Fenris
Rzecz dzieje się na przestrzeni trzech lat pomiędzy aktem pierwszym a drugim Dragon Age II.
-…-…-…-
Elfy nie noszą bród. Aedale Hawke była tego zupełnie pewna.
Genetycznie wydepilowani szczęśliwcy, pomyślała z przekąsem, wspominając fascynację, jaką Merrill darzyła bezwstydne futro Varrika wylewające się z nigdy niedopiętej koszuli. Najwyraźniej włosy na piersi były elfickim odpowiednikiem tego, czym dla ludzi gładka, idealnie wygolona skóra – niedościgłym ideałem. Izabela poinformowała ją kiedyś – ta kobieta czerpie zbyt wiele satysfakcji z dzikich rumieńców innych ludzi – że tak, mogła zaświadczyć, że elfy są wszędzie zupełnie gładkie.
Oprócz głowy.Chyba, że się wygolił. Ale po co? Przecież bez praktyki na innych… płaszczyznach ciała można sobie odciąć czubek głowy. Aedale zagapiła się na krótkie włosy Fenrisa – a potem zrównała się z nim, wpatrując się w jego szczękę, która bardzo wygodnie znajdowała się wprost na linii jej wzroku.
Elf złapał jej spojrzenie i uniósł brew.
- Hawke?
Aedale zakaszlała. – Zagapiłam się.
Czy on się goli?
Było to jej małą, prywatną obsesją, która, gdyby Varrik kiedykolwiek się o tym dowiedział, zostałaby natychmiast bezlitośnie wyśmiana. Co jest, Hawke, mały fetysz bród? Powinienem ci przypomnieć, kto był ostatnim facetem ze wspaniałą brodą, którego spotkaliśmy? Oczywiście możesz nie pamiętać, w końcu to nic ważnego. To tylko mały zdrajca krwi, który porzucił nas na bolesną śmierć w nieskończonym labiryncie Głębokich Ścieżek. Chciałabyś mi coś powiedzieć, hm?
Aedale prawie usłyszała ciężki sarkazm w głosie Varrika. Potrząsnęła głową. Nie chodziło o krasnoludy; w krasnoludzkich brodach nie było nic wartego fetyszu. Właściwie w niczyich brodach nie było nic wartego fetyszu. Musiała przyznać, że jest tylko jedna twarz, której broda ją interesuje. Ta twarz o cienkich, bladych ustach, ciemną cerą - w kontraście do całkowicie białych włosów - i zaskakująco dużych, ciemnych, lśniących oczu w kolorze piaskowej zieleni.
Jego policzki nigdy nie były tak jedwabnie gładkie i miękkie jak te, które obserwowała u innych elfów – specjalnie dla celów porównawczych. Wyglądały dokładnie tak, jak powinna wyglądać nieuważnie ogolona skóra, szorstkie, ciemne i chropawe. Musiał się golić. Aedale nie znała innego sposobu, by skóra tak wyglądała.
Ale też nic nie było w nim takie, jak u innych elfów. One były delikatne, miękkie, nawet mężczyźni – a może zwłaszcza oni – ze spojrzeniem zranionego szczeniaczka, które prawdopodobnie odziedziczyli po swoich arlathańskich przodkach. (Poświęciła chwilę na wyobrażanie sobie, jak to wszystkie elfie dzieci prowadzone są do szczeniaczków, aby nauczyły się kopiować ich wyraz pyska.) Wszystko w nich było subtelne, lekkie, łagodne, niczym muśnięcie kruczego pióra albo ogon wiewiórki. Nawet Dalijczycy, dzicy i nieufni, zachowali nadmiar tego kruchego uroku.
