie lubił Skrzydła Szpitalnego.
Wiedział, że jest połowa lipca i normalnie w tym okresie siedziałby uwięziony na Privet Drive. Nie, ani trochę nie przeszkadzało mu spędzanie wakacji w Hogwarcie, po prostu miał już dość siedzenia w zamknięciu. Od czasu bitwy ani na moment nie opuścił tego pomieszczenia i zaczynał czuć się osaczony. Coraz częściej to miejsce przypominało mu więzienie. Oczywiście wiedział, że zaklęcia które nałożył na nie Dumbledore chronią go przed napastliwymi reporterami dla których wywiad z nim byłby prawdziwą gratką... Wiedział o tym, ale zdawał sobie także sprawę z tego, że czary które innym nie pozwalają wejść, jemu samemu nie dają wyjść.
Chciałbym wybrać się na spacer na błonia. Nie musiałby być długi, wystarczyłoby mi pół godziny. Ja po prostu muszę na trochę stąd wyjść. Muszę, albo wkrótce zwariuję... Czy opuszczenie Skrzydła Szpitalnego naprawdę jest aż tak niebezpieczne jak to wciąż powtarza Dumbledore? A co jeśli wyszedł bym pod opieką któregoś z profesorów? Czy rzeczywiście wszyscy wyjechali i w zamku jest jedynie dyrektor? Tak mówił, ale... przecież wciąż poza nim jest z nami Madame Pomfrey. Czy ona nie mogłaby ze mną pójść jeśli ją o to poproszę? Przecież zgodziłaby się, prawda?
- Tylko, w sumie jej też nie widziałem już od blisko dwóch dni... - westchnął opierając głowę o framugę. - Czy to możliwe, że ona też wyjechała? Zostawiła pacjenta i wyjechała? Czy jestem tu tylko z dyrektorem? Ale jak nie ma nikogo, to po co mam siedzieć w zamknięciu? Jakoś nie wierzę w to, że do zamku nagle zdoła się dostać cała chmara reporterów. Dumbledore nigdy by n to nie pozwolił. Udowodnił to już wielokrotnie.
- Siedzenie tutaj nie ma sensu. - westchnął ponownie i w jednej chwili podjął decyzję. Zsunął się z parapetu i ponownie asekurując się ścianą ruszył na tyły Skrzydła Szpitalnego. Dotąd nie chciał robić nic wbrew zaleceniom dyrektora, teraz jednak nie zamierzał dłużej siedzieć potulnie. Im bardziej zastanawiał się nad całą sytuacją, tym więcej rzeczy wydawało mu się niespójnych.
Dumbledore zostawił mnie tu i nawet nie sprecyzował jak długo mam tutaj siedzieć. Czy dyrektor chce żebym spędził w tym miejscu całe wakacje? Mam przesiedzieć dwa miesiące w Skrzydle Szpitalnym? Po co? Nawet jeśli wciąż przyjmuję tak zastraszające ilości eliksirów, przecież nie ma żadnych wskazań bym leżał w łóżku. Wręcz przeciwnie Madame Pomfrey wspominała, że muszę starać się chodzić jak najwięcej by wzmocnić mięśnie... Reporterzy też się tu nie zjawią. Nie odważą się wejść na teren szkoły bez zaproszenia.
- Dlaczego mnie tu trzymasz Dumbledore? - Wyszeptał w przestrzeń. Nie znajdując na to odpowiedzi, stwierdził, że pora aby sam rozeznał się w sytuacji. - Już wystarczająco długo czekałem cierpliwie na odpowiedzi. Czas żebym poszukał ich na własną rękę. - Pewien swojej decyzji opuścił główną salę Skrzydła Szpitalnego. Wszedł w niewielki korytarzyk prowadzący do mniejszej sali dla ciężko chorych pacjentów. Nie skierował się jednak tam, lecz zatrzymał w połowie korytarza przy z pozoru zwykłym kawałku ściany. Schylił się i przykładając rękę u samego dołu ściany, pchnął lekko.
