Witam wszystkich, którzy zdecydowali się choćby zerknąć na moje wypociny. Jest to mój pierwszy fick pokazywany szerszej publiczności. Wiem, że daleko mi do ideału więc jestem otwarta na wszelką krytykę (choć pochwałami też nie pogardzę:)). Zapraszam do czytania.

1

Wszystko zaczęło się, kiedy Ishida zaczął nas ignorować. Lub raczej zaczął się zachowywać jakbyśmy nigdy nie byli przyjaciółmi. Jakby nasza wyprawa do Soul Society nigdy nie miała miejsca. Zrozumiałbym gdyby odnosił się w ten sposób do mnie, ja jestem shinigami a on Quincy, powinna nas łączyć od wieczna nienawiść. Na dodatek to przeze mnie stracił swoje moce, jednak dlaczego miałby traktować w ten sposób Chada i Inoue? Wcześniej przez pewien czas nie było go w szkole. Próbowaliśmy rozwikłać tą zagadkę, jako że mogła mieć związek z jego dziwnym zachowaniem, lecz nie chciał nam nic powiedzieć. „To nie wasza sprawa" mówił, poprawiał okulary w ten swój wkurzający sposób i odchodził. I jak tu wytrzymać z takim dupkiem? Mimo wszystko dupek czy nie dupek to mój przyjaciel i dowiem się co się stało, wyciągnę to z niego choćby miała to być ostatnio rzecz w moim życiu, bo ja, Kurosaki Ichigo nigdy nie porzucam przyjaciół. Tylko… jak go podejść?


Minął już prawie miesiąc a sprawy z Ishidą nie ruszyły z miejsca. Żadne z naszej trójki nie miało pomysłu jak do niego dotrzeć. Nawet liczne narady na dachu szkoły podczas drugiego śniadania nie dawały rezultatów, a przynajmniej żadnemu z nas nie przyszedł do głowy sensowny, godny realizacji pomysł. Dzisiaj jak zwykle ukryci przed resztą, szukaliśmy jakiegoś sposobu.

- A może porwijmy Ishidę-kun, zamknijmy go w jakiejś piwnicy i powiedzmy mu, że go nie wypuścimy dopóki nam nie powie dlaczego tak nas traktuje – podsunęła konspiracyjnie Inoue.

- Inoue to nie przejdzie. Trzeba będzie go pilnować cały czas więc co powiemy w szkole? – odpowiedziałem na co Chad przytaknął.

- Moglibyśmy się zmieniać, wprowadzić dyżury!

- To i tak było by podejrzane.

- Hmmm… A może Kurosaki-kun mógłby go pilnować jako shinigami! A wtedy do szkoły mógłby chodzić Kon w ciele Kurosakiego-kun! – powiedziała zadowolona z siebie.

- A jakby pojawił się Pusty? Musiałbym go zostawić. W końcu jestem Zastępczym Shinigami. Poza tym nie puszczę Kona do szkoły. Całkowicie zepsułby mi reputacje.

- Hee…to mi się już pomysły skończyły…

- A ty Chad? – zapytałem.

Pokręcił głową.

- To co robimy, Kurosaki-kun?

- Czekamy na przebłysk geniuszu lub szczęśliwy przypadek. Nic więcej nam nie pozostaje.

Westchnąłem. Głupi Ishida. Przysparza nam tyle problemów.


Biegłem. Odznaka dała mi znać, że w pobliżu pojawił się Pusty. Ściskałem w dłoni Zangetsu przygotowując się do ataku z zaskoczenia. Był już całkiem blisko. I wtedy je poczułem. Z początku nie uwierzyłem. To było przecież nie możliwe. Musiałem się pomylić… A jednak … To ON… Przyśpieszyłem.

Byłem już blisko. Jego reiatsu wyczuwałem coraz wyraźniej. „Jak to możliwe?" to pytanie kłębiło się w mojej głowie. Dobiegłem.

Przed oczami ukazała mi się scena, która przed wyprawą do Soul Society była by jak najbardziej normalna, jednak piętnaście minut temu - jego zdaniem - nie mogłaby mieć miejsca.

Ishida walczył z Pustym.

Po prostu mnie zatkało. Byłem przekonany, że Ishida utracił swoje moce. A on jak gdyby nigdy nic walczył z Pustym. Co prawda jego łuk wyglądał nieco inaczej…

Ishida odskoczył a Pusty ruszył wprost na niego. Chciałem coś krzyknąć, lecz nim jakiekolwiek słowa zdążyły wyjść z moich ust było już po wszystkim. Strzała przeszyła głowę potwora i było po walce. Ishida powoli odwrócił wzrok w moją stronę.

