Tytuł: Off the Record

Autor: Hella

Link do oryginału: s/7721414/1/Off-the-Record

Zgoda: jest

Beta: MiSS_P, Altair Black

Tony ledwo co się poruszył, kiedy materac łóżka ugiął się pod czyimś ciężarem; wciąż częściowo znajdował się w mglistym śnie, gdy ten sam ktoś pochylił się nad nim w ciemnościach.

— Obudź się, Stark — wyszeptał jedwabisty głos. — Potrzebuję cię.

Chociaż Tony był na wpół przytomny, wiedział, że znał skądś ten głos. Poczuł też instynktowny impuls, żeby jak najszybciej wbić się w strój, co zupełnie nie miało sensu. Zaczął ponownie odpływać w stronę krainy snów.

— Stark. — Poczuł, że czyjaś ręka zaciska mu się stanowczo na ramieniu. — Masz pięć sekund, zanim…

— Po prostu… powiedz mi o tym rano — wymamrotał Tony, przesuwając się, żeby przerzucić nogę przez bok tego kogoś kto leżał właśnie w jego łóżku, i przyciągnąć go bliżej. Czyjeś ciało przewróciło się w ramiona Tony'ego z pełnym zdumienia przekleństwem. — Teraz śpij.

Boże chroń przed gadatliwymi jednorazowymi numerkami. Wtulając twarz w czyjąś szyję, westchnął i przesunął palcami po szczupłych biodrach. Odetchnął głęboko i wyczuł delikatny zapach wody kolońskiej oraz skórzanego ubrania. Mmmm.

Chwila, moment, skórzane ubrania?

Woda kolońska?

— Jarvis, światło.

Podnosząc się na łokciach, Tony mrugał tak długo, aż był w stanie zobaczyć wyraźnie osobę, z którą leżał w łóżku.

O, cholera.

— A więc sypiasz z wrogami — stwierdził Loki figlarnie. — Cóż za skandal. Poczekaj tylko, aż brukowce się o tym dowiedzą. — Rozłożył się elegancko pośród prześcieradeł. Prześcieradeł Tony'ego. Na twarzy miał wyraz…

Na korzyść Tony'ego należy przyznać, że udało mu się zachować spokój. W większości.

— Wpadłeś, żeby mnie zabić?

Loki wyprostował się, przeczesując włosy ręką. Jego oczy były bardzo zielone i bardzo rozbawione. W podobny sposób koty patrzyły na złapaną mysz. Kolacja i dobra zabawa, dwa w jednym.

— Nie dzisiaj. Przybyłem, aby przekazać ci wiadomość. — W jego ustach brzmiało to, jakby ofiarował komuś dar. Taa, akurat. Tony skrzywił się.

— I co, nie mogłeś mi tego po prostu wysłać mailem?

Loki zmarszczył lekko brwi.

— Preferuję bardziej… osobisty kontakt.

— No cóż, zadanie wykonane — odparł Tony z irytacją. — Ponieważ chwilę temu doszło do naprawdę dość osobistego kontaktu. A więc czy teraz, do jasnej cholery, mógłbyś się już wynosić z mojego łóżka?

Nagle zaświtała mu w głowie pewna myśl, w związku z czym zerknął pod kołdrę i sprawdził, czy przypadkiem materac nie zawiera końskich łbów, węży, trupów i tym podobnych. Wiadomość mogła znaczyć cokolwiek w ustach Lokiego; facet był pieprzonym wariatem. A także młodszym bratem Thora, czarownikiem i przebiegłym draniem, z którym lepiej było nie zaczynać. Istniało mnóstwo powodów, żeby nie prowokować Lokiego. Poza tym bez stroju w zasięgu ręki i nie mając na sobie nic poza spodniami od dresu, Tony znajdował się w dość niekorzystnym położeniu.

A, cholera by to wzięła. Musiał się napić.

Czuł na sobie spojrzenie Lokiego, kiedy wyszedł na korytarz, automatycznie kierując się w stronę salonu; po prostu nie mógł dłużej patrzeć na siedzącego na łóżku szaleńca. Tony Stark szczycił się umiejętnością szybkiej adaptacji w wysoce stresujących sytuacjach, ale to, co się teraz działo, było po prostu dziwne.

— Jarvis. Która jest?

Trzecia pięćdziesiąt osiem rano. Wierzę, że jest pan świadomy tego, iż pański gość znajduje się pierwszej dziesiątce najniebezpieczniejszych ludzi według rankingu SHIELDu?

— Jarvis, stwierdzasz oczywistość.

— O? Na którym jestem miejscu? — zapytał gdzieś z tyłu Loki. Zdawał się zadawać to pytanie sufitowi. Nieco poprawiło to Tony'emu humor.

Proszę pana?

— Powiedz mu, Jarvis.

Tak jest. Loki Laufeyson zajmuje obecnie trzecie miejsce na liście najbardziej pożądanych przez SHIELD przestępców obdarzonych super mocami.

— Rozumiem. — Stark zerknął w kierunku Lokiego, żeby zobaczyć jego wyraz twarzy. Bóg oszustwa skrzywił się z irytacją, zaciskając usta w prostą kreskę, co nie wróżyło niczego dobrego.

— Złoczyńca nie jest już taki super jak kiedyś? — spytał Tony delikatnie. — Są na to pigułki.

