- I żyli długo i szczęśliwie – skończyłam i zamknęłam książkę.

Nie mogłam przecież dokończyć tej historii i przeczytać im o tym, jak zła macocha w końcu umiera tańcząc w rozżarzonych do białości butach.
Spojrzałam na dzieci przytulone do moich boków, a potem na zegar wiszący na ścianie naprzeciwko. Pora spać. Wygramoliłam się z pomiędzy nich, przykryłam ich kołdrą i pocałowałam każde na dobranoc.
- Bones?
- Tak, Parker? – spytałam, zatrzymując się przy drzwiach.
- Wiesz, że jesteś trochę jak Królewna Śnieżka? – Przerwał widząc moje rozbawione spojrzenie.

W ciągu ostatnich kilku lat nauczyłam się od Bootha wielu rzeczy, w tym tego, że racjonalne podejście do świata nie zawsze się sprawdza – zwłaszcza, kiedy chodzi o dzieci. Nie mogłam przecież powiedzieć mu tego, co chciałam, że nie jestem podobna do Królewny Snieżki, która przecież nie istniała, jest wymysłem braci Grimm, tak jak krasnoludki, zatrute jabłko czy magia. Uśmiechnęłam się więc do niego i do leżącej obok niego Joy, usiadłam na brzegu łóżka by wysłuchać tego, co miał mi do powiedzenia. Parker wyciągnął przed siebie rękę. – Ciebie też porzucili rodzice – powiedział, odginając palec. – Też masz swoich krasnoludków: wujka Jack'a i Lance'a, ciocię Cam i ciocię Angelę. Nie jest ich siedmiu, ale są. – Kolejny palec. - Też byłaś jak Śpiąca Królewna, jakbyś zasnęła i nie umiała się obudzić zanim nie spotkałaś taty. Widzisz, masz nawet swojego królewicza – zauważył Parker, scenicznym szeptem.
- Mama jest królewną?

Joy spojrzała na starszego brata szeroko otwartymi oczami. Parker uśmiechnął się do niej szeroko i pokiwał głową. Moja córeczka odrzuciła na bok kołdrę, obeszła łóżko, wdrapała się na moje kolana, po czym przytuliła się do mnie. Pocałowałam ją we włosy i wyciągnęłam ręce przed siebie.
- Chodź – poprosiłam Parkera.

Po chwili tuliłam ich oboje. To była jedna z tych chwil, dla których zostałam matką i żoną, a których mogłam nie doświadczyć gdybym nie spotkała Bootha. Z żadnym innym mężczyzną nie doznałabym cudu miłości, z nikim innym nie miałabym takich pięknych, mądrych dzieci. Tak, dzieci, bo Parker tez nim był, choć to Rebbeca była jego mamą. Ten mały, blond włosy chłopiec wkradł się w moje serce z taką samą siłą jak Joy czy Booth. – Kocham was – szepnęłam, wypuszczając ich z objęć.
Wrócili pod kołdrę i ułożyli się do snu. Ponownie pocałowałam każde z nich na dobranoc, zostawiając zapaloną lampkę i uchylone drzwi, i wyszłam z pokoju. Stanęłam w progu nie mogąc oderwać od nich wzroku. Nie minęła minuta, a Booth objął mnie w pasie. Przekręciłam głowę żeby go pocałować.
- Śpią? – spytał, kiedy się od siebie oderwaliśmy. Potaknęłam. – To może my tez pójdziemy spać Królewno? – Uśmiechnął się chytrze, tak jak to tylko on potrafił, i zanim zdążyłam odpowiedzieć wziął mnie na ręce i ruszył do sypialni.