Lustro"


Dla Gil~


Samowystarczalność. Siła. Szybkość. Gibkość. Spryt. Zmienność. Talent. Połączenie tego wszystkiego daje ideał. Ideał, który nie potrzebuje żadnych poprawek czy ulepszeń. Ideał potrafiący dokonać wszystkiego. Ideał, który ukrył się w osobie o imieniu Daiki Aomine. Oh, boże, jaki ja jestem zajebisty.

Jedynym, który może mnie pokonać jestem ja sam.

Stojąc naprzeciwko swojego, lustrzanego odbicia rozpiera mnie duma pomieszana z podnieceniem. Wyglądam jak dzikie, nieokiełznane zwierze. Przepełnione dumą i arogancją. W pełni świadome swojej niezaprzeczalnej zajebistości. Wysoko podniesiona broda wraz z wąskimi ustami rozszerzonymi w pogardliwym uśmiechu dopełnia całego, megalomańskiego obrazka.

Jedynym, który może mnie ujarzmić jestem ja sam.

Ten widok mnie intryguje. Złakniony wrażeń podchodzę bliżej, wyciągając przed siebie dłoń. Jestem zdziwiony kiedy, zamiast poczuć zimne szkło, natrafiam na coś ciepłego. Z pomrukiem zadowolenia przebiegam palcami po torsie. Nasza skóra ma taki sam, śniady odcień imitujący mleczną czekoladę. Lubię go. Jest inny od reszty. Wyróżnia się.

Jedynym, który może mi rozkazywać jestem ja sam.

Kontynuuję wędrówkę, dłużej zatrzymując się na umięśnionym brzuchu. Idealnie wyrzeźbiony, napięty, doskonale prezentujący cały trud włożony w doskonalenie samego siebie. Żeby coś osiągnąć trzeba dużo poświęcić. Nie każdy jest do tego zdolny. Gardzę tym typem ludzi. Taka, a nie inna postawa pokazuje tylko ich słabości, przez co stają się całkowicie bezbronni. Dosłownie jak małe dzieci. Obrzydlistwo.

Jedynym, który może się ze mną równać jestem ja sam.

Słysząc cichy śmiech, z niechęcią podnoszę głowę do góry. Mój sobowtór patrzy się z wyzwaniem wymalowanym w ciemnoniebieskich tęczówkach. Wolno oblizuje wargi i górne zęby. Zamyka jedno oko, wytyka czubek języka i pokazuje środkowy palec. Ogień trawi moje ciało. W kilka sekund cały płonę, trawiony wszechogarniającą chęcią dominacji. Udana prowokacja to pewien klucz do sukcesu. Szala zwycięstwa przechyla się niebezpiecznie w przeciwną stronę.

Jedynym, który może mnie kochać jestem ja sam.

Mocno łapię go za brodę i szarpię z całej siły. Pocałunek jest brutalny, ale zmysłowy. Przepełniony żądzą panowania, która wręcz kipiała z nas obojga. No tak. Lustrzany sobowtór jest przecież mną w każdym calu. Doskonałą kopią. Odczuwamy to samo. Jesteśmy identyczni. Logiczne, że siłą niczego nie zdziałamy, ale to jedyny sposób na uzyskanie uległości jaki znamy. Nic dziwnego, że nie skończyło się tylko na pogryzionych ustach i szyi.

Jedynym, który może mnie zdominować jestem ja sam.

Paznokcie zostawiają czerwone pręgi na plecach. Zawzięcie szarpią, rozrywając przy tym skórę. Jednak ból odczuwalny jest na swój pojebany sposób przyjemny. Świadomość, że sam sobie to robię działa niezwykle pobudzająco. Rajcuje mnie to. Nie mogę przestać. Ciągłe pieczenie i dziwny skurcz w żołądku przynosi ukojenie, którego tak rozpaczliwie potrzebuję. Przez swoją wyższość i odmienność czuję się samotny. Pragnę jedynie znaleźć osobę, która w pełni sprosta postawionym jej oczekiwaniom. Nadal mam nadzieję, chociaż wiem, że to niemożliwe. Ten ktoś musiałby być po prostu mną.

Jedynym, który może mnie zabić jestem ja sam.

Z ran sączy się krew. Jego usta łapczywie przysysają mi się do barku. Czuję jak coraz szybciej tracę siły. Nogi zaczynają powoli mięknąć. Nie przejmuję się tym, obejmując jeszcze ciaśniej swojego sobowtóra, żeby nie upaść. Nie mogę powstrzymać cichego śmiechu, który wprawia nasze splecione ciała w nieopanowane drżenie. Samodestrukcja to coś wspaniałego.