A Fenris… Nie. Gdyby było to możliwe, pomyślałaby, że nie jest elfem czystej krwi – ale był, oczywiście, nie tak działała genetyka, gdyby był mieszańcem, to byłby człowiekiem. Ale męskie geny całej rasy, ciułane chciwie przez całe pokolenia elfów, skupiły się w jego wysokiej postaci, zmieniając słabość w zwinność, łagodność w ostrość, kruchość w pełną drapieżnego wdzięku moc. Zachował nienaturalną szczupłość swojej rasy, obudowując ją jednak imponującą muskulaturą; białe, długie włosy opadały mu na kark niczym wilcza grzywa. Zniknęła gdzieś słodka gładkość drobnych elfich twarzyczek; zastąpiła ją ostro zarysowana, męska szczęka i szorstka ciemna skóra. Jedynie klasyczne spiczaste uszy i wielkie oczy potwierdzały jego przynależność gatunkową, jednak nawet w oczach czaił się cień gwałtowności, ciemna, mroczna chmura, uczucia zbyt ogniste i żrące jak na eteryczną elfią naturę.
Jeśli inne elfy były szczeniaczkami, to on dorósł – i stał się zabójczym mabari.
Tylko mniej kudłatym.
Oczywiście nie widziała nigdy innego tevinterskiego elfa, ale rozważając to, pomyślała, że żaden z nich nie byłby zapewne podobny do tego wytatuowanego lyrium wynaturzenia – jak najwyraźniej sam o sobie myślał. Znaki na jego skórze stanowiły integralną część jego postaci, wyraźnie zdradzając jego emocje. Zwykle odbijały światło nie bardziej niż zwykły biały tatuaż, ale podczas bitwy rozjarzały się białobłękitnym blaskiem. Błyskały też, kiedy coś – nieopatrzne słowo, jeden czar za dużo, przypadkowe dotknięcie – przez ułamek sekundy wynurzały go z bańki stoickiego spokoju i opanowania…
- Hawke? Gapisz się.
Aedale zamrugała szybko.
- Co? Nie. Wcale nie!
- W porządku. – Kącik ust Fenrisa uniósł się o milimetr. – Potrzebujesz tego? – Sięgnął do szyi dłonią okutą w stalową, szponiastą rękawicę. Magisterski Amulet Życia był przedmiotem sporów przez cały poprzedni dzień; zabrali go ze zwłok jednego z nocnych bandytów, który z kolei jakimś nieprawdopodobnym łutem szczęścia ukradł go z jaskiń tevinterskich łowców niewolników. Fenris z początku odmówił jakiejkolwiek styczności z przedmiotem, który wcześniej należał do magistrów; Aedale z trudem udało się przekonać go, że może wykorzystać jego ładunek przeciwko jego twórcom. – Im szybciej się tego pozbędę, tym lepiej. Mogłaś powiedzieć, że chciałaś go dla siebie -
- Nie, nie! – zaprotestowała szybko, widząc, jak żelazny szpon napina drobny łańcuszek; Fenris nie wydawał się zbytnio przejęty takimi subtelnościami jak zapinki. – Zostaw go sobie! Naprawdę go nie potrzebuję, czuję się dobrze, wszystko w porządku, żadnych czarów!
Elf znieruchomiał.
- Gapisz się na mnie od początku podróży. Długo i zawzięcie. Czemu?
Uśmiechnęła się do niego z opanowanymi oczyma, ale w głębi duszy przeklinała swój całkowity brak umiejętności wtapiania się w tło. Trzeba było zostać łotrzykiem, Hawke… Dobrze, że Varrik tego nie widzi. Szczęśliwie dla jej reputacji w tym momencie siedział u siebie, w Wisielcu, spotykając się z ludźmi, układając opowieści, spisując fabularyzowane memuary i dopisując nieprzyzwoite komentarze do jej notatek.
Na Stwórcę, co było z nią nie tak?
Fenris chyba zauważył jej wahanie. Uniósł kącik ust w wyrazie, który tylko i wyłącznie na jego twarzy mógł być poczytywany za uśmiech.
Szlag.
