Rozdział 1

Chwila. Chwila i już. Pojęcie chwili może być bardzo względne, bo na przykład chwila może trwać ułamek sekundy i być zarazem jedną z najwspanialszych momentów w życiu. Jednakże chwilka może trwać ździebko dłużej, będąc jednocześnie najgorszą, najbardziej żenującą chwilą w chorobie znaną życie. Peter doskonale o tym wiedział.

Peter Black mógł śmiało nazwać się pechowcem. Dlaczego? Być może dlatego, że miał 25 lat, nie mógł poszczycić się posiadaniem rodziny, a na dodatek zajmował dość stanowisko w instytucie Torchwood, mimo tego iż zdał chemię z wyróżnieniem. Co prawda i tak był o włos od straty tej posady z pewnego dość dziwnego powodu. Mianowicie Peter nigdy nie miał szczęścia. Znany był z tego, że miał doskonałe poczucie czasu, aby znaleźć się tam gdzie nie powinien. Natomiast jeśli już się znalazł to zawsze w pobliżu niego, działy się dziwne i niewytłumaczalne sytuacje.

Koledzy z pracy proponowali mu pomoc, żeby rozwiązać jego nietypowy problem- od zakucia i wtrącenia do lochów, aż do nieudanej próby wymazania pamięci. Jednak żaden z tych cudownych „leków" mu nie pomógł. Na dodatek Peter mógł dodać do swoich kolekcji kolejną wpadkę.

Otóż tego wieczora miał dostarczyć ściśle tajne dokumenty do niejakiej Rose Tyler. Był on tym faktem tak niezmiernie uradowany, że postanowił założyć jeden ze swoich specjalnych

garniturów- w końcu po trzech latach pracy jako asystent zasłużył na awans, a wiedział, iż dobra rekomendacja może mu w tym pomóc...

Właśnie podjechał pod wielką, misternie zdobioną bramę, na której można było przeczytać napis „Rezydencja Tyler'ów". Rzucił on krótkie spojrzenie na domofon, na którym znajdowały się trzy przyciski:

~Państwo Jackie i Pete Tyler

~Pani Rose Tyler

~Doktor John Smith*

Zgodnie z poleceniem wcisnął przycisk „2", tym samym uruchamiając automatyczną sekretarkę.

-Witamy w panelu gościnnym domu państwa Tyler- oznajmił zimny kobiecy głos- podaj przybyszu imię nazwisko oraz cel wizyty.

-Eee... Peter Black. Przyniosłem pani Rose Tyler bardzo ważne dokumenty.

-Zrozumiałam. Życzymy panu miłego wieczoru.

Brama się otworzyła, a czarny samochód wjechał zgrabnie omijając kryształową fontannę. Po chwili zatrzymał się w miejscu przypominającym parking. Peter przystąpił do wykonywania obowiązków służbowych. Wysiadł z samochodu i zamarł z wrażenia, ponieważ zdał sobie sprawę, że właśnie przed oczyma zobaczył najpiękniejszy widok jaki w życiu widział.

Nie mam zamiaru opisywać, jaki to ład panował na dziedzińcu. Jak różnokolorowe rośliny- od grusz, do rododendronów- tworzyły skomplikowane mozaiki. Pośród tego wszystkiego stała ogromna altana, ozdobiona rożnymi wzorkami. Każdy wzorek przypominał jakby wycinek z kawałka czyjegoś życia- nie wiedział dlaczego, ale sadził, iż jeden z nich przedstawia jakąś budkę.... Jednak to wszystko nie mogło równać się ogromnym domem, który stał na samym wzgórzu. Widać było, iż rodzina, która tu mieszka, musi mieć spore wpływy. Mężczyzna ruszył powoli w kierunku drzwi wejściowych, mijając po drodze niebieską budkę policyjną stojącą samotnie na zboczu. Po chwili stanął przed drzwiami, po czym donośnie zapukał. Kiedy po dziesięciu minutach błędnego wlepiania wzroku w klamkę oraz ponownego, trzykrotnego zapukania nikt nie odpowiedział, postanowił wejść do środka

-Halo?- zapytał przestraszonym głosem. Niestety odpowiedziało mu tylko echo. Jednak po chwili usłyszał dziwny stukot dobiegający z góry.

