Był wystarczająco silny, by przemienić swoje słowa w czyny. Myśli już tak nie działały.

Nie, kiedy nabierał ochoty przeczesania palcami tych dwukolorowych włosów i doświadczenia ich jakości. Kiedy zastanawiał się nad zapachem delikatnie opalonej skóry, jej szorstkością w dotyku. Na pewno nie, kiedy czuł zmęczenie na tyle intensywne, iż rozważał ułożenie głowy na silnym, szarmanckim ramieniu.

Gdy sunął wzrokiem wzdłuż wyrzeźbionej sylwetki, skupionych gdzie indziej oczach, lekko wydętych ustach. Wymyślanie pasujących do wszystkiego smaków wcale nie pomagało.

Bakugou zupełnie nie obchodziły problemy Todorokiego z rodziną – patrzył na niego, widząc zwyczajnego, irytująco potężnego rówieśnika, który powinien zmierzyć się z nim w pełni swojej mocy. Nie zauważał ohydnej blizny na pół twarzy, jedynie heterochromiczne, diabelnie zajmujące oczy. Nie zamierzał rozckliwiać się dlatego, że miał matkę w szpitalu psychiatrycznym i ojca skurwiela.

Katsuki nigdy nie dostrzeże Shouto poprzez pryzmat tragicznej przeszłości; od pierwszej klasy liceum znał wyłącznie przerażająco utalentowanego drania, z tylko trochę zachęcającym wyglądem, i już wtedy postawił sobie za cel pochłonięcie całej jego uwagi, by nie skupiał wzroku na kimkolwiek innym. Zwłaszcza Deku.

A Todoroki był mu dozgonnie wdzięczny, uprzejmie udając, iż nie czuł tych wszystkich intensywnych spojrzeń.