Rodney wgryzł się w zaskakująco dobrą kanapkę, starając się, aby sos nie skapywał mu na podbródek, bo z doświadczenia wiedział, że to nie wygląda dobrze. Carter zwracała mu na to uwagę dostateczną ilość razy, aby wryło mu się to w mózg. Nikt go tutaj nie znał. Miejscowy Uniwersytet jednak posiadał coś, co do złudzenia wyglądało jak jeden z artefaktów znalezionych przez Jacksona w Egipcie i musiał sprawdzić czy czasem nie jest to urządzenie Goa'uldów. Nie chcieli kolejnej wpadki jak z tym fryzjerem, który przez całe lata odbierał wspomnienia O'Neilla. Tylko on mógł być tak niepoważnym, aby nie zwrócić uwagi na to, że ma dziwne sny. Tylko on mógł o tym nikomu nie wspomnieć, uznając, że są po prostu kojące.
Kelnerka dolała mu kawy i to chyba był jego najbardziej ulubiony amerykański zwyczaj, który Kanadyjczycy mogliby przejąć. Stały dostęp do tego nektaru bogów, o który nie trzeba było się prosić, było marzeniem Rodneya. Które właśnie się spełniało.
Jego palce płynnie śmigały po klawiaturze, gdy starał się przebić przez coś, co Zelenka zapewne nazywał swoimi badaniami. Ekspedycja mogła w każdej chwili dostać zielone światło, a ani on ani Weir nie mieli przygotowanej listy osób, których uczestnictwo było konieczne w tej wyprawie. Być może O'Neill liczył po cichu na to, że Jackson jednak nie odszyfruje adresu zapisanego na starożytnej tablicy i zostaną uziemieni. Nie było tajemnicą, że Daniel chciał wybrać się na Atlantydę. O'Neill nie ukrywał jak bardzo chciał go na Ziemi teraz, gdy Orii byli tak bliscy zdobycia przewagi w ich galaktyce. Znajomość Jacksona z Oświeconymi była bezcenna w czasie wojny.
Rodney uniósł brew, gdy zdał sobie sprawę, że mężczyzna, który zawieszał świeże firanki w oknie tuż za nim, wgapiał mu się w monitor. Chociaż nie spodziewał się, aby ktokolwiek rozumiał podstawy interpretacji fali długiej widma, które powstawało podczas włączania wrót, jednak mimo wszystko spiął się odrobinę. Od czasu ataków The Trust nie ufał nikomu. Tym bardziej, że Goa'uldzi potrafili podszyć się pod najbardziej niewinnie wyglądających.
A facet w zasadzie miał budowę ciała kogoś, kto cholernie często uprawiał sport. Rodney nie byłby zaskoczony, gdyby był jednym z tych szajbusów, którzy zabierali ludziom ich kofeinę oraz ciastka. I nie potrafili zrozumieć, że Rodney potrzebował cukru, ponieważ miał cukrzycę. A jego podniesione ciśnienie skutecznie uniemożliwiało mu czynne uprawianie sportu.
- Nie gap się - powiedział niezbyt przyjemnie, ponieważ napis 'ściśle tajne' jednak mimo wszystko uprawniał go do tego.
Facet udał, że nie wie o co chodzi. Rodney zatem uniósł brew do góry i zerknął na niego, nie kupując tego wcale.
- Twoje równanie jest błędne – powiedział mężczyzna.
Rodney prychnął i przewrócił oczami, zastanawiając się czy facet naprawdę ma czelność sugerować coś podobnego.
- Oczywiście, że to jest doskona... – urwał, ponieważ dostrzegł rażące niedopatrzenie.
Równanie nie było błędne. Po prostu kompletnie nie odnosiło się do sytuacji, którą powinien badać Zelenka. I Rodney wiedział po prostu, że ten śmieszny Czech posłużył się Kavanagh go uzupełnienia swojej pracy. Albo została sabotowana przez tego dupka. Z Kavanagh nigdy nie było nic wiadomo, a od tygodni nękał go mailami na temat tego jak przewyższał Radka. Jakby fakt, że obaj używali angielskiego dawał mu jakąkolwiek przewagę.