Myślałem, że coś powie. Ja chciałem coś powiedzieć ale nie dostałem takiej szansy. Nim zdążyłem cokolwiek wymówić Ishida odwrócił się i odszedł. Przekląłem pod nosem i pobiegłem za nim. Na szczęście szedł spacerowym krokiem więc zacząłem się do niego zbliżać.

- ISHIDA!! – ryknąłem gdy był już blisko. Zatrzymał się. Pozwolił mi się dogonić.

- Ishida… – wydyszałem – Co ma to wszystko znaczyć?

- Co „wszystko" znaczyć, Kurosaki? Co masz na myśli? – odpowiedział nawet nie racząc mnie spojrzeniem.

- Co? Na przykład to, że masz swoje moce Quincy! Myślałem, że je utraciłeś w Soul Society!!

- Naprawdę? – spytał z udawanym zdziwieniem – To źle myślałeś.

- Nie igraj ze mną!

- Nie igram. – powiedział i spróbował odejść.

Zatrzymałem go. Złapałem go za ramię i odwróciłem w swoją stronę. Nareszcie na mnie spojrzał.

- Najpierw nic nam nie mówisz, ze straciłeś moce, potem znikasz na pewien czas i nie wiemy co się z tobą dzieje, w końcu się wracasz i zachowujesz się jakbyś w ogóle nas nie znał aż wreszcie okazuje się, że odzyskałeś moce. Możesz mi to wyjaśnić?

- No nie twoja sprawa Kurosaki.

- To jest moja sprawa! Jesteś moim przyjacielem! Z resztą nie tylko moim! Dla Chada i Inoue też jesteś przyjacielem! To logiczne, że się o ciebie martwimy!

- Pamiętasz co ci powiedziałem kiedy wracaliśmy z Soul Society?

- Eeee… Nie. Co powiedziałeś?

- Przy następnym spotkaniu będziemy wrogami. Ty jesteś Shinigami, ja jestem Quincy.

- Dobra zrozumiałem to! Ale co zrobili ci Chad i Inoue! Oni nie są Shinigami.

- Nic mi nie zrobili.

- To dlaczego chociaż ich nie traktujesz jak przyjaciół?

- Bo nie mogę… – wyszeptał. Dało się w tym usłyszeć ziarenko żalu.

- Co znaczy, że nie mo…

- To nie twoja sprawa! – przerwał mi pośpiesznie.

- Słuchaj Ishida, w ten sposób ta rozmowa nigdzie nas nie zaprowadzi.

- Masz racje, ta rozmowa nigdzie nas nie zaprowadzi. Zakończmy więc ją.

- Ishida, czek… – znów nie pozwolił mi dokończyć. Wyrwał się z mojego uścisku i użył hirenkyaku. Nie miałem zielonego pojęcia gdzie mógł uciec. Po tym co dzisiaj zobaczyłem, po tej rozmowie w mojej głowie kłębiło się jeszcze więcej pytań. A jedyna osoba która mogła udzielić na nie odpowiedzi gdzieś zwiała a na dodatek nie była zbyt skłonna do wyznań. Głupi Quincy!


Nie powiedziałem reszcie co zobaczyłem. Nie chciałem robić im większego mętliku w głowie. Wiem, że odzyskanie przez Ishidę mocy Quincy i to, że nas tak traktuje ma ze sobą coś wspólnego. Tylko co?

Przez te rozmyślania nie mogłem skupić się na lekcji. Siedziałem tylko i ślepo gapiłem się w plecy Ishidy, jakby miało mi to coś pomóc w rozwikłaniu tej zagadki. Nauczyciela wcale nie słuchałem choć mieliśmy zastępstwo z jakimś nowym, który zasłyną w starszych klasach z wrednych pytań. Jednak teraz miałem ważniejsze sprawy by się nim przejmować. Przyjaciele zawsze są na pierwszym miejscu. Choć przekonałem się, że on o tym nie wiedział.

- Kurosaki. Kurosaki! KUROSAKI! – dopiero gdy wrzasnął wróciłem do rzeczywistości. Wstałem i odpowiedziałem:

- Tak, sensei?

- Możesz powtórzyć co przed chwilą powiedziałem?

- Eeeee… nie sensei.

- W takim razie może wiesz na jaki rozmawiamy?

Spojrzałem na tablice mając nadzieje, że zapisał na niej temat albo chociaż jakieś zdanie które by mi podpowiedziało o czym jest lekcja. Tablica była pusta.

- Nie wiem.

- Więc może powiesz całej klasie co takiego jest w plecach Ishidy, że odciąga twoją uwagę od lekcji?