Najwyżej tymi słowami zasłużył sobie na groźne spojrzenie, ale, co zaskakujące, Loki nie kłopotał się grożeniem mu śmiercią. Do tego stopnia, że Tony zaczął zastanawiać się, co się właśnie, u licha, działo.

— No to o co chodzi z tą wiadomością? — zapytał, kiedy dotarł do salonu, zmierzając najkrótszą drogą w stronę kanapy. To, że jego tablet znajdował się obecnie pod jedną z poduszek, było tylko szczęśliwym zbiegiem okoliczności. Może będzie miał czas, żeby skontaktować się z kimś, jeśli coś pójdzie nie tak w czasie tej jakże uroczej wizyty. A poza tym tablet był całkiem niezłym przedmiotem do walnięcia kogoś w głowę.

Nie zamierzając najwyraźniej dać natychmiastowej odpowiedzi na to pytanie, Loki rozejrzał się po pomieszczeniu z zawoalowanym zainteresowaniem, zerkając na wysoki sufit i ogromne okna, a także na wystrój. Wykrzywił usta w dziwny sposób, ale nic nie powiedział.

Według Tony'ego Loki wyglądał jak antyk ze sklepu ze starociami albo coś z bardzo starego filmu. Może to przez tę zieloną i czarną skórę, a może przez połyskujący na gardle i nadgarstkach brąz. Przynajmniej pojawił się bez tego swojego hełmu. Asgardzka moda była w zdecydowanie złym tonie, a w dodatku po tym, jak zobaczył te rogi po raz pierwszy, miał koszmary o kozach przez okrągły tydzień.

Zamiast rozsiąść się na kanapie lub na jednym z foteli Loki podszedł do okien, przez które widać było gwiazdy. Do świtu wciąż zostało kilka godzin, ale wydawało się, że w granatowym niebie znalazł coś wartego zainteresowania.

— Stark, pozwól, że postawię sprawę jasno. Cokolwiek powiem, nie usłyszałeś tego ode mnie.

Nie powiedział tego ze szczególnym naciskiem czy choćby groźbą. Tony stwierdził, że Loki tak naprawdę nie musiał tego robić, jako że stał właśnie w pewnym konkretnym salonie i najprawdopodobniej obserwował jednego z Avengersów podczas snu, co, no cóż, było nieco dziwaczne i przerażające jednocześnie.

— W porządku…

— Dzisiejszej nocy Avengersi biorą udział w przyjęciu dobroczynnym, nieprawdaż? Thor tam będzie i zbliży się do niego pewna kobieta. — Mięśnie twarzy Lokiego napięły się, a w spojrzeniu pojawił się chłód. — Jest jasnowłosa, o zielonych oczach. Preferuje ten sam kolor odzienia. Nie pozwólcie jej się zbliżyć do niego, jego jedzenia ani napojów. Sugerowałbym powstrzymanie się od przybycia na to przyjęcie w ogóle, ale znam bra… znam Thora. Więc mówię o tym tobie.

Tony wpatrywał się w Lokiego przez długą chwilę.

— Wyświadczasz bratu przysługę? — spytał sceptycznie. — Wiesz, wybacz, ale ci nie uwierzę…

— To, czy mi uwierzysz, czy też nie, nie ma znaczenia — odparł Loki ostro. — Zrobisz to. Jeśli poniesiesz klęskę, to wyciągnę to żarzące się urządzenie z twojej klatki piersiowej i cię nim nakarmię. Rozumiesz?

Tony wiedział, że gdyby powiedział Lokiemu, gdzie może sobie wcisnąć tę całą wiadomość, ten najprawdopodobniej spełniłby swoją groźbę. Czyli odmowa nie była najlepszym wyjściem. Miałby jednak przyjmować rozkazy od kogoś z grupy tych całkowicie złych facetów, w dodatku z czymś w rodzaju służalczego posłuszeństwa? Prędzej piekło zamarznie.

— Co dostanę w zamian, jeśli to zrobię?

Loki zamrugał, po czym uśmiechnął się słabo.

— Dar, jakim jest twoje nieprzerwane istnienie, rzecz jasna.

— Taa, wybacz, ale to nie spełnia…

I oczywiście w tym momencie Loki musiał rozpłynąć się w powietrzu. Nie został po nim nawet obłoczek dymu ani obłąkańczy chichot. Po prostu zniknął. Tony skrzywił się.

Nienawidzę magii.

Sięgnął po tablet i ułożył szybkiego maila do Pepper.

Hej Pep,

pojawiła się pewna anonimowa rada odnośnie dzisiejszego dobroczynnego koncertu…

Nie potrzebował pisać całej epopei, żeby wyjaśnić jej, o co chodzi. Pepper zajmie się wszystkim. Wysławszy maila, odłożył tablet i rozwalił się na kanapie, pocierając twarz dłonią.

Strzeż się blondynek w zielonym.

Doszedł do wniosku, że, w każdym razie, branie udziału w całej tej imprezie stało się nagle nieco bardziej pociągające

Szesnaście godzin, jeden zniszczony strój Iron Mana i jednego uzbrojonego w siekierę wariata później Tony doszedł do wniosku, że zamorduje Lokiego i na wszelki wypadek upozoruje jego śmierć.