Wywalił równanie, a na jego miejsce wstawił nowe- poprawne. System poprawił wyniki, które nagle nabrały cholernego sensu, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Rodney nie miał pojęcia jak długo zabrało mu przeanalizowanie zapisu, ale kiedy spojrzał za siebie, tego faceta nie było. I nie mógł zrozumieć jakim cudem jakiś cieć spod granicy, zapomnianego miasteczka, w którym nikt się nie zatrzymywał nawet przez przypadek, znał równania tak zaawansowane.
Rozejrzał się wokół, ale tylko czarnoskóra kelnerka rzuciła mu się w oczy. W zasadzie biorąc pod uwagę klientelę, chyba nie znajdował się w najlepszej dzielnicy. O'Neill sugerował, że sami wybiorą mu lokum i powoli gratulował sobie w myślach, że wyjął apartament korzystając z jednego z tutejszych przewodników. Ostatnim czego chciał to wylądować na Dedalu, ponieważ jakiś idiota postanowił go okraść. Oczywiście nie chodziłoby wtedy tylko o jego jakże cenne bezpieczeństwo, ale o dane, które trzymał na komputerze, a które miały skrócić ich badania o kolejne lata. Jackson miał docenić fakt, że Zelenka pokusił się o sprawdzenie jak wrota wpływały na artefakty, które pozostawił im Merlin w spadku. Gdyby połączyli tę technologię jakoś z Dedalem czy Aurorą, mogliby skanować planety bez lądowania na nich, a to na pewno skróciłoby poszukiwania Świętego Graala. Rodney wątpił, aby ta mrzonka uratowała Ziemię i dlatego chciał przyspieszyć wyprawę na Atlantydę. Tylko technologia Starożytnych mogła ich ocalić, ale O'Neill wydawał się nie rozumieć jak ważną rolę miałby odegrać jego gen.
Badania Jacksona zaczynały być śmieszne. Archeolog zagrzebywał się starych księgach i legendach bazując wyłącznie na domysłach i jakimś cudem pozostali słuchali nadal jego rad. Rodney jednak wiedział, że prawdziwa siła była dopiero w nauce. Krzesło na Antarktyce to był dopiero początek. Spodziewał się, że wraz z miastem ukrytym pod wodą, mogła przyjść broń, która pozwoliłaby im na wygranie tej wojny i przyniesienie spokoju do galaktyki, która od tysiącleci nie miała wytchnienia. Czekał tylko na swoją szansę, a tymczasem Jackson zajmował się szukaniem zaginionych czarodziejów, jakby to miało jakikolwiek sens.
I może coś było nie tak z tą galaktyką, bo facet wieszający firanki w tym cholernym marnym barze znał się na teorii falowości, a to na pewno nie należało do jego normalnego zakresu obowiązków. Chyba, że przemykał się bokami, aby pomagać geniuszom w potrzebie – w co Rodney mocno wątpił. Chociaż Jackson bardzo chciał go przekonać, nie wierzył w magię ani superbohaterów. O'Neill był po prostu szalony jak każdy Amerykanin i to zapewne zaskoczyło Goa'uldów. Orii przybyli o wiele lepiej przygotowani.
Facet znikł podobnie jak drabina, więc poprawienie pracy Zelenki zajęło mu o wiele dłużej niż przypuszczał. I Rodney nie był nawet pewien dlaczego tak bardzo mężczyzna zajmował jego myśli. Przeważnie był niegrzeczny i to nie było tak, że chciał go przeprosić. Po prostu facet oszczędził mu kilka godzin poszukiwań błędu i potrafił docenić umysł, który co prawda nie dorównywał jemu, ale na pewno przekraczał możliwości Kavanagh.
Kobieta za ladą czyściła filiżankę, a potem zabrała się za polerowanie talerza. Znajdował się w całkiem normalnej amerykańskiej jadłodajni, z której zapewne stołowali się pracownicy niedalekiej fabryki. Pasował tutaj jak pięść do nosa. I nie chodziło tylko o kolor jego skóry. Flanelowe koszule, dżinsy – to były rzeczy, których nie zakładał nawet, kiedy nikt nie widział go w domowym zaciszu. Nie był w końcu drwalem, ale szeroko szanowanym i znanym naukowcem, który w przyszłości miał odebrać Nobla.