W klasie rozległy się przyciszone szepty. Inoue spojrzała na mnie z troską. Oczekiwałem, że Ishida też jakoś odpowie ale on jedyny w ogóle nie zareagował.

- W plecach Ishidy nie ma nic ciekawego.

- Cieszę się, że tak uważasz. Dla twojej wiadomości, mówiliśmy o sentencjach łacińskich. Wiesz co to jest?

- Takie jakby przysłowia po łacinie.

- Można to podciągnąć pod poprawną odpowiedź. – powiedział zerkając w dziennik – Masz na imię Ichigo, prawda.

- Tak, sensei.

- W takim razie na pojutrze przygotujesz mi listę sentencji łacińskich zaczynających się na pierwszą literę twojego imienia. Wraz z dosłownym tłumaczeniem, i krótkim wyjaśnieniem znaczenia. Im więcej tym lepiej a jeżeli mi tego nie oddasz wyciągnę z tego konsekwencje. Rozumiemy się, Kurosaki?

- Oczywiście, sensei.


Głupie zadanie. Miałem teraz ważniejsze sprawy na głowie niż głupie zadania karne. Dobrze, że ojciec miał jeszcze różnie słowniki łacińskie, których używał na studiach. Dużo to jednak nie zmieniało. Nieźle się naszukałem. Kto mógł przypuszczać ile jest tych sentencji na „i". Na dodatek niektóre miały porąbane znaczenia. Jak niby miałem wyjaśnić „inter pedes puellarum est voluptas puerorum", które znaczyło mniej więcej tyle co „Przyjemność chłopców znajduje się między nogami dziewcząt"?

Kończyłem już trzecią stronę wyjaśniając „in tranquillo quilibet gubernator" (korzystałem ze ściągawki, która była w słowniku). Zerknąłem na kolejną sentencje. „In vino versitas." Przepisałem na kartkę. Tłumaczenie. „W winie prawda". Przepisałem. "Wino (alkohol) powoduje u ludzi chęć mówienia prawdy, bycia szczerym". Zamyśliłem się. Szczerym. Gdyby tylko Ishida był szczery. Zupełnie zapominając o zadaniu znów pochłonęły mnie myśli. Jak wydobyć coś z niego? Nie chodziło już o to by znowu zachowywał się tak jak dawniej, tylko o to by dowiedzieć się dlaczego zachowuje się tak teraz. I jakim cudem odzyskał moc. Czy to ma z sobą coś wspólnego. Głowa mi pękała. Nigdy nie byłem dobry w wielkim myśleniu. Doszedłem do wniosku, że nie wymyślę nic nowego i wróciłem do kartki. In vino veritas. In vino veritas… W winie prawda… Prawda… A może… Nie! To zbyt głupie. Nawet jak na mnie. Nawet jak na Inoue. Ale łatwiejsze do wykonania. Można spróbować. Nie mamy nic do stracenia.


Ojciec miał naprawdę głupią skrytkę na nalewki. Myślał, że jeżeli schowa je w szafie przykrywając skrzynkę lekami nie domyślimy się gdzie są. Widocznie myślał, że zawsze będziemy zbyt naiwni by to rozgryźć. Poszedłem tam gdy tylko skończyłem to durne zadanie domowe. Ojciec z Karin i Yuzu oglądali na dole show Don Kanonjin'a. Szedłem uważając jednak bym mnie nie usłyszeli. Otworzyłem szafę i zdejmując ze skrzynki leki wyjąłem ją. Spojrzałem na zawartość. Sake, rosyjska wódka, koniak, whisky… Niezłe miał wyposażenie. Zastanawiałem się co będzie najodpowiedniejsze do tej „misji". Potrzebowałem czegoś, po czym Ishida będzie od razu nieźle wstawiony. Spojrzałem na procenty. Wódka miała ich najwięcej… Wybór był oczywisty. Teraz pozostawało dopracować plan.


- Ale Kurosaki-kun! To nielegalne! Ishida-kun jest nieletni!

- A masz lepszy pomysł Inoue? – już chciała odpowiedzieć ale powstrzymałem ją unosząc dłoń – Znam twoją wizję ale najpierw spróbujmy z tym. Nie mamy nic do stracenia. Może nam się uda. A jak nie, to zamkniemy go w tej piwnicy i nie wypuścimy go dopóki nam nie powie o co chodzi. – ostatnie zdanie wywołało jej wielką radość.

Pozostawał już tylko jeden szczegół.


Zaraz po szkole poszedłem do Urahara Shouten. Jeżeli Ishida miał niczego nie podejrzewać nie mógł wyczuć mojego reiatsu, a ja nie byłem jeszcze w tym tak dobry by je samodzielnie ukryć. Jedyną osobą która mogła mi pomóc był Urahara-san.