Jedną z wad zachowania dla siebie szczegółów technologii potrzebnej do stworzenia stroju Iron Mana była konieczność własnoręcznego skonstruowania kolejnego, kiedy poprzedni został zniszczony tak bardzo, że nie dało się go już naprawić.

Z drugiej strony, mógł teraz zainstalować parę poprawek, o których myślał od jakiegoś czasu.

Z trzeciej, chrzanić Lokiego.

W międzyczasie mógł używać innych strojów, ale sedno obecnej sytuacji stanowił fakt, że akurat ten ulubiony nadawał się na śmietnik z powodu faceta z siekierą. Cholerną siekierą. To wprost uwłaczające. Przynajmniej Clint i Steve też nieźle oberwali, co trochę podniosło go na duchu.

Ci dwaj wrócili już do posiadłości, w której Tony najprawdopodobniej także powinien się znajdować. Praktycznie zamieszkał tam na pierwsze kilka miesięcy, ale przy obecnej technologii i działających bez zarzutu urządzeniach komunikacyjnych trzymanie się razem nie było już niezbędne.

Więc kiedy mógł, przeprowadzał naprawy u siebie. W czaderskim warsztacie, w którym panował półmrok, przesiąkniętym znajomym zapachem oleju silnikowego i posmakiem ozonu, jaki dawało połączenie elektryczności i metalu. Czasami przychodził tam, żeby pomyśleć.

Czasami z kolei uciekał tam przed całym światem. Tony przyznawał, że przedzierzgnięcie się z samotnika w członka najgłośniejszej, najbardziej kolorowej grupy uzdolnionych potęg, zabójców i naukowców było trudne. Nie żeby zamienił bycie Avengerem na coś innego; kochał swoją pracę, a poza tym byli cholernie dobrym zespołem. Lepszym, niż kiedykolwiek sądził, że będą, jeśli miał być szczery.

Metodycznie sortował ocalone części stroju, odczuwając ból w okolicy żeber, kiedy pochylał się nad dwoma stosami. Nagle poczuł, że jego włoski z tyłu szyi się podnoszą. Adrenalina zalała mu żyły, gdy odwracał się z trudem, trzymając pomiędzy palcami kawałki metalu niczym prymitywny kastet.

— I masz jeszcze czelność tutaj… o, cholera.

Loki starał się utrzymać na twarzy wyraz niewzruszonej pogardy, ale wszelkie wysiłki rujnowała sącząca się z rany na głowie krew. Skórę miał nietypowo bladą, a oczy szkliste. Jeden z barków opadał pod dziwnym kątem, aż zbyt oczywiście wybity ze stawu.

— Bądź tak miły i podejdź do mnie na chwilkę, dobrze?

Tony wpatrywał się w niego uważnie.

— Wyglądasz, jakby ktoś usiłował uderzyć cię młotkiem pod wszelkimi możliwymi kątami.

Upuścił z brzękiem trzymane części na blat stołu i ostrożnie podszedł do Lokiego, cały czas zastanawiając się, czy nie jest to przypadkiem jakaś skomplikowana pułapka. Ale im dłużej go obserwował, tym bardziej w to wątpił; w wyrazie twarzy boga kryło się napięcie i ukrywany z trudem ból, a poza tym wyglądał, jakby miał zemdleć w każdej sekundzie. Dumny dupek, którego Tony znał i z którym walczył na wpół regularnie, nigdy nie odsłoniłby się tak bardzo przed nikim poza Thorem.

— Dziękuję za ci za tę… trafną obserwację, jakkolwiek może się wydawać pozbawiona taktu — wyrzęził Loki w odpowiedzi, oddychając z trudem. Głowa opadała mu na ramiona, a krew kapała z podbródka; jasne krople uderzały o gładki beton. — Stark, naprawdę, choć nienawidzę tego, że muszę to przyznać, potrzebuję twojej pomocy.

Tony w to nie wątpił.

— Nie do końca… dlaczego… nie, masz rację, to może poczekać. — Otrząsnął się. — Powiedz mi, co mam zrobić.

I Loki tak zrobił.

Wyłuskanie go z tych wszystkich skórzanych ubrań, żeby móc się odpowiednio zająć barkiem, było najtrudniejszą częścią. W starciu z płytami pancernymi i nieznanymi zapięciami Tony szybko się poddał i sięgnął po przenośny laser, ignorując protesty Lokiego. Tak jakby nie miał całej szafy z dokładnie takimi samymi ubraniami gdzieś tam, w swojej magicznej kryjówce. Pochylił się nad blatem stołu i zaczął pracę, zastanawiając się, co u licha robił. To tyle, jeśli chodzi o zemstę. Z drugiej strony, znajomość z czarnoksiężnikiem wiszącym ci przysługę nie jest szczególnie złą rzeczą.

Tony zaklął, kiedy w końcu rozłożył pancerz na części pierwsze, odsłaniając nienaturalne wybrzuszenie niewłaściwie ułożonej kości. Loki zerknął na nią i uniósł brew, patrząc na ściągnięty wyraz twarzy swojego tymczasowego pomocnika.

— Proszę, wyświadcz mi tę grzeczność i zemdlej po nastawieniu mi barku — powiedział sucho.