Zamknął laptop, upewniając się, że jest zabezpieczony hasłem i przycisnął go do piersi, a potem wziął głębszy wdech i ruszył w stronę lady. Wyjął z portfela plik banknotów i po zastanowieniu dodał kolejny, ponieważ nie był do końca dupkiem. I zamierzał to dorzucić do wydatków sił powietrznych. Facet był w jego wieku i jeśli wieszał tutaj firanki, zapewne ciężko pracował na swoją rodzinę. Rodney wyobrażał go sobie ze stadkiem dzieci. I nie był wbrew temu co powszechnie sądzono gnojkiem bez serca. Te pieniądze bardziej należały się temu anonimowemu mężczyźnie niż Kavanagh – tego był pewien.
- Dla faceta od firanek – rzucił, ponieważ kobieta przyglądała mu się podejrzliwie.
Zapewne spodziewano się, że zostawi pieniądze za śniadanie przy swoim stoliku, ale on chciał się upewnić, że wszystko trafi w należyte miejsce.
Kobieta zerknęła na plik banknotów i uniosła pytająco brew, ale on ruszył już w stronę drzwi.

ooo

W zasadzie nie był do końca pewien czy przyszedł do tej samej jadłodajni z powodu całkiem znośnej jajecznicy czy to dlatego, że kelnerka wiedziała doskonale kiedy nalać mu kawy. Urządzenie w jego walizce okazało się spadkiem po Starożytnych, ale Siły Powietrzne tego przeklętego kraju nie mogły wynegocjować wykradzenia sprzętu na czas nieokreślony. Miał tydzień, żeby zbadać wszystko i przywieść wyniki, a to oznaczało, że był uwięziony w tej dziurze. I nawet świadomość, że Zelenka pomiata w tym czasie Kavanagh wcale nie poprawiała mu humoru.
Został rozpoznany natychmiast, co pewnie nie powinno go dziwić, ponieważ był pewnie jedynym obcym. Miejscowi zresztą przyglądali mu się przez całą drogę, którą pokonał od drzwi aż do stolika, który stał w samym kącie sali. Nie miał nerwowych przyzwyczajeń Jacksona. Nie obserwował wchodzących – po prostu nie lubił, gdy ktoś zerkał mu przez ramię.
A facet wycierał właśnie stoliki, zastępując najwyraźniej młodocianą kelnerkę, która pracowała tutaj poprzedniego dnia. Ich oczy spotkały się na krótką chwilę i Rodney nie mógł nie wziąć głębszego wdechu. W mężczyźnie było coś wytrącającego z równowagi.
Jego włosy wydawały się nieułożone, a jednak stanowiły nieład doskonały. Zapewne był jednym z tych szczęśliwców, którzy budzili się z idealną fryzurą i nie musieli spędzać godziny, aby doprowadzić się do jako jakiego wyglądu. W zasadzie nawet jego nieogolone dzisiaj policzki, wskazywały na to, że mężczyzna nie dbał o siebie aż tak bardzo. A jednak w tej chwili mógł stanąć w szranki z najprzystojniejszymi, których znał Rodney. I wygrałby – bez dwóch zdań.
Jego wzrok był intensywny, jakby oceniał Rodneya, co wydawało mu się dziwne, bo przeważnie w knajpkach takich jak ta nie zwracano uwagi na nikogo.
Mężczyzna podszedł do niego z notesem w dłoni, chociaż bez fartucha. I dobrze, bo wyglądałby kuriozalnie. Wydawał się jednak gotów do przyjęcia zamówienia i Rodney zorientował się, że ma w głowie doskonałą pustkę.
- Kawy? – spytał mężczyzna, podpowiadając mu zapewne.
- Ze śmietanką – uzupełnił, przygryzając wargę. – Jajecznicę.
- Mamy świetne tosty – rzucił tamten, co trochę go zaskoczyło.
Nie widział nic złego w jajecznicy. Chociaż może jedzenie dwa razy pod rząd tego samego mogło się faktycznie okazać nie tak atrakcyjne dla jego żołądka.
- A macie naleśniki? – spytał, ponieważ zaczynała go ponosić fantazja, a kobieta za ladą wyglądała na taką, która potrafiła gotować.