Podchodząc pod sklep zobaczyłem Urahare-san jak rozmawia z Tessai-san przed sklepem. Nie było Jinty i Ururu. Pewnie byli gdzieś w głębi sklepu.

- Witaj Kurosaki-dono.

- Witaj, witaj Kurosaki-san. Cóż cię sprowadza w skromne progi mojego sklepu? – spytał Urahara-san, kłaniając się przy tym lekko.

- Urahara-san…

- Hmmm? – patrzył na mnie spojrzeniem, które mówiło, że nie wie o co chodzi.

- Urahara-san… Czy masz może coś, co pozwala ukryć reiatsu?

Na jego twarzy pojawił się jeden z tych szelmowskich uśmiechów, którymi obdarza każdego klienta.


Wszystko było zapięte na ostatni guzik. Plan był taki - ja obserwuje wszystko z ukrycia a Inoue włóczy się koło domu Ishidy. Udawała, że się waha czy przyjść do niego czy nie ale tak naprawdę czeka na mój znak. Znak, kiedy Ishida wyjmie wodę by się napić (bo nie było innej opcji, że ktoś taki jak on może pić coś innego niż woda, mleko lub herbata, a że było strasznie gorąco jak na październik woda była najbardziej prawdopodobna). Wtedy szybko podmieniam wodę w butelce na wódkę i liczymy, że Ishida będzie tak zdołowany rozmową z Inoue, że nie zwróci uwagi na to co pije. Jeżeli będzie miał słabą głowę po jednej albo dwóch szklankach wyśpiewa wszystko. Ale nie może nam się nie udać! Nie biorę pod uwagę, żadnych innych opcji.

Ishida zajmował jedno z małych mieszkań w domach kilkurodzinnych. Z tego co wiedziałem nie było tam najwyższych standardów ale też nie wiele chcieli za czynsz. Jego dom był pomalowany na pastelowy róż, a jego mieszkanie było ostatnim z lewej patrząc od wejść. Tym lepiej dla mnie. Ponieważ miał okno w bocznej ścianie całego budynku mogłem się tam spokojnie przyczaić, licząc na to że nie zechce mu się wyjrzeć przez okno i na tabletki, które sprzedał mi Urahara-san. Na dzień akcji wybrałem piątek przed wolną sobotą bo puszczanie Ishidy z kacem do szkoły nie wydawało mi się dobrym pomysłem. Teraz już tylko czekałem.

Mieliśmy z Inoue kontakt wzrokowy. Ona kręciła się w tą i z powrotem udając zdenerwowanie. Albo kto wie, może wcale nie udawała. Przysłuchiwałem się temu co działo się w kuchni. Nic nie było słychać. Wywnioskowałem, że musi siedzieć w innym pokoju. Minęła nam tak godzina, potem druga i w końcu koło siódmej usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Te godziny trochę mnie znudziły i zacząłem nawet przysypiać jednak hałasu na który tak bardzo czekałem nie mogłem przegapić więc od razu otrzeźwiałem. Chciałem już zajrzeć przez okno co robi gdy usłyszałem, że do niego podchodzi. Padłem na ziemie, tuląc plecy do ściany i modląc się by nie spojrzał w dół. Na szczęście tego nie zrobił. Wydawało mi się, że patrzył na Inoue, w końcu czuł jej energie duchową, ale z kąta pod którym leżałem nie dało się tego potwierdzić. Dobrze, że akurat wtedy Inoue była odwrócona bo gdyby zobaczyła moją pozycje i wzrok Ishidy na sobie mogłaby nas jakoś zdradzić.

Usłyszałem jak odszedł od okna i otworzył lodówkę. To mogła być nasza szansa. Podniosłem się i ukradkiem spojrzałem w okno. Tak! Wyją butelkę z wodą. Litrową, do połowy opróżnioną. Na szczęście. Wódki było tylko pół litra. Znów zniżyłem się poniżej linii okna i zacząłem machać do Inoue, która teraz z uciechą kręciła się wokół własnej osi. Niestety nie mogłem krzyknąć. Za to robiłem wszystkie możliwe gesty byle tylko zauważyła. Udało się. Zobaczyła.