Wstając, z uśmiechem patrzył jak mechanizm odskakuje, ukazując niewielkie przejście. Ten tunel odkrył przypadkowo już ponad dwa lata temu, lecz prawdę mówiąc jeszcze nikomu o nim nie powiedział. - A przynajmniej nie przypominam sobie bym kiedykolwiek o nim komuś mówił... - westchnął. Świadomość, że nie może teraz nawet zaufać własnym wspomnieniom coraz bardziej go przygnębiała.
Wsuwając się w wąskie przejście, powoli ruszył przed siebie. W Skrzydle Szpitalnym było dość ciepło, tu jednak szybko odczuł, że ma na sobie jedynie piżamę. W korytarzu bez dostępu światła cienki materiał nie dawał zbyt wielkiej ochrony i jeszcze nim pokonał połowę drogi, zaczął szczękać zębami.
Ostrożnie schodząc po stopniach żałował, że nie ma przy sobie różdżki. Chodzenie po omacku było trudniejsze niż mu się początkowo wydawało. Niestety jednak wciąż nie dostał jej do ręki. Dumbledore za każdym razem gdy się go o nią pytał, wymawiał się zapominalstwem i obiecywał przynieść ją przy swojej kolejnej wizycie. - Ale nigdy jej nie przyniósł... - To była kolejna rzecz która mu nie pasowała. - Nigdy wcześniej nie pozbawiał mnie różdżki... Przecież to niemożliwe by wciąż o niej zapominał. - pogrążony w myślach dopiero po paru sekundach zorientował się, że schody się skończyły i dotarł do końca tunelu. Napierając ramieniem na ścianę przed sobą, pchnął ją.
Nie drgnęła. Dopiero gdy ponowił próbę, używając do tego więcej siły, przejście otworzyło się z cichym zgrzytem. Zmrużył oczy gdy zalały go promienie słońca. Chwilę zajęło mu przyzwyczajenie się do zmiany oświetlenia, w końcu jednak był w stanie wysunąć się z przejścia. Zamknął je za sobą, niepewnie przy tym rozglądając się po korytarzu. Odetchnął z ulgą rejestrując, że nikogo nie ma w pobliżu. Ruszając dalej, zdecydował się udać na błonia. Wyglądało na to, że zamek naprawdę jest opustoszały. Uznał, że najpierw przewietrzy się i spróbuje pozbierać myśli. Potem pójdzie do dyrektora i zada mu kilka pytań.
Tym razem będzie musiał wyjaśnić mi wszystko, w przeciwnym razie nie zgodzę się na dłuższe przebywanie w tym miejscu. Mam prawie siedemnaście lat i w końcu mogę sam decydować o sobie. Pora aby Dumbledore to wreszcie zrozumiał.
Pogrążony w myślach skręcił w kolejny korytarz. Nie zauważył, że ktoś jest tuż przed nim. Zorientował się dopiero, gdy wpadł na tą osobę. Tracąc równowagę odbił się od niej do tyłu. Upadłby, gdyby silna ręka w ostatniej chwili go nie podtrzymała.
Stając pewniej na nogach, podniósł głowę by zobaczyć na kogo właściwie wpadł i zamarł niezdolny do ruchu.
- Snape - wyrwało mu się, zanim zdołał pomyśleć. Wreszcie jednak zebrał się w sobie i pospiesznie wyswobadzając z jego uchwytu, dodał: - Przepraszam profesorze, nie zauważyłem Pana. To się już więcej nie powtórzy. - odwrócił się, by odejść, wtedy jednak profesor przemówił:
- Harry... - ten jeden wyraz sprawił, że zatrzymał się w pół kroku. Ponownie odwracając się w stronę Snape'a, nie wiedział co ma właściwie powiedzieć. Pierwszy raz słyszał by ten zwrócił się do niego po imieniu. Co więcej nie usłyszał w jego głosie obecnej zazwyczaj pogardy.
