Katara

To były długie 3 tygodnie pełne pracy i wysiłków, ale udało mi się, dotrwałam do tego dnia! Dzisiaj razem z moim starszym bratem i ojcem wyjeżdżamy do największego miasta na świecie, stolicy ogromnego i niezwyciężonego Królestwa Ziemi, do Ba Sing Se. Nigdy tam nie byłam. Jakby się zastanowić nigdzie jeszcze nie byłam. Całe piętnaście lat mojego życia spędziłam w małej wiosce w Południowym Plemieniu Wody. Jest to jedna i chyba najmniejsza z wszystkich osad. Nie ma tam dziewczyny w moim wieku więc z nikim się nie zaprzyjaźniłam. Żaden chłopak z wioski też mnie nie interesuje a powinien, bo za rok będą musiała sobie kogoś znaleźć. Tradycja głosi, że jeśli nie znajdę sobie męża to wybiorą mi go rodzice czyli w moim przypadku ojciec, matka zmarła gdy miałam 5 lat. Pogodziłam się z tym. Życie płynie dalej...

- To już ostatnia torba – powiedziałam, pakując rzeczy na statek. Otarłam pot z czoła. To był tylko niewielki wysiłek, więc czemu się pocę?

- Mam nadzieję. Tyle tego spakowałaś, że głowa boli. Po co ci tyle ciuchów? - zapytał mój brat, Sokka łapiąc się za głowę.

- Na wszelki wypadek – odpowiedziałam, wsiadając na statek.

- Jaki?

- Ale ty jesteś natrętny, a co jeśli spotkam jakiegoś fajnego chłopaka – powiedziałam.

- Nie potrzebujesz do tego tyle ubrań – uśmiechnął się.

- Serio? - spojrzałam ciepłym wzrokiem na brata. Nigdy taki nie był. Zwykle nabijał się ze mnie, a tu?

- Taaak! Wystarczy, że założysz sobie torbę na głowę! Nie ucieknie tak szybko! - zaczął się śmiać.

- Dobra, przestań! - pstryknęłam go w ucho.

- Nie pstrykaj mnie! - warknął, odwdzięczając mi się tym samym.

- Auuu! - jęknęłam – Dosyć! – krzyknęłam. Teraz to się zagotowałam. Uniosłam wysoko ręce, tworząc przy tym ogromną fale wody, która splunęła na mojego brata. Ta cała akcja wywołała u mnie fazę niepokonanego śmiechu. Gdy zaczęły mnie już boleć mięśnie brzucha, opadłam na ziemię obok mojego brata, śmiejąc się w niebo głosy.

- Och, ta dzisiejsza młodzież – usłyszałam za sobą głos ojca. Razem z Sokką wstaliśmy.

- Przepraszamy – powiedziałam, kłaniając się nisko, a mój brat stał jak wryty, patrząc się. Szturchnęłam go łokciem w bok, po czym również ukłonił się.

- Przepraszamy – powtórzył.

- Myślę, że w Ba Sing Se będziecie się lepiej zachowywać. Nie chcę żebyście mi wstydu narobili – rzekł Hakoda.

- Spokojnie, będziemy grzeczni – Sokka uśmiechnął się szeroko. Nasz tata odwzajemnił uśmiech i wypłynęliśmy na ocean. Ze statku machałam mojej babci. Będę za nią tęsknić

Aang

- Co tu jeszcze robisz Iskrzące Paluszki!? - wrzasnęła Toph, wymachując mi placem przed nosem.

- Spokojnie, już idę – mruknąłem cicho, pakując rzeczy do torby.

- Wiesz... - westchnęła – Mi też jest przykro, że musisz odchodzić ale nic nie poradzę. Złamałeś zasady i masz – powiedziała, zakładając ręce. Obróciła się do mnie plecami i ruszyła przed siebie.

Spojrzałem na nią jeszcze raz. Będzie mi jej brakowało. Wstałem. Już miałem odchodzić gdy...

- Dasz sobie radę? - usłyszałem za sobą znajomy głos. To był Zuko – mój najlepszy przyjaciel.

- Nie z takich opresji wychodziłem cało – uśmiechnąłem się.

- Rozmawiałem już z Toph wiele razy, ale ona chyba nie zmieni zdania – spuścił głowę.