Obracając się spojrzała przypadkiem w moją stronę. Zatrzymując się, z lekkim zdziwieniem niemo zapytała „Już?". Przytaknąłem i machnąłem ręką by się pospieszyła. Zaczęła biec w kierunku domu. Ukradkiem zerknąłem co robi Ishida. Zamarłem. Odkręcił wodę i już miał wlewać sobie do szklanki kiedy rozległo się głośnie i szybkie pukanie do drzwi. Na szczęście. Ishida odłożył butelkę nie zakręcając jej, rzucił krótkie „Już idę!" i podszedł do wejścia. Nie zawiedź mnie Inoue, pomyślałem. Usłyszałem jak otwiera drzwi. Chyba wymienili jakieś grzecznościówki a potem Inoue zaczęła gadać jak najęta. Nie słuchałem jej. Czekałem tylko na moment gdy Inoue zmusi go do wyjścia przed dom i pocieszenia jej. I się doczekałem. Usłyszałem jak Ishida mówi nieco głośniej „Inoue-san, proszę nie płacz!" i puszcza drzwi wychodząc do niej. Miałem nie wiele czasu. Szybko szerzej uchyliłem okno, które i tak nie było zamknięte, i wśliznąłem się do kuchni.

Było to długie pomieszczenie. Po prawej stronie była szafka ze zlewozmywakiem, tuż przy drugim oknie. Oczywiście nie było w nim żadnych naczyń; wszystkie musiały być pozmywane i pochowane. Blisko okna podwieszony był telefon. Dalej były już tylko drzwi wejściowe. Po lewej, tuż przy mnie stała lodówka. Prosta, nie wysoka, biała. Dalej był blat z deską do krojenia i nożami. Obok pusta kuchenka. Nad nią i nad blatem wysiały szafki. Zaraz za całym tym sprzętem znajdowały się drzwi. Tym razem prowadzące do innego pokoju. Na wprost mnie stał mały, drewniany stół dla co najwyżej dwóch osób z tyloma prostymi taboretami. Na blacie leżała otwarta butelka z wodą i szklanka. Mój cel. Szybko chwyciłem butelkę i doskoczyłem z nią do zlewu natychmiast wylewając zawartość. Gdy tylko wyleciały z niej ostatnie kropelki, z plecaka wyjąłem wódkę. Nie tracąc czasu otworzyłem ją zębami i starając się niczego nie wylać przelałem ją do pustej butelki. Wytarłem ją o swój t-shirt, by nie była mokra i odstawiłem na miejsce.

Wyszedłem tak jak wszedłem, przymykając znowu okno tak ja było. Wychyliłem się z za rogu zerkając jak wygląda sytuacja. Ishida stał do mnie plecami próbując uspokoić Inoue, która rozryczała się na dobre. Znowu zacząłem machać jak wariat i niemo wykrzykiwać by zwrócić jej uwagę. Ona nic. Dopiero gdy zacząłem robić pajacyki, łaskawie spojrzała ponad ramieniem Ishidy, zauważyła mnie i zrozumiała, że akcja już zakończona.

- Ishida-kun… Ja przepraszam… – wyszeptała i biegiem uciekła.

- Inoue-san! – krzykną za nią Ishida ale się nie zatrzymała. Postał tam jeszcze chwile patrząc jak się oddala i wrócił do mieszkania. Kto wie… Może naprawdę płakała… Teraz nie miałem czasu się nad tym zastanawiać. Jednak jeżeli naprawdę płakała przez niego, dostanie mu się ode mnie.

Wróciłem do dyskretnej obserwacji. Ishida usiadł przy stole i opierając się łokciami o stół trzymał swoja głowę patrząc tępym wzrokiem na szklankę… Błagałem go w myślach by się szybciej napił bo jeżeli zapach się rozniesie może się połapać o co chodzi. Obwiniać się, nawet jeśli słusznie, mógł kiedy indziej. Na szczęście los mi sprzyjał więc Ishida szybko chwycił butelkę i nalał sobie pełną szklankę. Podniósł ją potem do ust i cholernie szybko wypił. Pewnie z początku nawet nie załapał, że to co pije nie jest wodą. Z hukiem walną szklanką o blat odkładając ją. Nie trzeba było długo czekać na efekty działania alkoholu. Na jego twarzy zaraz pojawiły się wypieki a on sam zaczął ciężej oddychać. Widać miał słaby łeb. Zacząłem się zastanawiać czy to nie odpowiedni moment na wejście, kiedy Ishida chwycił całą butelkę i przytkną sobie do ust odchylając głowę w tył. Opadła mi szczęka. Tego się nie spodziewałem. Myślałem, że kiedy zorientuje się, że to nie woda zaraz to wyleje albo coś bo w końcu kreował się na grzecznego chłopca, a on miał zamiar to wychlać. Musiał mieć naprawdę wielkiego doła moralnego z powodu Inoue.