- Jeszcze raz przepraszam profesorze Snape. To naprawdę był wypadek. Ja... - starał się pokryć własne zmieszanie, jednak Mistrz Eliksirów uciszył go ruchem ręki.
- Chodź ze mną Harry. - Gdy po tych słowach Snape odwrócił się z łopotem szat i powoli ruszył korytarzem przed siebie, Harry wciąż pozostał w tym samym miejscu. Przez moment zastanawiał się czy po prostu nie odwrócić się i nie uciec. Niestety wiedział, że w swoim obecnym stanie nie zdoła odejść daleko. - Może powinienem poszukać dyrektora? - zastanowił się, ale i tym razem zwątpił. Podejrzewał, że Dumbledore mógłby wybawić go z kłopotów, jednak... w chwili obecnej na rozmowę z dyrektorem też nie czuł się jeszcze gotowy. Musiał najpierw zebrać własne myśli.
- Chodź Harry. Nic ci nie zrobię. - słysząc to niespodziewane zapewnienie ze strony profesora, nie wiedział jak na nie odpowiedzieć. W końcu jednak westchnął i asekurując się ścianą, powoli podążył za nim. Pocieszało go, że skoro są wakacje ten nie może odebrać mu punktów, ani tym bardziej wlepić szlabanu.
Tak, tylko w takim razie, czego on ode mnie chce? I co on właściwie tu robi, skoro Dumbledore mówił, że poza nami nie ma nikogo w zamku? Czyżby Snape dopiero do niego przybył? Jeśli tak, to muszę mieć parszywe szczęście, skoro od razu na niego wpadłem...
][][][][
W czasie drogi musiał skupić się na stawianiu kolejnych kroków. Nie poruszał się zbyt szybko, a im dłużej szedł, tym częściej się potykał. Snape jednak zdawał się nie zwracać na to uwagi. Nie popędzał go, wręcz przeciwnie, Harry odnosił wrażenie że ten dostosowuje się do jego tempa.
Dlaczego to robi? Czemu po prostu nie pogoni mnie bym przyspieszył? Od lat mnie nienawidzi, powinno więc sprawić mu satysfakcje pozrzędzenie bym przestał się tak ociągać. Czy on naprawdę troszczy się o to bym za nim nadążył?
Świat się kończy.
Po co w ogóle kazał mi ze sobą iść? Czego może ode mnie chcieć? Przecież nie zaprosił mnie na miłą pogawędkę przy herbatce, prawda? - Skręcając w kolejny korytarz bez trudu rozpoznał drogę do lochów, ale wiedza dokąd idą wcale nie rozjaśniała mu całej sytuacji. - Czy on próbuje mnie ukarać, za to, że na niego wpadłem? Cholera, przecież to był przypadek! Nie zrobiłem tego specjalnie! Przecież nie jestem samobójcą! - Schodząc po kolejnych schodach, nagle zatrzymał się, orientując, że właśnie minęli przejście prowadzące do gabinetu Mistrza Eliksirów.
- Dokąd idziemy? - tym razem odważył się zadać pytanie. To że Snape zabiera go do swojego gabinetu wydawało mu się dziwne, ale w obecnej sytuacji było jeszcze w miarę normalne. Jednak teraz szli w zupełnie nie znane mu miejsce i wolałby wiedzieć, czego ten tak właściwie od niego chce.
- Do moich kwater.
- Kwater? - powtórzył niczym echo, nie bardzo rozumiejąc, co ma na myśli. Nagle jednak zamarł pojmując co Snape właśnie powiedział. - Dlaczego chcesz mnie zabrać do swoich prywatnych kwater? Skoro mamy porozmawiać, czy nie powinniśmy raczej pójść do twojego gabinetu? - stwierdzając oczywisty dla siebie fakt, nawet nie zorientował się, że właśnie zwrócił się do profesora na ty.
