Danny wszedł do Steve'a jak zawsze bez pukania. McGarrett podobno wrócił do domu ze swojej kolejnej wyprawy, a przynajmniej tak twierdził Joe. Drzwi faktycznie były otwarte, ale nie spodziewał się, że zostanie zaatakowany przy wejściu. Dość silny cios posłał go na ścianę, kolejny odparował, nie wiedząc nawet co do cholery. Odrzucił od siebie napastnika i sięgnął po broń.
- Five Oh! Ręce do góry! – krzyknął, celując do; jak się okazało całkiem żwawej starszej kobiety.
Naprawdę miał nadzieję, że Steve leżał gdzieś martwy, w innym wypadku SEAL na pewno miał mu tego nie zapomnieć. Pobiła go staruszka. Danny wyraźnie czuł jak krew ciekła mu z nosa. Łuk brwiowy nie był na szczęście pęknięty, ale i tak nie czuł się zbyt męsko w tej chwili.
- Mamo? Danny? – spytał Steve niepewnie, wchodząc do domu nadal ociekając wodą z oceanu.
- To jest twoja matka? – wyrwało mu się i pewnie nie powinien być zdziwiony.
McGarrett musiał mieć porąbaną matkę. Już mniej go zaskoczyło, że kobieta nie była jednak martwa. Każdy kto znał Steve'a wiedział, że ta rodzina musiała mieć przynajmniej dziewięć żyć.
- To jest twój… - zaczęła kobieta i urwała. – Właściwie kto to jest? – spytała.
Danny pewnie powinien się czuć urażony. Jego matka znała Steve'a. Skarżył się na niego podczas niemal każdej rozmowy telefonicznej. Najwyraźniej McGarrett nie oddawał mu podobnej uprzejmości.
- Danny Williams, mój partner – odparł Steve spokojnie. – Opuść broń – poprosił i Danny schował pistolet. – Co do cholery? – spytał Steve na widok jego rozbitego nosa.
- Nie zapukał – odparła, jakby w ich świecie to miało sens.
- On nigdy nie puka – poinformował ją Steve.
- Uderzyła mnie – poskarżył się Danny.
Steve spojrzał na niego, najwyraźniej nie posiadając na podorędziu żadnego komentarza.
ooo
Kono przyglądała się jego rozbitemu nosowi przez kilka minut, milcząc. Danny zerkał na nią raz po raz, czekając na pytanie, które nie padło. Steve nie wyglądał nawet na winnego, chociaż nie dowcipkował głupio – jak przeważnie, gdy Danny zostawał przez niego uszkodzony. McGarrettowie powinni mieć wytatuowane na czole ostrzeżenia.
- Chcemy wiedzieć? – spytał w końcu Chin.
- Mama Steve'a – odparł Danny. – Najwyraźniej tak się wita gości – dodał cierpko.
- Nie zrobiła tego specjalnie – powiedział Steve.
- Żartujesz? – prychnął Danny. – Próbowała złamać mi nos. Gdybym się nie odsunął, moja twarz nigdy nie wyglądałaby tak samo. Jesteście nienormalni. Wiedziałem, że musiałeś odziedziczyć po kim świra, ale nie sądziłem… - ciągnął dalej.
- Znaczy rozumiem, że poznanie rodziców nie przebiegło jak oczekiwałeś? – spytała Kono.
Danny spojrzał na nią, nie wiedząc w zasadzie jak to skomentować.
Steve wziął głębszy wdech i znowu miał tę zdeterminowaną minę, która oznaczała kłopoty. Danny obserwował go podejrzliwie, nie wiedząc dlaczego McGarrett podchodzi do niego tak ostrożnie, jakby oswajał dzikie zwierzę. To nie on tutaj był neandertalczykiem naskakującym na ludzi.
Kiedy Steve w końcu cmoknął go w bolący nos, nie mógł nie zamrugać zaskoczony.
- Co do cholery? – spytał z niedowierzaniem, dotykając mrowiącej skóry.
- Pocałowałem, żeby nie bolało – poinformował go całkiem poważnie Steve. – Pocałuję jeszcze raz, jeśli nie pomogło – dodał, pochylając się w jego kierunku.
Danny nie miał nawet gdzie uciec, więc zszokowany wpatrywał się w Steve'a pochylającego się w jego stronę jeszcze raz. I jeszcze. I może coś w tym było, bo nos przestał boleć. Albo szok mieszał w jego głowie dostatecznie mocno.
- Może następnym razem poproś, żeby pani McGarrett rozcięła ci wargę – rzuciła Kono, mrugając do niego porozumiewawczo.
- Och, mama zaprasza na kolację – dodał Steve, jakby to była odpowiednia rzecz do powiedzenia w tej chwili. – Jeśli nie zapukasz tym razem, może ci się uda.