Cóż, Hawke, skoro już przegrałaś tę bitwę, zgiń przynajmniej z zaspokojoną ciekawością.
- Golisz się?
Ponad potwornym zażenowaniem uznała, że było warto. Wyraz twarzy Fenrisa na sekundę zmienił się w oblicze średnio inteligentnej owcy.
- Możesz powtórzyć?
- Zastanawia mnie, czy się golisz - odrzekła niewinnie, jakby było to pytanie o jego ulubioną strategię w Kapryśny Los. (Varrik ją poinformował, że nie ma żadnej, ale za to dobrą pokerową twarz.)
Elf opanował się - Aedale zwróciła uwagę, jak szybko mu to poszło - i obojętnie odparł:
- Nie.
Wlepiła wzrok prosto przed siebie i zaczęła bezgłośnie liczyć kroki. Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem, sześć, pięć, cztery, trzy, dwa…
- Mogłabyś wyjaśnić, dlaczego akurat oto pytasz? – odezwał się Fenris, ewidentnie zainteresowany czyszczeniem prawej rękawicy. Aedale szeroko uśmiechnęła się w duchu. Nie mam zielonego pojęcia, ale coś ci wymyślę.
- Przy okazji mojej ostatniej wizyty chciałam znaleźć w twojej łaźni brzytwę, na której byłyby twoje włosy. Są mi potrzebne do przeprowadzenia mrocznego, nielegalnego rytuału, który przy odrobinie szczęścia wysadzi w powietrze całe Kirkwall, co pozwoli mi w spokoju wyjechać polować na chomiki. To całe szlachectwo jest bardzo męczące…
Przesadziłam? Coś płomiennego mignęło w oczach Fenrisa, a Aedale zawiesiła zdanie w próżni. Sugerowanie mrocznych obrzędów z udziałem jego części ciała nie było najmądrzejszym pomysłem… Brawo, Hawke. Gładko poszło. Przez ułamek sekundy powietrze zgęstniało napięciem.
A potem Fenris wykrzywił się w swoim typowym prawie-uśmiechu i atmosfera na powrót się rozluźniła.
- Wysadzić całe miasto? Typowe. Chociaż nie podejrzewałem cię o taką żądzę destrukcji, Hawke.
- Nic o mnie nie wiesz, Fenris.
I rękawica została rzucona…
- Racja. Na przykład nie miałem pojęcia, że tak uwielbiasz się gapić. Na mnie.
...i podniesiona.
Wiedział. Oczywiście. To, że dopiero dziś zdecydował się zareagować, nie oznaczało, że nie miał pojęcia o jej stałej, obsesyjnej obserwacji. Był w końcu zbiegiem, ukrywającym się niewolnikiem – domyślała się, że nerwy miał stale napięte jak postronki, oczekując najmniejszego przejawu nieufności czy wrogości. Zastanowiła się, jak zinterpretował jej nieustanną uwagę: jako przejaw fascynacji obcością, brak zaufania czy też niezdrową ciekawość?
- No bo ja chcę cię lepiej poznać, no nie? – powiedziała miękkim tonem, który zawsze działał na matkę lepiej niż bukiet róż na zazdrosną kochankę.
Zaśmiał się bezgłośnie – a raczej jego pierś zadrżała w kilku krótkich parsknięciach, które przy odrobinie dobrej woli można było nazwać śmiechem. Aedale zastanawiała się, jak wyglądałby jego prawdziwy uśmiech – szczery, otwarty i nieskrępowany.
- Nie mnie, tylko moje zwyczaje higieny osobistej, Hawke. Powiedz temu krasnoludowi, że jeżeli tego typu detale znajdą się w jego memuarach, osobiście wyrwę mu serce z kudłatej piersi.
- Tak traktujesz ludzi zainteresowanych twoim życiem?
Kącik ust znowu się wygiął, tym razem bardziej drapieżnie.