Nie nadążał pić więc ciekło mu po bokach. Dobrze, że się nie zakrztusił. Gdy skończył butla wypadła mu z ręki a on sam położył się na stole oddychając ciężko. Gdy znów miałem zamiar wchodzić ni ten z tego z ni owego podniósł się ze stołu. Musiał się nieźle spić bo nogi mu się trzęsły i cały czas opierał się na stole. Gdy udało mu się złapać nieco równowagę odwrócił się i spróbował dojść do drzwi. Nie przeszedł nawet dwóch kroków tym swoim chwiejnym chodem, potknął się i z małym hukiem upadł na ziemie. Tym razem to już był czas na wejście.

Jeszcze raz wszedłem przez okno i podszedłem do Ishidy, który ciągle leżał na podłodze twarzą do niej. Klęknąłem przy nim i chwytając go za ramiona przewróciłem go na plecy.

- Ishida! Ishida! – mówiłem potrząsając nim. W pewnym momencie otworzył oczy, przechylił się na bok i zwymiotował. Obrzydliwe. Następnie skulił się i znowu zamkną oczy. Przewróciłem go na drugi bok by nie leżał w kałuży własnych wymiocin. Nie wiedziałem co robić. Czyżby się zatruł się tą wódką? To moja wina? Poderwałem się i doskoczyłem do telefonu i wykręciłem numer. Pierwszy sygnał, drugi, trzeci. W końcu ktoś podniósł słuchawkę.

- Klinika Kurosaki, Isshin przy telefonie.

- Tato słuchaj…

- Aaaaaaaaaaaa!! ICHIGO!! Gdzie ty się podziewasz?! Dobrze wiesz, że obiad jest o siódmej!! Tatuś wymierzy ci karę!! Wracaj natychmiast do domu!!

- Nie mogę!

- Jak to „nie możesz"?! Wrac…

- Posłuchaj mnie stary głupcze! Mój przyjaciel wypił całą butelkę wódki, przewrócił się, zwymiotował i teraz leży nie przytomny.

- Acha… A ja się zastanawiałem gdzie się podziała moja „Stolicznaja"... Urządziliście sobie z przyjaciółmi libacje, TAK?!

- Nie! To nie tak! W każdym razie co mam robić?

- Duży ten twój przyjaciel? – w końcu zmienił ton głosu. Nareszcie stał się „lekarzem".

- Raczej nie, a co?

- Tym gorzej dla niego. Będzie miał więcej promili. Pierwszy raz pił alkohol, tak?

- Raczej tak.

- Jeszcze gorzej. Posłuchaj, niech wymiotuje ile chce. Jak już skończy daj mu zwykłej wody i połóż do łóżka. Zostań z nim na noc. Jeśli nastąpiłyby jakieś komplikacje, na przykład duszności, drgawki albo coś to natychmiast go do nas przywieś! Jak nie, to rano daj mu na kaca wodę z cukrem i WRACAJ DO DOMU PO NALEŻYTĄ KARĘ!! – już go nie słuchałem. Trzasnąłem słuchawką - znów stał się debilem.

Spojrzałem na Ishidę. Cięgle leżał tam gdzie go zostawiłem. Nie chciałem, żeby tak to się skończyło. Nie chciałem. Teraz trzeba było się nim zając. Podszedłem do niego, skutecznie omijając „kałużę" i wziąłem go na ręce. Był dość lekki. Spodziewałem się tego po takim chucherku. Jakoś udało mi się otworzyć drzwi do pokoju. Na wprost mnie stało stare, dość duże łóżko. Musiał je od kogoś odkupić bo wyglądało na nieco „zdezelowane". Za nim znajdowała się szafa. Po mojej lewej stronie znajdował się regał z mnóstwem książek. Obok, pod oknem z zasuniętymi zasłonami było biurko i krzesło. W lewym górnym rogu znajdowała się łazienka, a przynajmniej tak wywnioskowałem. Drzwi były przy szafie. Wszedłem tam. Było to malutkie, kwadratowe pomieszczenie, obite starymi kafelkami z prysznicem, umywalką, wiszącą szafką z lustrem i sedesem. Postawiłem Ishidę przed sedesem, podniosłem klapę i oparłem go przodem o muszlę.