-Pani Tyler?- ponownie zapytał i tak samo jak poprzednio nikt nie odpowiedział, co gorsza dziwny dźwięk się nasilił. Chłopak niepewnym krokiem ruszył w stronę. Nic, znowu stukot. Powoli wdrapywał się na górę, czując jak serce podchodzi mu do gardła.

-Czy ktoś tu jest?- doszedł na szczyt, po czym ruszył korytarzem w miejsce źródła tych odgłosów. Po chwili stanął przed drzwiami za którymi, jak stwierdził coś się kryło. Postanowił lekko je uchylić. Spojrzał przez szparę, a potem, w ułamku sekundy zamknął drzwi oraz biegiem ruszył na dół, nienawidząc samego siebie za to co zobaczył.**

-Dlaczego zawsze mi się to trafia?- pomyślał z nienawiścią- przecież na świecie jest sześć miliardów ludzi.-

Zbiegł na dół, kierując się do wyjścia. Właśnie otwierał drzwi, kiedy przypomniał sobie o dokumentach.

-Hmm zostawię je w salonie- postanowił. Ruszył żwawym krokiem, aby mieć to już za sobą. Dotarł do ciemnego pomieszczenia, które musiało być salonem, bo w przekonaniu Peter'a salony w wielkich domach zawsze były ciemne i opuszczone. Wyczuł rękami stolik lecz nagle zdał sobie sprawę, że nie jest sam.

-Halo?- spytał się nieznajomego- Przepraszam. Wiem, że nie powinienem tu wchodzić, ale...-

-Jak mogłeeeeem być taaaaki głupiiiii.... hickup...-

-Halo? Kim jesteś?- rzucił pytanie obcemu, ale równie dobrze mógł spytać się o to klamki od drzwi, dlatego postanowił odnaleźć jakiekolwiek źródło światła.

-Cholera! Po co im tyle gratów!- powiedział ze złością, kiedy po raz kolejny wpadł na jakiś mebel. Lecz zdał sobie sprawę, że nie jest sam- eee... to znaczy... proszę mi wybaczyć...-

Nie wiedział jak w tej zupełnej ciemności dostał się do lampki, ale nie dbał o to ważne teraz było jak się wytłumaczy. Zapalił światło i z dziwną ulgą stwierdził, że mężczyzna siedzący na kanapie jest kompletnie pijany.

-Onaaa tyle się mnieee naszukałaaa... hickup... a ja ją zostawiłam- wycharczał z trudem mężczyzna.

-Tak, to znaczy nie, a zresztą...- odpowiedział zbity z tropu Peter.

Próbował przecisnąć się do mężczyzny, który był ubrany w płaszcz koloru beżowego oraz prążkowany brązowy garnitur.

-Kochałaaaa mnie! I ja ją! Bardziej niż kogokolwiek innego, ale- łza spłynęła mu po policzku

-Nigdy jej tego nie powiedziałeś- dokończył Peter. Nie miał pojęcie dlaczego wypowiedział te słowa, po prostu czuł, że tak powinno być.

-Ja... Ty... Skąd o tym wiesz?

-Nie wiem- Zapewnił go- a właściwie to jak ma pan na imię?

-Jestem Do... hickup... ktor, a ty?-

-Peter Black. Więc Doktorze pozwól, że ci pomogę. Gdzie jest twoja sypialnia?-

-Och- uśmiechnął się sennie Doktor- Ja tu... nie... mieszkam. Zaprowadź mnie do TARDIS.

-Gdzie?-

-No tak. Wybacz zapomniałem... hickup... Do niebieskiej budki stojącej na zewnątrz-

-Budki?- powtórzył zdziwiony Peter, choć poczuł, że teraz woli się nie kłócić z obcym- No dobrze, a teraz wstań- objął Doktora w pasie, zarzucając sobie jego rękę na szyję.