— Proszę, wyświadcz mi tę grzeczność i się zamknij — odparł Tony. Chwycił nadgarstek Lokiego i wygiął go do góry, zaczynając proces nastawiania ramienia.

Zajęło to dłużej, niż oczekiwał, i nie było szczególnie piękne. Na korzyść Lokiego należy przyznać, że pozostał cicho przez cały czas, choć pot skropił mu czoło, a szczękę zacisnął tak mocno, że mógł połamać zęby. Dwie próby wygięcia ramienia na wszystkie strony później Tony usłyszał przyprawiający o mdłości trzask, kiedy staw wrócił na swoje miejsce. Loki wypuścił powietrze z odgłosem pełnej bólu ulgi.

— To było nieprzyjemne — wymamrotał, a Tony prychnął w odpowiedzi. Loki podniósł się i ostrożnie wypróbował nastawioną kończynę tylko po to, żeby niemalże od razu zacząć niebezpiecznie się przechylać. Szybko chwycił się stołu, mrugając z dezorientacją.

— Rana głowy, pamiętasz? — podsunął Tony pomocnie. — Całkiem poważna, gdyby ktoś pytał mnie o zdanie.

— To tylko małe zadrapanie, nic więcej — stwierdził Loki lekceważąco. Tony przewrócił oczami.

— Serio? Bo przed chwilą teleportowałeś się do domu Avengera, szukając pomocy.

Loki zacisnął wargi w cienką kreskę.

— Gdybyś zwyczajnie zajął się Amorą i Skurge'em, jak ci kazałem, nie byłbym w tym stanie, nie sądzisz?

— Tą blond suką i jej pomocnikiem z siekierą? — zapytał Tony z zaskoczeniem. — To oni cię tak wykończyli?

Wykoń… Zapewniam cię, że wyszedłem zwycięsko z tej utarczki. — Wokół dłoni Lokiego pojawiła się zielona poświata, po czym dotknął palcami czubka głowy. Czyli potrafi leczyć rany, ale nie był w stanie poradzić sobie z wybitym ze stawu ramieniem. Interesujące.

— Przypominam, że poleciłeś mi trzymać tę kobietę z dala od Thora, a nie powstrzymać jej morderczego kolesia, kiedy ona będzie uciekać ile sił w nogach. Wykonałem moją część zadania.

Loki spojrzał na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

— Podejrzewam, że można by tak powiedzieć.

Zapadła niezręczna cisza, podczas której Tony czekał na demonstrację sztuczki z nagłym znikaniem. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Loki wciąż stał w jego salonie, od niechcenia ocierając twarz z krwi.

Wyglądał dość kiepsko. Był nagi od pasa w górę, miał opuchnięty bark, a bladą skórę twarzy i szyi pokrywała krew. Poza tym, no cóż… Tony nie stanowił wzoru cnót wszelakich, więc pozwolił nieco pobłądzić swojemu spojrzeniu. Młodszy brat Thora nie był osobą, na którą szczególnie nieprzyjemnie się patrzyło. Nie żeby Tony miał wcześniej szansę się nad tym zastanowić. Zazwyczaj był zbyt zajęty unikaniem grożącej mu śmierci i próbowaniem nie zwariować z powodu cudacznych magicznych sztuczek.

Teraz, jako że póki co nie miał w planach rychłej śmierci i wydawało się rozumieć samo przez się, że wizyty Lokiego są nieoficjalne, Tony zdecydował, że wcale nie przeszkadza mu to, co widzi.

— Nie zamierzasz zniknąć? — zapytał ostatecznie. — Czy powinienem wyjąć srebra rodowe?

Loki skrzywił się z odrazą.

— Próby popisania się dowcipem wcale ci nie służą, Stark. — Mimo to jego wyraz twarzy zmienił się. — Jestem… wdzięczny… za wsparcie. — Słowa zabrzmiały jak zardzewiałe w jego ustach.

Tony wzruszył ramionami.

— Gdybyś był naprawdę wdzięczny, dałbyś mi schematy ostatniego ulepszenia Doombotów Doktora Dooma, ale co tam. Nie ma za co. Po prostu nie próbuj mnie zabić następnym razem, gdy przestaniesz się z nami zgadzać i będziemy kwita.

Usta Lokiego wykrzywiły się paskudnie.

— Lepiej nie składać obietnic, których nie można dotrzymać. Żegnaj.

Tym razem zniknął w fali zielonej energii, pochłaniającym go, nieregularnym rozdarciu krzywizn między wymiarami.

Tony rzucił w nie kluczem francuskim.

Trzy tygodnie później Loki otworzył pudełko lodu o wymyślnej nazwie i zrobił się niebieski jak smerf.

Avengersi walczyli, żeby móc je zamknąć, zanim do Nowego Jorku dotrze epoka lodowcowa o bardzo ograniczonym zasięgu terytorialnym, i ostatecznie zatryumfowali. Loki został uderzony piorunem o takiej mocy, że SHIELD był w stanie po raz pierwszy naprawdę go zaaresztować.

A potem Thor został wezwany do Asgardu.

Jak na człowieka, który właśnie pozbył się znaczącego uczestnika gry w magiczny światowy terroryzm, Nick Fury wyglądał na potężnie wkurwionego.