- Tak, dokładnie tak.
Jego oczy rozogniskowały się, jakby skupiając się na jakimś odległym echu pamięci; rzuciła mu zaciekawione spojrzenie, zastanawiając się, jakie wspomnienie właśnie obudziła. Najwyraźniej jednak nie było zbyt bolesne, bo białe linie lyrium na jego skórze pozostały spokojne.
- Pewien krasnoludzki kupiec próbował dowiedzieć się, w jaki sposób wytatuowano mnie lyrium. Jak się okazało, zainteresował się tym po to, by spróbować… odwrócić proces.
- I, oczywiście, spieniężyć odzyskane lyrium?
- Oczywiście.
- Przecież w ten sposób jest dużo bardziej przydatne – rzuciła Aedale bez namysłu i natychmiast otrzymała długie, badawcze spojrzenie zielonych oczu.
- Jest… przydatne, tak.
Kiwnęła głową, czerwieniąc się lekko; nie pamiętała, żeby Fenris kiedykolwiek na nią patrzył, nie w ten sposób. Dużo było rozmów ramię w ramię; dużo gapienia trochę w górę i na lewo od jej twarzy; ewentualnie zaniepokojone, nieufne albo posępne spojrzenia rzucone w biegu.
Ale teraz wyglądało to tak, jakby Fenris był… ciekawy.
Ogarnij się, Hawke.
- Może faktycznie nic o tobie nie wiem. – Z powrotem zapatrzył się w horyzont, a Aedale zamrugała z dziwnym poczuciem zawodu.
- No. Nawet nie wiesz, że chcę wyjechać hodować chomiki!
- Polować na chomiki, Hawke. Kłamstwo musi być konsekwentne.
Wzruszyła ramionami, zadowolona z faktu, że faktycznie słucha jej paplaniny. – Jedno z dwóch. Albo oba. Ta historia potrzebuje alkoholu, żeby mieć sens.
Fenris kiwnął głową, nagle dziwnie poważny. – A skoro o tym mowa… Danarius zostawił w piwniczce sześć butelek tego samego wina, które kazał mi serwować podczas największych przyjęć. Dobrze byłoby wreszcie poznać jego smak.
Aedale zamrugała, zaskoczona.
- Zapraszasz mnie na balangę?
- Na wino, Hawke. – Ta podróż była najwyraźniej czasem na odkrywanie nowych stron Fenrisa, najpierw ciekawy, a teraz niemal… niezręczny? – Ale tak, myślę, że to właśnie robię.
- Jasne! – Pokiwała głową entuzjastycznie, a jakieś drobne napięcie zniknęło z jego twarzy. Nareszcie, pomyślała. Własny kąt każdego z jej towarzyszy był jej bliski jak sama ledwo co odzyskana rezydencja Amellów; swobodnie wpadała i wypadała z pokojów Varrika w Wisielcu, wiecznie zabałaganionego mieszkania Merrill, ciemnej, ale przestronnej kliniki Andersa w Mrokowisku… Tylko Fenris nigdy nie wykonał żadnego ruchu, by zaprosić ją do siebie, więc wizyty w dawnej rezydencji tevinterskiego magistra ograniczały się do zgarnięcia gospodarza na drużynową akcję.
Nigdy nie przyszło jej do głowy, że może być mu głupio ją zaprosić.
- Przyjdę – zapewniła jeszcze raz. – Ale nie wyrwiesz mi serca, jak zapytam o coś osobistego?
- Tego nie mogę obiecać.
Usłyszała w tym niewypowiedziane zaproszenie i groźbę jednocześnie: podchodzisz bliżej na własną odpowiedzialność.
Patrząc, jak przyśpiesza kroku, by zrównać się z Merrill i Aveliną, a jego długi cień płynie po drodze, uświadomiła sobie, że wcale nie żartował.
-…-…-…-
N/A
Aktualizowane 26.03.2016r.