-Allons-y Peter!- dodał rozbawiony do łez Doktor

-Allons-y- odpowiedział mężczyzna, który skupił się na tym aby utrzymać mężczyznę. Powoli i jak najciszej tylko potrafili (to znaczy tak jak najciszej potrafił Peter, bo Doktor był zbyt pijany żeby o to dbać) ruszyli w stronę drzwi wejściowych. Wyszli na świeże powietrze. Peter zaczął się rozglądać za niebieską budka, jednak w następnej chwili wydał z siebie jęk. Przecież obok miejsca gdzie zaparkował stała budka, o której Doktor wspominał.

~Świetnie~ pomyślał z ironią~ Nie dość, że dźwigam pijanego chłopa, który raczy mnie fanaberiami o budce, to jeszcze muszę się z nim taszczyć na sam dół wzgórza! Cholerne szczęście!~

Siłą woli próbował siebie zmusić do myślenia o czymś innym, żeby ułatwić sobie wędrówkę. Nie mógł.

~Dasz radę~ powtarzał sobie w myślach cały czas, jednak kolana coraz bardziej uginały mu się pod ciężarem Doktora.

-Piękne dzisiaj niebo- stwierdził rozmarzonym głosem Doktor patrząc na gwieździste niebo- idealne ma przejażdżki.

-Tak, tak- odparł sceptycznie Peter zastanawiając się nad złowieszczą mocą alkoholu oraz tym co potrafi zrobić z ludźmi- cudowne.

-O zobacz tam jest Proxima Cenaturi, a tam Syriusz, a tam Supernova i każdą widziałem z bliska...-

I tak schodzili, powolutku, mijając kolejne odległości.

-... a potem nadeszła Wojna Czasu i... hickup...- mamrotał mężczyzna

Peter się uśmiechnął, ale nie dlatego, że Doktor jak na pijaną osobę lubił opowiadać zabawne historyjki, ale dlatego, że już dochodzili do niebieskiej budki, o której właśnie wspominał...

-Ona jest niesamowita... zobaczysz!-

-Niewątpliwie będzie się czym zachwycać-

Jeszcze trochę, już tylko trzy kroki, dwa, krok- niecierpliwie odliczał Peter. Oparł Doktora o budkę, po czym spróbował otworzyć drzwi. Na próżno.

-Fantastycznie!- żachnął się.

-Ja spróbuje- odparł rozchichotany Doktor i o dziwo otworzył drzwi bez problemu- Witamy na pokładzie TARDIS.-

Peter nic odpowiedział, nie mógł, bo był w zbyt wielkim szoku.

~O Boże! Ona jest większa w środku~ pomyślał przerażony~ a więc te wszystkie opowieści o gwiazdach, planetach i jakiejś Wojnie Czasu to była prawda?

-To pomożesz mi czy nie?- spytał zniecierpliwiony Doktor, który kurczowo trzymał się drzwi.

-Och tak, tak- Black złapał Doktora tak jak poprzednio- To gdzie jest twoja sypialnia?-

-Drugi korytarz, piąte drzwi na lewo- odrzekł po czym wskazał na jedyny korytarz, w którym paliło się ciemnoniebieskie światło. Skierował się w stronę „drugiego korytarza i piątych drzwi na lewo" zgodnie z poleceniem Doktora. Czuł palące pragnienie odpowiedzi, jednak wiedział, że tej nocy niczego się nie dowie. Po chwili weszli do sypialni Doktora.

-Jeszcze trochę... Dobra ... i odeśpij. Rano porozmawiamy. Dobranoc- odrzekł, po czym wyszedł zostawiając pijanego mężczyznę, który po chwili już spał...

***

≈... Płoń, spłoń wiecznym ogniem! ... ≈

≈... Jak twoi rodzice, jak twój dom!... ≈

≈... Spłoń! Stań się mną- złym bogiem... ≈

≈... Razem odbudujemy Władców Czasu... ≈

≈... Tchniemy w nich życie... ≈

≈... Wsłuchaj się w mój głos- przepadnij za w czasu... ≈

≈... Złego czarta wprawimy w istnienie... ≈

... Spełnij to co w księdze wpisane... ≈

-NIEEEEEE!- z wrzaskiem obudził się przerażony Doktor.