- Jeżeli jeszcze chce ci się rzygać to nie krępuj się. – powiedziałem, choć miałem świadomość, że pewnie i tak mnie nie usłyszał. Wróciłem do kuchni. Ktoś musiał tam posprzątać. Z dziesięć minut szukałem jakiejś ścierki. Była pod zlewem. Potem niechętnie zabrałem się do ścierania wymiocin Ishidy. Była to jedna z obrzydliwszych, jeżeli nie najobrzydliwsza z rzeczy jakie kiedykolwiek robiłem. W końcu na podłodze nie było ani śladu tego, co się na niej znajdywało. Wtedy zadałem sobie sprawę, że wciąż mam na sobie buty. Musiałem nieźle mu nabrudzić w domu. Nie chciało mi się wstawać z podłogi więc na klęczkach podszedłem do drzwi i zdjąłem buty kładąc je obok jego. Postanowiłem sprawdzić co u niego. Wszedłem do łazienki i zobaczyłem ja wymiotuje do kibla. Kiedy skończył z trudem sięgnął do spłuczki. Odwrócił się i oparł się o muszkę. Miał zamknięte oczy.

- Już ci lepiej? – zapytałem kucając przy nim. Ze zwidzeniem otworzył oczy. Chyba nie zdawał sobie sprawy, że tu jestem.

- Co tyyy… tutaj… robisz, Kurosaki? – spytał ledwo będąc wstanie sklecić zdanie.

- Niańczę cię, nie widać? Gdzie masz pidżamę? Czas cię położyć.

- Nieeee bedziesz mówić co mam robić! Wyyynoś sie z tont Kurosaki! – próbował mnie uderzyć ale nie był wstanie nawet wcelować.

- Uspokój się. Jesteś pijany.

- Niee jeeestem!

- Tak oczywiście.

Wstałem i poszedłem szukać jego pidżamy. Z łazienki usłyszałem jeszcze krzyk „Wracaj i walcz Kurosaki!" ale udałem, że nie słyszałem. Idąc na logikę szukałem pidżamy w okolicach łóżka. Na szczęście miał ją poskładaną w kosteczkę po poduszeczką. Pieprzony pedant. Wziąłem ją i wróciłem do łazienki. Ishida znów leżał na podłodze. Widać wchodziło mu to w nawyk. Rzucając piżamę na umywalkę, podwinąłem rękawy.

- Pora się umyć. – powiedziałem zdecydowanie.

- Eee? – odburknął Ishida lekko unosząc głowę.

Nie czekając aż znowu najdzie go ochota na walkę, chwyciłem go pod pachami i podniosłem. Zdjąłem mu okulary i położyłem obok piżamy. Następnie wrzuciłem go do brodzika . Gdy już tam siedział odwrócony tyłem do mnie zacząłem go rozbierać.

- Eee! Hej, Kurosaki! Co ty robisz?! – próbował się wyrywać ale byłem silniejszy. Rzuciłem jego rzeczy w kąt między zlewem a kiblem. Zostawiłem jedynie jego kapcie. Gdy już nagi siedział do mnie tyłem sięgnąłem po prysznic, odkręciłem wodę i szukając dobrych proporcji między zimną a gorącą wodą zacząłem go obmywać.

- Gorące! – krzyknął.

- Przepraszam... – burknąłem bardziej odkręcając niebieski kurek. Mogłem go nie myć ale nie chciałem by śmierdział wymiocinami. Nie mogłem mu wymyć zębów (a raczej, aż tak ważny dla mnie nie był by się nim troskliwie zajmować) więc tylko wypukałem mu usta wodą z prysznica, co mu się raczej nie spodobało.

Odłożyłem prysznic na miejsce i odwróciłem się w poszukiwaniu ręcznika. Dobrze mi się zdawało. Wisiał na wieszaku na drzwiach. Sięgnąłem po niego. Był biały z dwoma niebieskimi pasami krzyżującymi się w pewnym momencie. Czego innego można się było spodziewać? Wytarłem go porządnie i sięgnąłem do umywalki po piżamę.

- Poradzisz sobie sam czy znów mam ci pomóc?

W odpowiedzi na to wyrwał mi ją z ręki. Co prawda z koszulą miał problem (musiałem mu pomóc trafić w rękawy), to na szczęście ze spodniami sobie poradził. Odwiesiłem ręcznik na wieszak potem wziąłem go na ręce i położyłem na łóżko. Poszedłem do kuchni, chwyciłem szklankę, która stała na stole, dokładnie ją umyłem, napełniłem wodą i zaniosłem mu. Wypił do dna. Nie miał już siły protestować. Odniosłem szklankę na miejsce i wróciłem do niego. Zrzuciłem z siebie bluzę, spodnie i skarpetki zostając w samych bokserkach.

- Posuń się Ishida. – rzuciłem.

- Ee?

- Powiedziałem posuń się.

- Dlaczego?

- Bo nie mam zamiaru spać na podłodze. Rusz się!

- Chcesz spać ze mną?

- Masz tylko jedno łóżko. Na szczęście duże.

- Ale… Ale ja nie chcę, że byś tu spał! Idź do siebie!!