Snape po raz pierwszy od chwili gdy wpadli na siebie, odwrócił się w jego stronę i spojrzał mu w oczy. Przez kilka sekund stał tak, po prostu na niego patrząc, w końcu jednak odezwał się:
- Nie korzystam w czasie wakacji z gabinetu Harry. Poza tym trzęsiesz się z zimna. W kwaterach będzie ci cieplej, zwłaszcza że czeka nas długa rozmowa. - Ta odpowiedź całkowicie zbiła go z tropu. Nie chodziło nawet o to, że Snape po raz kolejny użył jego imienia tak jakby to było całkowicie naturalne. Nie, dużo bardziej zaskakujące było to, że przejął się tym czy zmarznie. Tak, takie zachowanie było ostatnim jakiego oczekiwałby od osoby jego pokroju.
Dlaczego jesteś dla mnie taki miły? - chciał zapytać, ale w ostatnim momencie ugryzł się w język i zanim miał szansę rozmyślić się,, odepchnął się lekko od ściany. Ruszył w dalszą drogę dając tym samym znak profesorowi, że zgadza się na udanie do jego prywatnych pokoi.
][][][][
Gdy tylko wszedł za profesorem, zaciekawiony rozejrzał się po pomieszczeniu w którym się znaleźli. Nie był pewien jak właściwie wyobrażał sobie jego kwatery, ale wystrój salonu do którego trafił, pozytywnie go zaskoczył.
W pomieszczeniu, tuż przy dużym kominku, ustawiono kanapę oraz dwa fotele w przyjemnym czekoladowym kolorze, zbliżonym do barwy jaką pokryto ściany. Z ciemnym kolorem mebli kontrastowały zielone poduszki. Przed kanapą stał niewysoki szklany stolik. Poza tym nie było tu wiele więcej mebli. Na jednej ze ścian umieszczono kilka regałów wypełnionych księgami, był również niewielki barek zastawiony butelkami w różnych kolorach. Całości dopełniał puszysty, ciemno zielony dywan pokrywający podłogę.
Harry z pewnością za nic nie powiedziałby tego głośno, ale wystrój pomieszczenia od razu przypadł mu do gustu. - Szkoda że Pokój Wspólny gryfonów nie może wyglądać podobnie... może wtedy nie byłoby w nim tak przytłaczająco. - przebiegło mu jeszcze przez myśl, gdy Snape jednym ruchem różdżki rozpalił ogień w kominku, po czym gestem wskazał mu by zajął jeden z foteli.
Siadając przed kominkiem wyciągnął ręce w stronę płonącego ognia. Z ulgą poczuł jak ciepło rozchodzi się po jego skostniałym ciele. Tak, może i był środek lipca jednak grube mury zamku sprawiały, że w środku zawsze panował chłód, zwłaszcza w lochach. Zerkając na siadającego w drugim fotelu profesora, milczał, nie bardzo wiedząc czego ma oczekiwać z jego strony. W końcu jednak, gdy cisza zaczęła się przedłużać, zdecydował się zadać na głos nurtujące go pytanie.
- Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś, profesorze?
Snape początkowo nie odpowiedział, gdy jednak wreszcie odezwał się, odpowiedział mu pytaniem na pytanie:
- Jak wiele Dumbledore powiedział ci na temat dodatkowych zajęć które pobierałeś przez ostatni rok?
- Dodatkowych zajęć? - powtórzył to niczym echo, jednak nie dlatego, że nie wiedział o czym Snape mówi. Dyrektor zdążył już przecież poinformować go o tym, że przez cały rok przygotowywał się do walki. Jednak chociaż powiedział to, to nigdy jakoś nie wdawał się w szczegóły. - Dlaczego o to pytasz? - ponownie nie użył zwrotu profesor, ale nawet nie zwrócił na to uwagi. Zastanawiało go, czemu Snape pyta teraz akurat o te zajęcia. - O czym nie powiedziałeś mi Dumbledore?
