EDIT, 6.01.2014: fanfik został napisany między odcinkiem pierwszym, a drugim serii 3 Sherlocka, kiedy byłam przekonana, że Sally zniknęła i nie powróci. Jednak (SPOILER!) wróciła, więc jest to już niekanoniczny, raczej gniewny "panegiryk wygłoszony nad pustym grobem", że pożyczę sobie wyrażenie od Waugha. Tak czy inaczej, miłej lektury!
Sally ma pięć lat, wielkie oczy i czerwone pasemko w warkoczyku wysuwającym się zza ucha. Tupie cicho nogami w starych trampkach, prostuje spoconą dłonią spódnicę.
- Strażakiem – sapie Gruby Jimmy z tyłu. Lloyd chichocze i mówi coś do Kevina. Pani Miller rzuca im chłodne spojrzenie znad okularów, podchodzi do ławki Sally. Opiera dłoń, dużą, bladą dłoń, Sally liczy żyłki, jedna-
- A ty kim chcesz być w przyszłości, Sally?
Dwie, trzy. Głęboki oddech.
- Superbohaterem, proszę pani.
Lloyd wyje, Sally nie słyszy co. Bawi to wszystkich poza panią Miller. Sally zastanawia się, czy tak właśnie czują się pękające bańki.
.
Sally ma dziesięć lat, plecak po bracie i bluzę po kuzynie, ale to nie szkodzi. Omija kałużę, ze wzrokiem wbitym w krawędzie jasnych dżinsów. Prezent urodzinowy. Słyszy głośny śmiech i nerwowy jęk dzwonka, naciskanego z całej siły. Dwa rowery śmigają Sally przed nosem, nowe i jaskrawe, ramy ostentacyjnie błyszczące w słońcu, a na nich Mike i Lucy. Włosy Mike'a są prawie białe, wszyscy mówią, że je sobie wychlorował pływając. Warkocze Lucy mają ciemniejszy odcień, głęboki i miodowy, jak lato.
Sally patrzy, jak Mike i Lucy się zatrzymują, zeskakują z rowerów i stoją na chodniku, dumni jak jeźdźcy rydwanów. Sally idzie.
.
Sally ma piętnaście lat, zmarszczone brwi i ciężkie buty. Nosi skórzaną torbę ojca, czyta zakurzone książki z biblioteki. Hemingway, Steinbeck, Fitzgerald. Klasycy. Kiedy zgłasza się na lekcji, mówi 'hipoteza', 'aczkolwiek' i 'paradoksalnie'. W domu rozwiązuje zadania z matematyki kilka lekcji naprzód, żeby nie wahać się przy tablicy. Raz się zawahała, ktoś krzyknął, żeby wracała do buszu. Kopnęła go, mocno. Nie pomogło.
Pisze wypracowania dla Catriny, która wygląda trochę jak wiosna Botticelliego. Z odrostami i papierosem między prostymi zębami. Catrina robi co chce, wszyscy to wiedzą. Umawiała się z malarką.
- Catrina, poszłabyś ze mną - Sally zaczyna.
- Zapomnij, Donovan.
.
Sally ma dwadzieścia lat i wszystkiego dość. Chłopaków, dziewczyn, białych, czarnych, dorosłych, dzieci, filmów, książek, życia. Chciała kiedyś być superbohaterem, to brzmi jak kiepski żart. Molly Hooper się nie śmieje. Sally liczy jej piegi. Jeden- Molly próbuje się wyprostować pod ciężarem własnoręcznie dzierganego swetra, łapie Sally za łokieć, ze wszystkich miejsc. Dwa, trzy.
- Myślę, że jesteś kimś takim, Sally – mówi Molly bardzo poważnie.
Całe tysiące piegów. Czy tak to się zaczyna?
- Nie jestem.
Idą święta, a jemioła w prosektorium zdaje się marnować. Później Sherlock Holmes powtórzy Sally to słowo po słowie, tocząc tłustym palcem białą pastylkę po stole.
.
Sally ma dwadzieścia pięć lat i nic więcej. Greg kręci głową z rozczarowaniem kiedy składa wypowiedzenie, Anderson drapie się w idiotyczną brodę i kreśli kolejny schemat upadku z dachu szpitala Św. Bartłomieja. Ktoś napisał na chodniku różową kredą: MORDERCZYNI. Śmieszne, ona używała takiej do gry w klasy. Zawsze rysowała, miała do tego oko. Skakała ostatnia, kiedy już wszystkie cyfry były zamazane. No cóż, tym razem to Sherlock skoczył pierwszy.
Sally wyjeżdża. Usuwa smsy z komórki, od Andersona – niektóre tak bardzo upokarzające, czego to ludzie nie zrobią ze strachu? – od Molly. Wyciąga się w fotelu, zamyka oczy. Tak to się kończy.
Komentarze mile widziane, bo to debiut w fandomie.