- Nie, muszę cię przypilnować do rana. A teraz suń się – powiedziałem schylając się i popychając go w stronę ściany.

- Nie! – protestował ale ja już wślizgnąłem się do łóżka i przykryłem nas obu niebieską kołdrą.

- Śpij już. – powiedziałem odwracając się do niego plecami.

Po dwudziestu minutach odwróciłem się by sprawdzić, czy zasnął. Jakby na złość leżał z głową odwróconą w moją stronę z szeroko otwartymi oczami.

- Czemu nie śpisz? –spytałem.

- Dlaczego?

- Co „dlaczego"?

- Dlaczego to robisz?

- Mówiłem: bo nie chcę spać na podłodze.

- Nie. Dlaczego to robisz? Dlaczego tu jesteś?

- Może zapomniałeś, ale jesteśmy przyjaciółmi. Ja cię spiłem i ja muszę się tobą zająć.

- Nie jesteśmy przyjaciółmi. Nie możemy być… – dodał szeptem zamykając oczy.

To przegięło pałę.

- Cholera, Ishida! Dlaczego? Powiedz mi dlaczego?! – odwróciłem się w ułamku sekundy i w następnej chwili miałem ręce zaciśnięte na jego ramionach, potrząsając nim tak mocno, że miałem nadzieję, że nic mu nie zrobię.

- Nie możemy… – powiedział słabym głosem.

- Dlaczego?! Błagam, powiedz tylko dlaczego?!

- Obiecałem… – wyszeptał.

- Co obiecałeś? Komu?

- Ryuuken'owi… Powiedział, że przywróci mi moce…

- Kim jest Ryuuken? Co mu obiecałeś? – wtedy zorientowałem się, że Ishida drży i jest bliski płaczu. Przez kąciki zaciśniętych oczu wypływały pojedyncze krople.

- Nie Ishida, nie płacz! Już o nic nie pytam. – powiedziałem przytulając go. Poczułem na skórze kilka kropel ale wyczułem, że się rozluźnił i już się nie trząsł.

- Już, cicho. – przytuliłem go mocniej i zacząłem szeptać jakieś uspokajające bzdurki. – Lepiej? Już dobrze? - spytałem trochę go od siebie odsuwając by zobaczyć jaka będzie odpowiedź. Wciągną nos i przytakną. – No widzisz. Już wszystko jest ok. – znów go przytuliłem i odruchowo pocałowałem go w czubek głowy. Zauważyłem, że całe jego ciało przeszedł dreszcz. Wyszeptał coś czego, nie zrozumiałem.

- Coś się stało? – spytałem odsuwając go od siebie.

- Jeszcze… - wyszeptał nieśmiało.

- Co?

- Jeszcze. – tym razem śmielej.

- Co „jeszcze"?

Znów odpowiedział tylko:

- Jeszcze.

I wtedy zrozumiałem o co mu chodzi. Przyciągnąłem go do siebie i jeszcze raz pocałowałem w czubek głowy.

- Jeszcze… – to pocałowałem go jeszcze raz.

- Jeszcze. – pocałowałem go w czoło.

- Jeszcze. – pocałowałem jedną powiekę.

- Jeszcze. – pocałowałem drugą powiekę.

- Jeszcze… – pocałowałem oba policzki.

- Jeszcze…

Nie wiedziałem co się ze mną dzieje. On po prostu prosił, ja tylko dawałem. Spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy… Ja w jego widziałem tylko pijackie otępienie choć może byłem ślepy.

- Jeszcze…

Powoli zbliżyłem swoje usta do jego. Chwilę się zawahałem a potem przycisnąłem moje wargi do jego. W tej chwili nie było w mojej głowie niczego, tylko on. Żadnych Pustych, żadnych shinigami, żadnych Quincy, żadnego świata poza nim. Tylko my. Ja i on. Rozchyliłem językiem jego usta i wśliznąłem się do środka. Wiąż czuć było smak wódki jednak poza nim odnalazłem coś jeszcze… Jego własny smak, którego nie umiałem do niczego porównać. Trąciłem jego język, zapraszając do go zabawy. Nieśmiało zaczął odwzajemniać pocałunek… Ale zaraz… To był mój pierwszy pocałunek…

Wtedy oderwaliśmy się od siebie. Ishidzie zabrakło tlenu więc głośno i szybo oddychał. Potem jego oddech powoli się uspokoił. Zamkną oczy i zasnął. Przytuliłem go. Co innego mogłem zrobić? Powoli sam zasypiałem.

Nawet nie wiedziałem ile ten pocałunek będzie znaczył dla niego. Nie wiedziałem ile będzie znaczył dla mnie.