— Nie chce mówić — powiedział zdecydowanie. — A biorąc pod uwagę leki, które w niego pompujemy, żeby powstrzymać magię, nie możemy nawet porządnie go przycisnąć, żeby odpowiedział na jakiekolwiek pytania, bo zaraz dostanie krwotoku i zachlapie nam podłogę.

Tony wpatrywał się w szkocką bez śladu zainteresowania.

— Nie tego chcieliście?

— Tym, czego chcę, Stark, są informacje. Loki jest sprytnym draniem i wie o tych tak zwanych „super złoczyńcach" więcej, niż SHIELD dowiedziałoby się w ciągu dekady. — Fury miał ponury wyraz twarzy. — Potrzebujemy tego, co ma w głowie, nie jego trupa. I zdecydowanie nie Thora, wracającego z Asgardu jako nasz wróg, ponieważ odkrył, że Loki zmarł w związku z naszą troskliwą opieką.

Steve pochylił się nad stołem, wyciągając rękę po jedno z akt Lokiego. Teraz, kiedy nie miał na twarzy maski, widać było, jak bardzo jest zmęczony. Przeciążony Steve Roger, stwierdził Tony, to coś nowego. Ale brakowało im ludzi, a ostatnie kilka dni było szczególnie ciężkim okresem.

Banner poleciał na konferencję do Pragi jako gość i jednocześnie ekspert w kwestii promieniowania gamma. Żeby dostać przepustkę, zacytował coś o wzmacnianiu więzi z innymi narodami, edukacji i uczeniu się. Tony miał tylko nadzieję, że nikt nie wkurzy Bruce'a, póki ten będzie za granicą. Wdowa poleciała razem z nim, Bogu dzięki, ale w związku z tym przez kilka dni Hawkeye, Kapitan i Tony byli jedynymi Avengersami na służbie.

— Nie wiem, dlaczego sądziłeś, że możemy zmusić go do mówienia — stwierdził Steve z lekkim wyrzutem. — Nie mamy niczego, czego chce. Jego jedynym celem było narobienie kłopotów Thorowi, którego nawet tutaj nie ma. A nie możemy dać Lokiemu jego brata ani tego młota, ani tronu Odyna, ani niczego innego. Próby negocjacji z tym człowiekiem przypominają walenie głową w mur. — Westchnął. — Jeśli nie możemy się go pozbyć…

Tony zmarszczył brwi.

— Wydaje mi się, że przy tworzeniu Avengersów nie chodziło o egzekucję przeciwników z zimną krwią.

Steve obrócił głowę, otwierając usta, żeby coś powiedzieć, ale nie potrafił znaleźć właściwych słów. Co mógłby powiedzieć? Mieli związane ręce.

Jedyne oko Fury'ego patrzyło na nich zimno.

— Co proponujesz, żebyśmy zrobili, Stark? Kazać mu przysięgnąć na mały palec, że już będzie dobry? Ten facet jest żywym chaosem. Nie chcę ryzykować międzygwiezdnej wojny, zabijając go, ale jedyną alternatywą, którą mamy, jest trzymanie go tutaj, naćpanego lekami w odosobnionym pokoju o kuloodpornych ścianach przez resztę życia. I pamiętaj, że obaj wiemy, ile żyją jemu podobni.

Tony odkrył, że zaciska szczękę mocniej, niż zamierzał, i wziął szybki łyk szkockiej, żeby to zamaskować. Poczuł mocne palenie w przełyku. Kurwa.

Szklanka uderzyła o stół z brzękiem, kiedy wstał, biorąc do ręki akta ze stołu i chowając je do kieszeni garnituru.

— Cóż, jeśli nie ma innych opcji, ja z nim porozmawiam.

Steve wpatrywał się w niego z niedowierzaniem, ale Fury tylko wzruszył ramionami.

— Tylko nie daj się zabić jak idiota — poradził Tony'emu. — Wydaje się być napakowany chemikaliami po dziurki w nosie, ale oszukał nas już wcześniej. — Chociaż Fury wyglądał na zrezygnowanego, najwyraźniej był otwarty na propozycje. Musiał być, pomyślał Tony, skoro najwyraźniej pozwoli mu na wejście do celi Lokiego Laufeysona, trzeciego najgroźniejszego przestępcy obdarzonego magicznymi mocami według rankingu SHIELDu. A w ogóle to czym się oni kierowali, tworząc te swoje rankingi?

Tony szedł już w stronę drzwi, kiedy Steve zapytał cicho:

— Chcesz, żebym poszedł z tobą?

— Nie. Jeśli Loki zdecyduje się jakoś zareagować na moją obecność, biorąc pod uwagę doświadczenie we wnerwianiu ludzi, które mam, będę potrzebował kogoś, kto napisze mi niezłą mowę pożegnalną.

W tym momencie Steve zaczął się podnosić z krzesła.

— Wiesz, chyba jednak pójdę z tobą.

Tony przewrócił oczami.

— Żartuję, nie przejmuj się tym. Zaczynasz się zmieniać w Rhodeya. Będę z powrotem za pół godziny, jeśli nie wcześniej.

