Rozdział pierwszy: Światowidka
Ivar powoli otworzył oczy, budząc się z nieprzytomności.
Pierwsze, co zobaczył, to jasne, oślepiające światło. Zmrużył oczy i zasłonił je na moment dłonią, czekając, aż te nie przywykną do tej rażącej jasności.
Po chwili zdołał je w pełni otworzyć. Dotykiem opuszków palców poczuł pod sobą mokry, ciepły piasek. Poruszył nieznacznie tułowiem, sprawdzając, czy aby czegoś nie złamał. Nic go nie bolało – tylko w dole pleców poczuł lekkie ukłucie, ale zignorował je szybko. Nic poważnego mu nie było. Był cały.
Podniósł w następnej kolejności głowę nieznacznie i rozejrzał się dookoła. Tak, na pewno znajdował się na plaży. Obejrzał się szybko w obie strony i dostrzegł w końcu tuż obok siebie leżącego na ziemi ojca.
Na moment nastolatek opadł na piach, wzdychając przy tym ciężko. Jakimś cudem przeżyli. Obrócił się zaraz potem ponownie w stronę mężczyzny. Chwilę później zamarł nagle, dostrzegając coś, co wcześniej mu umknęło.
Oczy jego ojca były otwarte. A on się nie ruszał.
Ivar wystraszył się nie na żarty. Drgnął nerwowo, unosząc się nieznacznie ku górze, po czym wyciągnął rękę w stronę ojca i szturchnął go kilkakrotnie w nogę. Mężczyzna w żaden sposób nie zareagował.
Pięknie. – pomyślał chłopak, opadając z powrotem na plecy. – Nie żyje. I inni też pewnie zginęli. Zostałem tu sam.
- Co? – usłyszał nagle cichy, ledwie słyszalny głos. Rozpoznał go od razu. Sprawił on, że Ivar przymknął na moment oczy i odetchnął głęboko z ulgą.
Jednak żyje. Chociaż tyle z tego dobrego.
Usłyszał zaraz potem, jak Ragnar podnosi się powoli do pozycji siedzącej. Ivar nie wstał jednak – leżał nieruchomo na piasku, czując wciąż dziwne zmęczenie.
- Co widzisz? – spytał się ojca, gdy ten zdołał już podnieść się i wstać.
- Nie widzę żadnej z naszych łodzi. – odpowiedział mu na to Ragnar. Obrócił się po chwili w prawą stronę, i zaraz potem przyklęknął szybko przy synu, ujmując go mocno za ramię.
Zaniepokoiło to Ivara. Obrócił się czym prędzej w kierunku, w który wpatrywał się jego ojciec, i dopiero wtedy zobaczył, że zza pobliskiej skały, z terenów drugiej plaży, nadciąga w ich stronę mała grupka ludzi. Z daleka nie mogli dostrzec, kto to dokładnie był – czy przyjaciele, czy wrogowie.
Po chwili jednak Ragnar się wyraźnie uspokoił, po czym westchnął przeciągle i rozsiadł się na plaży obok syna. Ivar od razu odczytał to jako znak, że tamci ludzie byli członkami załogi ich statków, które się tu rozbiły.
- Chodź, Ivar. – powiedział po dłuższej chwili do syna Ragnar, podnosząc się powoli z powrotem do pozycji stojącej. – Dołączmy do nich.
- I jak mam niby to zrobić? – spytał się go chłopak, wskazując jednocześnie skinieniem głowy na swoje nogi.
Ragnar w odpowiedzi tylko się cicho zaśmiał.
- A jak dotychczas się przemieszczałeś, chłopcze? – spytał się go, wciąż wyraźnie rozbawiony reakcją swojego syna. – Czołgaj się. To chyba umiesz robić, prawda?
Ivar nic mu nie odpowiedział. Spojrzał się tylko na mężczyznę wilkiem, po czym jednym ruchem przewrócił się na brzuch i podparł się łokciami o niepewny grunt.
To nie będzie łatwa droga. Piasek nie był tak stabilny jak ziemia – będzie się musiał nieźle napracować, aby dopełznąć do tamtych ludzi. A nie wyglądało na to, aby jego ojciec zamierzał mu w jakikolwiek sposób w tym pomóc.
Jednak jakoś mu się to udało. Powoli, sukcesywnie, chłopak czołgał się prosto przed siebie, w stronę tej przeklętej skały. Ragnar szedł niespiesznie tuż obok niego, milcząc przez cały czas. Gdy w końcu dotarli na miejsce, Ivar oddychał ciężko i nierówno, zmęczony odbyciem tego krótkiego, ale niezwykle trudnego i zdradliwego dystansu.
Przy skale okazało się, że znajduje się w niej przejście w głąb lądu pomiędzy tą skałą a drugą, nieco niższą, znajdującą się tuż za tą pierwszą. Ocalali z załogi Ragnara rozsiedli się po chwili razem z Ivarem na niskich skałach wzdłuż obydwu ścian przesmyku skalnego, podczas gdy Ragnar chodził wzdłuż linii brzegowej, głęboko pogrążony w swoich myślach.
- Jakie bronie mamy ze sobą? – spytał się po dłuższej chwili mężczyzna, wracając myślami do rzeczywistości.
Mężczyźni bez słowa pokazali mu to, co udało się im uratować – kilka mieczy i toporów, nic więcej.
Ivar przyjrzał się im wszystkim uważnie. Z taką małą, osłabioną po bliskim kontakcie ze śmiercią grupą, nie zdołają pomścić masakry w ich osadzie w Wessex. Na samą tę myśl chłopaka o mało co nie ogarnął pusty śmiech.