- Widząc twoją reakcję wnioskuję, że dyrektor nie wspomniał ci o tym, że to ja prowadziłem twoje zajęcia?
Zaszokowany Harry spojrzał na siedzącego przed nim Snape'a. Gdyby to był ktokolwiek inny, powiedziałby mu właśnie, że to kiepski żart. Niestety Snape w żadnym razie nie był osobą która robiłaby sobie żarty z takiego tematu. Harry nie był nawet pewien czy ktoś jego pokroju w ogóle potrafi żartować.
- Ale to... - zaczął i urwał, gdy zabrakło mu słów. Nie wiedział jak ma się odnieść do usłyszanych właśnie informacji. - Snape?! Ze wszystkich ludzi? Dlaczego? Przecież on od lat robi co tylko się da by uprzykrzyć mi życie! Jak on mógłby prowadzić ze mną jakiekolwiek ponadprogramowe zajęcia? - Przecież pan mnie nienawidzi. - Jego odpowiedź sprawiła, że na twarzy profesora pojawił się jakiś dziwny grymas, znikł on jednak zanim Harry mógł rozpoznać jakie emocje targają Mistrzem Eliksirów.
- Nie nienawidzę cię.
- Nigdy nie traktował mnie pan tak, jakby mnie nie nienawidził. - Czuł, że być może pozwala sobie na zbyt wiele, jednak to Snape pierwszy zaczął tę rozmowę, zdecydował się więc mówić dalej: - Zawsze robiłeś wszystko bym zrozumiał jak niewiele znaczę. Karałeś mnie za rzeczy na które nie miałem wpływu. Widzisz we mnie jedynie mojego ojca którym nie jestem i nigdy nie byłem. - Choć profesor starał się to ukryć, Harry zauważył, że jego palce zaciskają się na szacie. Gdy zaś Snape w końcu się odezwał jego głos był bardzo cichy.
- Nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek będę zmuszony po raz drugi przeprowadzać tą rozmowę.
- Po raz drugi?
- We wrześniu zadałeś mi dokładnie te same pytania Harry. Dokładnie te same. Zapewne trudno ci będzie w to teraz uwierzyć, ale w czasie tamtej rozmowy doszliśmy do pewnego rodzaju... porozumienia. Jeśli będziesz kiedyś tego chciał, mogę przytoczyć ci tamtą rozmowę. Na razie powinieneś wiedzieć, że jej skutkiem stał się rozejm pomiędzy nami. Początkowo było to jedynie nie skakanie sobie do gardeł przy każdej rozmowie, jednak z czasem wspólne zajęcia zmieniły układ między nami.
Takiej odpowiedzi się nie spodziewał. Trudno było mu uwierzyć w to, że mógłby dojść z tym człowiekiem do porozumienia, ale nie sądził, żeby Snape kłamał. Kłamstwo w tej sprawie nie miało najmniejszego sensu.
- Twierdzisz, że nasze relacje się zmieniły... W jaki sposób?
- Można powiedzieć, że powstało między nami coś na kształt... przyjaźni. - Harry miał wrażenie że profesor chciał użyć innego słowa, jednak sama myśl o przyjaźni ze Snape'em była tak abstrakcyjna, że zignorował to niedomówienie.
- Przyjaźń? To chyba niemożliwe. My naprawdę się zaprzyjaźniliśmy? - upewniając się czy dobrze zrozumiał, próbował wyobrazić sobie jak mogłoby to wyglądać. - Przyjaźń z profesorem? Czy ma na myśli coś podobnego do mojej relacji z Remusem? Ale czy to naprawdę może być podobna sytuacja? Przy Remusie czuję się swobodnie i mogę rozmawiać z nim o wszystkim... Nie sądzę, żebym mógł od tak rozmawiać ze Snape'em o moich problemach. To by było, zbyt dziwne.