Wyszedł na korytarz, zostawiając ludziom w pokoju konferencyjnym myślenie nad tym, co zrobić z więźniem, zanim Steve zdążył unieść brew w ten swój zmartwiony sposób. Wiadomo było, że SHIELD nie ma odpowiedniego wyposażenia, żeby przetrzymywać w kwaterach kogoś kalibru Lokiego; oszałamianie go eksperymentalnymi środkami, które wynaleźli, było równie bezpieczne, jak chwytanie odbezpieczonego granatu w rękę. Kiedy Loki się wydostanie — a z pewnością to zrobi — najprawdopodobniej zniszczy połowę bazy, zanim zaspokoi swoją żądzę destrukcji.

Ale nie mogli go też zabić. Thor miał mnóstwo problemów z bratem i z całą pewnością nie podobały mu się wszystkie wybory, jakich Loki dokonał w swoim życiu, ale nawet Tony Stark, jedynak i egoistyczny dupek, wiedział, że Thor zniszczyłby ten świat, gdyby wrócił tylko po to, żeby zastać martwe ciało zamiast brata. A Asgard mógłby to nawet zaaprobować, kto wie. Odyn wciąż uważał Lokiego za swojego syna, niezależnie od okoliczności.

Choć mogło to wydawać się dziwne, złapanie Lokiego stanowiło większy problem od pozwolenia mu na wpadnięcie w szał. Fury najprawdopodobniej tęsknił za dniami wysadzanych w powietrze samochodów i śniegu w lecie.

Droga do celi więziennej, służącej do przesłuchiwania pojmanych, była długa i pełna punktów kontrolnych. Większość agentów SHIELDu znała Tony'ego z widzenia i pozwalała mu przejść dalej, choć nie bez kilku spojrzeń pełnych niedowierzania. Żadnej kamizelki kuloodpornej, żadnej broni, a nawet… Steve'a, myśleli najprawdopodobniej. Nikt przecież nie wpadał tak po prostu z wizytą do Lokiego.

Agent Coulson wychodził z celi, kiedy Tony dotarł do drzwi. Ten facet zawsze potrafił zapanować nad mięśniami twarzy, ale tym razem uśmiechał się nieco, co z całą pewnością było bardzo złym znakiem. Uśmiechy Coulsona zazwyczaj były poprzedzone wyjątkowo potwornymi groźbami śmierci w jego kierunku.

— Udało ci się coś z niego wyciągnąć?

— Jeszcze nie. Ale potrafię czekać. Jakieś wieści z Asgardu?

Tony pokręcił głową.

— Na razie nic. Najwyraźniej Odyn nie jest osobą, która decyduje o życiu i śmierci syna rzutem monetą.

— Przetrzymujemy go tutaj od dwóch tygodni. Odyn musi szybciej podejmować decyzje — powiedział Coulson, wygładzając mankiet koszuli. Wskazał głową na drzwi. — Wchodzisz do środka?

— Doszedłem do wniosku, że mogę spróbować. Może uda mi się wkurzyć go wystarczająco mocno, żeby wymsknęło mu się coś ważnego.

Coulson skinął głową.

— Jeśli ktokolwiek jest w stanie to zrobić, to z całą pewnością ty.

Tony uniósł brwi.

— Słyszałem to, Coulson. I nie myśl, że tak łatwo o tym zapomnę.

— Miłego popołudnia, panie Stark. — Obrócił się i odszedł w stronę, z której Tony przyszedł.

— Miłej zabawy podczas polerowania paralizatora! — zawołał za nim Tony, szczerząc się. Drzwi punktu kontrolnego zamknęły się za nim, zanim usłyszał odpowiedź. Prowokowanie tego faceta było źródłem niezłej rozrywki. Takiej, która najpewniej w końcu go zabije, ale wciąż niezłej.

Dwaj agenci stojący przy drzwiach celi Lokiego byli uzbrojeni i wyglądali na zdecydowanie niezadowolonych ze swojego obecnego zadania. Z drugiej strony, gdyby coś poszło nie tak, najprawdopodobniej zginęliby jako pierwsi. Mięso armatnie SHIELDu, naprawdę biedni dranie.

— Nie krępujcie się i zamknijcie za mną drzwi — powiedział Tony, kiedy kazali mu podejść bliżej.

— Mamy rozkazy, których musimy się trzymać, proszę pana — powiedział ten po lewej stanowczo. — Poza tym, jeśli po pańskim wyjściu zdradzi pan jakiekolwiek psychiczne lub fizyczne oznaki pójścia na ugodę z wrogiem, w tym zmianę wyglądu, jesteśmy uprawomocnieni przez dyrektora Fury'ego do użycia koniecznych środków.

Cóż, bywa.

— Wiecie, czego wam potrzeba? Wiary — oznajmił im Tony. — Wiary i valium lub dwóch. Serio, ludzie, martwię się o wasze ciśnienie. Powitajcie śmierć, jak starego przyjaciela i takie tam.

Obaj zbledli. Tony nie mógł przestać chichotać z tego powodu, kiedy wszedł do celi i zamknął za sobą drzwi. Czas spędzony w głównej kwaterze SHIELDu był zazwyczaj nudny aż do bólu. Sam musiał doprowadzać do większości zabawnych wydarzeń.

— Witaj w moich skromnych progach — powiedział słaby głos. — Zaoferowałbym ci herbatę, ale jestem nieco zajęty.

