Archanioł stał tuż przed Samem. Winchester czuł jego ciepły oddech na policzku, kiedy ten mówił:
— Dam ci wszystko, czego zapragniesz, Sam — obiecywał Lucyfer. — Akceptację, — której nigdy nie miałeś zawisło nieme w powietrzu.
— Szczęście — kontynuował diabeł.
Które zawsze ci umykało przez palce.
— Oraz miłość — dodał archanioł.
Którą zawsze w końcu traciłeś.
— Dam ci to wszystko, Sam. Nawet gwiazdę z nieba. — Jego głos był tak szczery, tak pełen uczuć, że Winchester musiał jakoś zareagować.
— Tylko, że ja już to mam — powiedział Sam, a widząc zdziwienie w oczach diabła, kontynuował:
— Mam twoją akceptację. Mam szczęście, które mi dajesz. Mam też twoją miłość. Nawet moją własną, Poranną Gwiazdę, którą jesteś ty.
Podszedł jeszcze bliżej do Lucyfera, tak, że stykali się teraz nosami i wziął jego twarz w dłonie.
— Kocham cię, Lucyferze. Jak nikogo innego. Od zawsze i na zawsze, jestem tylko twój i pełen miłości do ciebie.
Pocałunek był, według archanioła, jedyną sensowną odpowiedzią.
