JUNGKOOK POV
Porażka goniła porażkę, nie miałem ani dnia spokoju. Od czasu, kiedy dowiedziałem się o śmierci moich rodziców, wszystko się zmieniło nieodwracalnie, ale nie na lepsze, ale na gorsze. Nie było dnia, ani godziny, nie będąc wytykanym palcami przez moich, tak zwanych "rówieśników", spoglądający na mnie z odrazą, jakby widzieli coś, co nie powinno istnieć. To tak, jakby to była moja wina, że moi rodzice zginęli w pożarze, gdy miałem zaledwie pięć lat. A co za tym idzie, byłem tylko małym chłopcem, którego dotychczasowe życie, zamieniło się w piekło na ziemi w jednym momencie.
Od dawna już straciłem rachubę, w ilu rodzinach już przebywałem, to zaczęła być już dla mnie normalna rutyna. Z czasem nauczyłem się z tym żyć, chociaż nie było to łatwym zadaniem, z powodu tego, w jakim otoczeniu się znajdowałem. Nie znałem, ani dnia, ani nocy, czy chwili, gdy znowu nie usłyszę słów, które zwalały winę na mnie, czego wcale nie zrobiłem. Miałem już tego serdecznie dość, chciałem w końcu, aby to się skończyło, może wtedy zrozumieliby, że się mylili co do mnie. Przecież starałem się jak mogłem, abym im nie zawadzać, więc dlaczego nadal to robili?
— JUNGKOOK, JAK MOGŁEŚ, OBIECAŁEŚ PRZECIEŻ! — wrzasnęła, bez kontroli kobieta, u której rodziny obecnie się znajdowałem, której głos brzmiał niczym zdarta płyta.
Zapewne zapytacie się, o co tym razem poszło? Tym bardziej, jak już wcześniej wspominałem, nie należałem do tych, co szukają problemów, ale do tych, do których problemy same przychodzą, jak w tym przypadku. Dodając, że nie ważne jakbym próbował ich unikać, nie było żadnej mowy, abym je ominął, co było w tym wszystkim najsmutniejsze. Nic więc dziwne, że nie ważne było ile razy im bym tłumaczył i tak nikt mi nie chciał uwierzyć, a tylko tym, którzy się nade mną znęcali. To już było prawdę mówiąc chore, ale nic na to poradzić nie mogłem.