Jeśli Loki wyglądał marnie, kiedy spotkali się po raz ostatni, to teraz musiał stać jedną nogą w grobie. Był przypięty do stojącego pionowo stołu egzaminacyjnego, ośmiokrotnie owinięty cienkim paskiem utkanym z tytanu i kewlaru. Rzemienie przytrzymywały go na wysokości kostek, łydek, ud, pasa, nadgarstków i ramion, a także przebiegały wokół szyi oraz czoła. Po obu jego stronach wisiały pojemniki z kroplówką, dożylnie podające mu nie zmieniającą się dawkę czarnej cieczy, która musiała być środkiem tłumiącym magię. Grube igły wbijały się w jego skórę na zgięciach łokci, otoczone przez cienkie siateczki płynu, dostającego się do organizmu przez punktowe rany.

Sam Loki miał cerę o niezdrowym odcieniu zsiadłego mleka, rozszerzone źrenice i tęczówki barwy płynu, który tłoczono do jego krwiobiegu. Przez jego klatkę piersiową biegło olbrzymie poparzenie, wijące się niczym cienkie, poplątane gałęzie winorośli; pozostałość po prezencie, jakim była błyskawica Thora. Loki nie miał na sobie niczego poza cienkimi jak papier spodniami szpitalnymi, w których zazwyczaj chodzi się tuż przed operacją.

Za starannie pozbawioną wszelkiego wyrazu miną, którą przybrał, Tony był przerażony. Nie wiedział, czego oczekiwał, ale z całą pewnością nie tego. Gdyby Thor zobaczył teraz swojego brata…

— No cóż, twoje obrażenia mają tendencję do coraz poważniejszego wyglądu — wymamrotał Tony, podchodząc do stołu. — Widziałem śmiertelne ofiary wypadków drogowych w lepszym stanie. Ale z drugiej strony, twój bark wygląda nieźle.

Wzrok Lokiego błądził przez chwilę po pomieszczeniu, zanim skoncentrował się na Starku. Facet zdobył się nawet na coś przypominającego uśmieszek.

— No tak — powiedział chrapliwym głosem. — Na szczęście dla mnie ta mikstura sprawia, że krwawię jak wieprzek z byle rany. Nawet najlżejszy dotyk spowoduje powstanie siniaków.

— Serio? — Tony szturchnął nagą klatkę piersiową Lokiego. Rzecz jasna sekundę później pod wpływem jego dotyku zaczął powstawać siniak o kształcie pięści, miękki i czarny od krwi. — Uch. Ups.

Loki wciągnął powietrze z sykiem, ale nie zawracał sobie głowy krzyczeniem. Tony był zaskoczony tym, że tak właściwie to poczuł coś w rodzaju wyrzutów sumienia.

— Czy ty też przyszedłeś tutaj, aby zmusić mnie do mówienia? Wszyscy chcą, żebym dał im jakieś informacje.

Tony pokręcił głową.

— Nie, nie, ostatecznie masz taki wytworny, cholernie wkurzający głos, wiesz? — Wyjął dokument ze kieszeni garnituru i otworzył go, przewracając strony. — O wiele bardziej podoba mi się brzmienie mojego głosu.

— Oczywiście. — Loki z trudem wzniósł oczy do nieba, po czym je zamknął. — Co to takiego?

— Twoja kartoteka. Robi o wiele mniejsze wrażenie, niż sądziłem. — Loki uniósł nieco powieki i spiorunował go wzrokiem. Heh. Niektóre żarty nigdy się nie starzeją. — A więc, dlaczego zbłękitniałeś, kiedy otworzyłeś to magiczne pudełeczko lodu?

— Nie ma tego w tych waszych papierkach?

— Nie.

— I nie zapytałeś o to Thora.

Tony prychnął.

— Jakiś czas temu doszliśmy do wniosku, że w naszym interesie lepiej jest nie pytać go o nic związanego z tobą. Staje się wtedy nieco drażliwy.

— Naturalnie. Czuje wstyd — stwierdził Loki nieobecnie. Tony zmarszczył brwi.

— Thor nie wstydzi się ciebie. Chce z powrotem swojego brata i nie może go odzyskać. Dlaczego? Ponieważ się go wyparłeś i starasz się go zabić. To wystarczy, żeby nadwyrężyć czyjąkolwiek cierpliwość. Wszyscy mamy takie rzeczy, które zachowujemy dla siebie. — Nieprawdaż? W przypadku Tony'ego był to Obadiah i ojciec. Dla Steve'a Bucky. A Thor wolał nie mówić o Lokim. Biedny facet. Tony mógł mu czasem wręcz współczuć.

— Być może zmiana barwy mojej skóry to coś, co wolałbym zachować dla siebie. — Loki obserwował go teraz bacznie, ostrożnie szacując jego reakcję. — Być może nie jest to sprawa, która powinna być dla ciebie istotna.

— A być może jesteś zbyt wielkim tchórzem, żeby o tym rozmawiać — powiedział Tony prowokująco. Po czym wzruszył ramionami. — Ale co mi tam. I tak wyjawienie mi tego nie zagwarantowałoby ci wolności. Mówiąc szczerze, nie sądzę, żeby cokolwiek, co możesz powiedzieć, przekona SHIELD do puszczenia cię wolno.