Przypłynęli tu na darmo. Zginą, jeśli zostaną odnalezieni – a to, biorąc pod uwagę ich dotychczasowe szczęście, jest już zapewne tylko kwestią czasu.
- No więc… – chłopak zwrócił się przodem w stronę Ragnara, który w tym samym czasie także obrócił się w jego stronę. – Co zatem teraz robimy, ojcze?
~0~
W tej samej chwili, wiele mil dalej, w królestwie Wessex, młoda dziewczyna ocknęła się ze swojej kolejnej wizji.
Powoli usiadła na łóżku i wzięła jeden długi, głęboki oddech. To była bardzo długa i wyczerpująca wizja. Wiele się jednak z niej dowiedziała. Uśmiechnęła się słabo na jej wspomnienie, wciąż żywe w jej umyśle.
- Widziałaś go? – dobiegło ją po chwili pytanie. Obróciła się powoli w stronę osoby, która je zadała. Na niskim krześle, przy oknie, siedział wysoki, dość szczupły młody mężczyzna o ciemnych, sięgających mu za kark włosach, bladej cerze i ciemnych, niemalże czarnych oczach.
- Tak, widziałam. – odpowiedziała cichym głosem. Przesunęła się następnie nieco w bok, po czym zsunęła powoli nogi z materaca i usiadła na samej krawędzi łóżka. – Już tutaj jest. Dotarł w jednym kawałku, tak jak to już wcześniej przepowiedziałam.
- I wiesz już, kiedy tu dotrą? – Po tym pytaniu dziewczyna tylko pokręciła przecząco głową. – Rozumiem… czyli musimy cierpliwie czekać.
- Nie mamy innego wyjścia.
Zaraz potem rozległo się pukanie do drzwi. Para spojrzała się na nie w tym samym czasie.
- Proszę. – powiedziała dziewczyna, wiedząc od razu, kto za tymi drzwiami czeka.
Chwilę później do środka wszedł mężczyzna, bogato ubrany, ze złotą koroną na głowie. Brunetka uśmiechnęła się łagodnie na jego widok. Znała go bardzo dobrze. To był człowiek, któremu ona i jej brat zawdzięczali to, że mogą tu mieszkać.
To był król Ecbert, władca Wessex.
- Czy już można wejść? – mężczyzna spytał się niepewnym głosem. W odpowiedzi dziewczyna tylko skinęła głową. – Dobrze, dobrze. Bethel, czy już coś widziałaś?
- Jeszcze nie. – W tonie jej głosu Ecbert nawet przez moment nie doszukał się fałszu. Jej duże, ciemnobrązowe oczy, identyczne jak jej brata bliźniaka Elijah, przepełnione były naturalną jak dla tak młodej jak ona dziewczyny czystą naiwnością. – Ale zapewniam cię, królu, że gdy tylko będę coś wiedziała, ty pierwszy się o tym dowiesz.
- Dobrze, bardzo dobrze. – wymamrotał pod nosem mężczyzna. Zerknął jeszcze na nich oboje, uważnie im się przyglądając. Nie dostrzegł jednak nic podejrzanego. Po chwili obrócił się na pięcie i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Przemiana dziewczyny po jego wyjściu była natychmiastowa. Jej łagodny uśmiech zniknął z jej pełnych, naturalnie różowych ust. Delikatne, łagodne spojrzenie stało się zimne i nieufne, a cała jej aura zmieniła się diametralnie.
- Nienawidzę tego imienia. – powiedziała cichym głosem, przymykając na moment powieki. – Naprawdę go nienawidzę.
- Dlaczego nie powiedziałaś mu prawdy? – spytał się jej nagle brat, przyglądając się jej uważnie. – Dlaczego nie wyjawiłaś mu, że oni już nadciągają?
- Bo on nie może tego się dowiedzieć od nas. – odpowiedziała mu dziewczyna. Powoli przeniosła na niego swój wzrok i spojrzała mu się prosto w oczy. – I tak wkrótce dowie się tego od swojego syna, który już wyruszył na wybrzeże, bo poinformowano go o znalezionych tam wrakach. Wtedy Ecbert zwróci się do nas po raz kolejny o pomoc. I wtedy dopiero mu tej pomocy udzielimy. Ale nie wcześniej.
- Sugerujesz zatem, że to jeszcze nie jest moment na to, aby wkroczyć do akcji. – stwierdził cichym głosem Elijah.
- Wkrótce otrzymamy swoją szansę. – siostra zapewniła go cichym, ledwie słyszalnym głosem. – Ale gdy już ta szansa się pojawi, nie będziemy mogli jej zmarnować. Będziemy mieli okazję tylko na jedno podejście. Jeśli je zaprzepaścimy, cały nasz plan legnie w gruzach. Rozumiesz to? – Młody mężczyzna tylko przytaknął nieznacznym skinieniem głowy po jej pytaniu. – Nie możemy pozwolić sobie na żaden, nawet najmniejszy błąd. Nie możemy się zawahać. Nie możemy zmienić zdania. I nie możemy pozwolić, aby nasze emocje, sentymenty i słabości przejęły nad nami kontrolę.
- Doskonale to rozumiem. – zapewnił ją młodzieniec. – Losy całego naszego narodu są w naszych rękach.
- Nie tylko naszego narodu. – dziewczyna uśmiechnęła się smutno po tych słowach. – Losy całego świata będą ostatecznie od tego zależeć. I jeśli zawiedziemy, nikt już tego nie powstrzyma. Nikt.