][][][][
Przez kilka kolejnych minut siedzieli w milczeniu, każdy pogrążony we własnych myślach. Wreszcie jednak profesor przerwał ciszę:
- Zdaję sobie sprawę, że zapewne trudno uwierzyć ci w przyjaźń z osobą taką jak ja. Dla ciebie jestem obecnie jedynie Tłustowłosym Draniem który notorycznie uprzykrzał ci życie przez kilka ostatnich lat.
Harry milczał. Głupio się czuł, ze świadomością że Snape zdawał sobie sprawę jak nazywali go za jego plecami. Zresztą Snape wydawał się wcale nie oczekiwać od niego odpowiedzi. Zapatrzył się w płonący ogień i po prostu mówił dalej:
- Początkowo nasza współpraca nie była prosta, lecz łączył nas wspólny cel. To sprawiło, że nasza relacja nauczyciel - uczeń w końcu przekształciła się. Wiem że bez wspomnień z tamtych zajęć możesz tego nie zaakceptować. Dlatego wcale tego od ciebie nie wymagam. Wróciliśmy do punktu wyjścia, spróbujmy więc po raz kolejny ogłosić zawieszenie broni. - Gdy po tych słowach czarne oczy profesora skrzyżowały się z jego własnymi, Harry zamyślił się, analizując to czego się dowiedział.
Przyjaźń ze Snape'em? - Nie był pewny, czy jest na coś takiego gotowy, jednak zawieszenie broni nie wydawało mu się taką złą opcją. - Mogę się obejść bez jego wiecznych złośliwości i szukania kolejnych pretekstów do wlepienia mi następnego szlabanu. Może nawet będę w stanie wtedy skupić się na lekcjach i nie wysadzić kolejnego kociołka w powietrze?
- Przyznam, że nie jestem w stanie wyobrazić sobie przyjaźni pomiędzy nami, ale myślę, że zawieszenie broni jest dobrym pomysłem. - chciał by jego głos brzmiał pewnie, jednak nie do końca mu to wyszło. Na kilka kolejnych minut Snape ponownie zamilkł i Harry sądził, że to już koniec ich rozmowy. Nim jednak miał okazję napomknąć o tym i wyjść, Snape zadał mu kolejne pytanie:
- Czy chciałbyś spędzić u mnie resztę wakacji?
- Słucham? - nie był w stanie powiedzieć nic więcej. Propozycja Snape'a była tak dziwna, że nie był nawet pewien, czy dobrze usłyszał.
- Jeszcze przed bitwą uzgodniliśmy, że spędzisz lato w mojej rezydencji. Nie chciałeś wracać do swojego wujostwa, zaproponowałem ci więc wakacje u mnie. Zgodziłeś się. Dlatego jeśli teraz nie wydaje ci się to zbyt odstraszającą propozycją, podtrzymuję moją ofertę.
- Miałbym spędzić lato w Pańskim domu? - zapytał chcąc się upewnić, a gdy Snape potwierdził skinieniem głowy, ponownie tego dnia zamyślił się.
Z pewnością nie miał ochoty na spędzenie pozostałych dni wolnych gnieżdżąc się w pokoiku na Privet Drive. Był pewny, że wuj zaraz znalazłby mu mnóstwo jakże interesujących zajęć, ale nie czuł się na siłach do ich wykonania. - „Przystrzyż trawnik, zmyj podłogi, odkurz samochód..." - to pewnie byłby jedynie początek długiej listy rozrywek jakie by dla mnie wymyślił... Nie na pewno nie chcę wrócić na Privet Drive. Zresztą nie jestem nawet pewien czy dyrektor wysłałby mnie tam w takim stanie w jakim jestem obecnie, Dużo bardziej prawdopodobne jest, że zostałbym do końca lata w Hogwarcie.