Od wieków nie jadł dobrych naleśników. I jeśli to miejsce potrafiło dostarczyć coś uczciwego, mógł równie dobrze wpisać ich jako punkt przestankowy pomiędzy swoim mieszkaniem a uniwersytetem.
- Oczywiście. Więc kawa oraz naleśniki – powtórzył mężczyzna, aby się upewnić.
- Z syropem klonowym – dodał Rodney, ponieważ był hedonistą i Carsonowi było nic do tego.
Kąciki ust mężczyzny drgnęły lekko, jakby ta ostatnia uwaga go rozbawiła.
- Co w tym śmiesznego? – spytał, nie mogąc się powstrzymać.
Sądził, że znał wszystkiego powody, dla których go wyśmiewano, ale najwyraźniej coś przeoczył. Spodziewał się nawet czegoś przylepionego do swojej twarzy, ale wzrok mężczyzny nie błądził po niej. Facet wydawał się wręcz lekko zawstydzony, jakby przyłapano go na gorącym uczynku.
- Założyłem się sam ze sobą czy jesteś Kanadyjczykiem – odparł tamten i Rodney zmarszczył brwi.
Znajdowali się dość blisko granicy, ale nie był w kraju od lat. Praca dla rządu kompletnie go pochłonęła. Wątpił też, aby Jeannie była szczęśliwa na jego widok. I tylko ona potrafiła przygotować cudowne naleśniki.
Nie bardzo wiedział co odpowiedzieć, a milczenie między nimi przedłużało się. I dlatego też nie rozmawiał z ludźmi. To sprawiało zbyt wiele kłopotów, bo kiedy już chciał poruszyć jakiś ciekawy temat, nie rozumiano go. Nie spodziewał się zresztą niczego innego po tym facecie, który nosił flanelową koszulę. Może Rodney oceniał ich źle. Może tutejsze sklepy dostarczały tylko takie ubrania.
Kobieta za ladą przyglądała mu się podejrzliwie, jakby krzywdził jej pracownika, co było śmieszne, bo nie zrobił facetowi nic. Trwali jednak w dziwnym zawieszeniu i Rodney odchrząknął.
- Uhm, pójdę po twoje zamówienie – rzucił w końcu mężczyzna.
Młoda kelnerka wyszła w kilka minut później z zaplecza i nalała mu kawy. Nie był pewien, gdzie zniknął tamten facet, ale czuł się nagle bardzo dziwnie. Kilka osób spojrzało na niego wilkiem i może naruszył jakoś tutejsze zwyczaje, ale pojęcia nie miał co zrobił źle. Jego neseser stał nadal na podłodze, tak blisko jego nogi, że gdyby chciał, dostałby się do teczki w ciągu sekund nawet ze swoim fatalnym refleksem.
Nie zamierzał dzisiaj pracować nad dysertacjami, które mu dostarczono, spiesząc się na uniwersytet, więc podniósł popielniczkę i włożył tam kilka dolarów, upewniając się, że napiwek wynosi tym razem dwadzieścia procent, ale nieletnia kelnerka zmaterializowała się nagle tuż obok niego.
- Rachunek został zapłacony – poinformowała go z lekkim uśmiechem.
I spojrzał na pieniądze, które nadal trzymał w dłoni, nie bardzo rozumiejąc co się dzieje. Nie spodziewał się, że O'Neill wyśledził go i pokrył koszty jego żywienia. Nie lubili się aż tak bardzo. W zasadzie w ogóle za sobą nie przepadali i to była jedna z tych stałych, które pozwalały mu nadal pracować tym pokręconym programie. To oraz cholerna ambicja, którą wystawiano na próby.
- Nie rozumiem… - zaczął i uśmiech dziewczyny stał się szerszy.
- John pokrył rachunek – odparła spokojnie.
- John - powtórzył, nie bardzo rozumiejąc i zdał sobie nagle sprawę, że to musiał być ten całkiem nieznany facet.
I to się całkiem nie kleiło.
- Dlaczego? – spytał, a dziewczyna parsknęła.
- Mama też spytała, ale on powiedział, że nie wie dlaczego zostawił mu pan pięćdziesiąt dolarów – odparła, wzruszając ramionami.