Niemalże usłyszał, jak Fury zgrzyta zębami, oglądając nagrania z kamer. Ale Loki był zbyt inteligentny, żeby piękne słówka miały go nakłonić do zwierzeń. Prawda była brzydka, ale przynajmniej była prawdą; SHIELD nigdy go nie wypuści. Chyba że do Asgardu, na egzekucję. Nie stać ich było na takie ryzyko.

Loki nie odpowiedział na to, zamiast tego przyjrzał się Tony'emu od stóp do głów. Ostatecznie jego spojrzenie przesunęło się na klatkę piersiową i tam się zatrzymało.

— Jednakże mógłbym ci powiedzieć o Szkatułce Starożytnych Zim. Jeśli powiesz mi o swojej…

— Ozdóbce? — wtrącił Tony z uśmiechem. — Jasne, czemu nie. — Ale mimo że jego głos był spokojny, oczy świdrowały Lokiego. Nawet nie wspominaj o reaktorze łukowym, mówiło to spojrzenie. — Ale nie dzisiaj. Dzisiaj chcę przeczytać ci kawałki historii o Lokim Laufeysonie, tak zwanym bogu oszustwa i trzecim najniebezpieczniejszym przestępcy obdarzonym supermocami na świecie według rankingu SHIELDu.

Loki milczał przez chwilę, unosząc pytająco brew.

— Wydaje mi się, że jeśli znam kogokolwiek, to samego siebie. Ale proszę, mów, jeśli tak kochasz brzmienie swojego głosu.

Tony podszedł o krok, po czym oparł się biodrem o krawędź metalowego stołu, do którego był przypięty Loki. Pozbył się spinacza z wydruków sygnowanych znakiem wodnym, głoszącym, że są ŚCIŚLE TAJNE. Następnie chwycił pilot, znajdujący się w namagnetyzowanym wyżłobieniu, i nacisnął jeden z guzików, żeby stół powrócił do typowej dla większości stołów horyzontalnej pozycji, a Loki do leżenia na plecach.

— Lepiej? — Schylając się, żeby wsunąć pilota z powrotem na jego miejsce i poza ograniczony zasięg Lokiego, Tony zręcznie zablokował spinaczem jeden z wenflonów, uciskając go do tego stopnia, że zawartość kroplówki nie mogła ściekać. Podniósł się swobodnie i uśmiechnął w kierunku Lokiego, który patrzył na niego z dziwnym wyrazem twarzy. Często mu się to ostatnio zdarzało, serio.

— Tak, jest… lepiej — odpowiedział z wahaniem. Po czym najwyraźniej dotarło do niego, co właśnie powiedział, i skrzywił się z niezadowoleniem. — A przynajmniej odzyskałem czucie w stopach.

— W takim razie zacznę — odparł Tony, przeglądając dokumenty. — Według SHIELDu Loki po raz pierwszy pojawił się na Ziemi w kwietniu dwa tysiące dwunastego roku, choć raporty sugerują, że to on był odpowiedzialny za niezarejestrowaną broń użytą w Nowym Meksyku ponad rok wcześniej. Zobacz: Odyn, Thor. Zobacz: Destro… Nie, przepraszam. Hej, przejdźmy do części, w której ty i ja po raz pierwszy się spotkaliśmy. To był bardzo wietrzny dzień, jeśli dobrze pamiętam. — Jego znaczące spojrzenie spotkało się ze słabym uśmiechem. Dupek.

Tony był pewien, że siedział w celi grubo ponad pół godziny, które obiecał Steve'owi, ale nikt po niego nie przyszedł. Najpewniej wszyscy zgromadzili się wokół ekranu komputera, na którym oglądali nagranie z kamery i słuchali, jak Tony czyta na głos utajnione informacje, nie żeby stanowiły one dla Lokiego jakąś nowość. Jak powiedział, znał siebie. Więc Tony nie przerywał, a nawet jeśli paskudny siniak na klatce piersiowej Lokiego stawał się coraz mniejszy i mniejszy, cóż, nie skomentował tego w żaden sposób.

Zaczynał właśnie czytać historię tesseraktu, kiedy Loki zniknął. Upuszczając ze zdziwienia dokumenty, Tony obrócił się wokół własnej osi, mobilizując mięśnie do wydostania się z pomieszczenia. I wtedy Loki ponownie pojawił się w zasięgu wzroku. O włos od Tony'ego. Pochylił się w jego kierunku.

— Dziękuję za opowieść — wyszeptał mu do ucha, po czym dźgnął go sztyletem w brzuch.

Czas wydawał się stanąć na długą chwilę, choć najprawdopodobniej minęła sekunda lub dwie. Wargi Lokiego miały temperaturę lodu. A później Tony poczuł rozprzestrzeniające się ciepło krwi, która zaczęła wypływać z rany i stracił nagle panowanie nad swoimi dłońmi.

Loki właśnie… ten skurwysyn właśnie…

Cóż, stwierdził, kiedy Loki wyciągnął sztylet z rany i zniknął w zielonych płomieniach, prawdopodobnie powinienem był się tego spodziewać. Chwiejnie oparł się o ścianę i zsunął po niej, kurczowo trzymając się za brzuch, kiedy drzwi otworzyły się gwałtownie.

— Niech nikt nie panikuje, ale chyba zostałem pchnięty sztyletem — usłyszał własne słowa, po czym świat zawirował, wszystko się rozmazało i nagle znalazł się w zupełnych ciemnościach.