Tylko że... spędzenie reszty wakacji w Skrzydle Szpitalnym też mi się nie uśmiecha. Być może Dumbledore pozwoli mi je opuszczać, nie wiem jednak kiedy to nastąpi. Na razie nic nie wskazuje na to by miało mieć to miejsce w najbliższej przyszłości. - wpatrzył się w ogień zastanawiając nad ostatnią z możliwości. - Lato u Snape'a... jak miałoby to wyglądać? Czy u niego miałbym szansę na normalne wakacje? Z wujem będę kolejny miesiąc robił za skrzata domowego... Hogwarcie zapewne będę miał trochę więcej swobody, ale zapewne spędzę całe lato odcięty świata. Lato z profesorem... prawdę mówiąc też jest dla mnie abstrakcją, ale być może jest to najlepsza opcja jaką mam.
- Co miałbym u ciebie robić? - nie mając żadnego punktu odniesienia, zdecydował się przerwać ciszę która kilka minut temu zapadła między nimi.
- Sądzę, że na to pytanie tylko ty znasz odpowiedź. Będziesz mógł robić to na co będziesz miał ochotę. - Harry'emu po raz kolejny w trakcie tej rozmowy zabrakło argumentów. Nigdy nawet przez myśl mu nie przeszło, że Snape zaoferuje mu coś takiego. Perspektywa wolnego czasu w którym nikt nie próbowałby mówić mu co ma robić, wywołała na jego twarzy uśmiech. Odkąd tylko pamiętał wciąż ktoś starał się sterować jego życiem. Najpierw ciotka i wuj traktujący go jak skrzata domowego, a potem dyrektor dla którego był jedynie Złotym Chłopcem, narzędziem do pokonania Voldemorta. - Nigdy tak naprawdę nie miałem choć kilku dni tylko dla siebie... - uświadamiając sobie to, podjął decyzję:
- W takim razie, jeśli nie będzie panu to przeszkadzać profesorze, chciałbym spędzić wakacje w pańskim domu. - Snape nie odpowiedział i Harry'emu w pierwszej chwili zrobiło się głupio. Zaczął się już zastanawiać, czy Snape sobie jednak z niego nie zażartował, jednak wtedy na twarzy profesora pojawił się uśmiech.
- Dobrze. Jestem przekonany, że spodoba ci się tam Harry. - Harry przytaknął mu i nie czując się już tak bardzo skrępowany rozmową z profesorem, zapytał:
- Gdzie pan mieszka?
- Mam więcej niż jeden dom, Harry. Osobiście chciałbym zabrać cię w okolice Geiranger. To malownicze tereny w których wciąż można znaleźć rejony nie skażone mugolską cywilizacją. Fiordy to unikalny przykład tego co potrafi stworzyć natura i sądzę, że ty także docenisz ich specyfikę.
- Fiordy? - Z czymś mu się kojarzyło to słowo, nie mógł teraz jednak przypomnieć sobie gdzie je słyszał.
- Fiordy to wąskie zatoki ze stromymi brzegami. Wciskają się one w ląd nawet na głębokość kilkuset kilometrów Harry. Geiranger otaczają strome góry i wodospady. Niestety nie znajdziesz takich miejsc w naszym kraju. - Nie był pewien ale miał wrażenie że w głosie Snape'a dosłyszał nutę tęsknoty, zaraz jednak odsunął tą myśl na bok, pojmując to co właśnie usłyszał.
Nie znajdę ich? Zaraz, zaraz... czy to znaczy że Snape chce...
- Do jakiego kraju chcesz mnie zabrać?
][][][][
Geiranger nazwa nie została wymyślona przeze mnie. Takie miejsce naprawdę istnieje. Być może zorientowaliście się już o jakim kraju jest tu mowa. Jeśli nie to google może dadzą wam jakąś podpowiedź... Zawsze też możecie cierpliwie poczekać na następny rozdział.
][][][][
Koniec rozdziału 1