- Nie dziwię jej się. Tym razem przesadziłem – odparłem.

- Gdzie się udasz? - zapytał szybko i konktertnie.

- Gdzie się udam...hmmm – zacząłem się zastanawiać – Do Ba Sing Se.

- Do stolicy!? Zwariowałeś!? - Zuko chwycił się mocno za włosy, wyrywając przy tym kilka słabszych kosmyków – Przecież cię zamkną, przyskrzynią czy co tam jeszcze! Aang, nie idź tam!

Nie zważając na jego słowa, uśmiechnąłem się jakby nigdy nic i ruszyłem w drogę. Podniosłem rękę i pomachałem do moich przyjaciół nawet się nie odwracając. Wtem na moim ramieniu usadowiło się wygodnie puchate „coś". To był latający lemur, rzadko spotykany w Królestwie Ziemi.

- Cześć, maleńki – powiedziałem, nie zdając sobie sprawy, że mówię do zwierzęcia – Masz ochotę zwiedzić ze mną trochę świata?

- Aye! - ze zwierzęcia wydobył się odgłos. Odskoczyłam jak poparzony i upadłem na ziemię.

- To coś gada! - wrzasnąłem, zasłaniając oczy.

- Aye! - powtórzył – A mówią, że ludzie są najmądrzejsi – wymamroczał.

- Ja cię słyszę, ty gruboskórny robalu! - oburzyłem się.

- ROBAL!? Już wcześniej brano mnie za ptaka, ale to pierwszy raz, gdy ktoś nazwał mnie robalem!

- Kim jesteś? - zapytałem, nie zważając na rozpłakanego lemura.

- Nazywam się Momo! - przedstawił się.

- Momo?

- Tak, Momo. Mam ci to przeliterować, ty człekokształtny oragutanie?

- To nie będzie konieczne. Ja jestem Aang – uśmiechnąłem się – To co, Momo. Masz ochotę pozwiedzać Ba Sing Se?

- Dopiero co wyzywałeś mnie od robaków. Dlaczego teraz chcesz żebym z tobą poszedł? - spojrzał na mnie podejrzliwie.

- Nie wiem – odparłem szybko.

- He? - zdziwił się.

- Ale będzie fajnie! - powiedziałem szczęśliwy, nastawiając ramię. Lemur wskoczył na nie i usiadł wygodnie.

- Aye, sir! - zasalutował po czym ruszyłem przed siebie.

Katara

- Nareszcie! Ba Sing Se! - powiedziałam, schodząc ze statku. Tak dawno nie płynęłam czy jechałam żadnym środkiem transportu, że zapomniałam o mojej chorobie lokomocyjnej. Gdy tylko zeszłam na ląd, uklękłam i ucałowałam ziemię, ciesząc się jak małe dziecko.

Sokka przechodząc obok mnie przypadkowo chociaż jestem pewna, że specjalnie, sypnął mi piaskiem w twarz. Miałam ochotę zrównać go z ziemią, lecz nadal nie czułam się zbyt dobrze. Później mu się za to dostanie.

- Kataro, przestań się lenić i pomóż mi z tymi bagażami! – krzyknął Sokka, znosząc kolejne walizki. Ciekawe kto tu jest leniem. Ja harowałam jak wół na biegunie południowym, a on bawił się w wojownika! Teraz zgrywa odpowiedzialnego i dorosłego! Mógłby już przestać się upokarzać.

- Ehh...dobra – mruknęłam i poszłam mu pomóc.

Dźwigaliśmy te bagaże dobre 10 minut. Teraz zdaje sobie sprawę z tego ile wzięłam ubrań. Mam ręce jak makaron! Gdy skończyliśmy wyładowywać walizki, udaliśmy się do naszego nowego mieszkania. W Ba Sing Se jest naprawdę pięknie! Nigdy nie widziałam budynków z kamienia czy z drewna u nas wszystko było z lodu i jeszcze ta trawa, drzewa i ptaszki śpiewające piękną dla uszu melodię! Od razu wiedziałam, że miło spędzę te dwa miesiące.

- I jak? Podoba ci się nowy dom? - zapytał mnie ojciec, gdy stanęliśmy przed pięknym domem.

- Tak, jest śliczny – odpowiedziałam, szeroko się uśmiechając. Zaczęłam rozglądać się wokół. Nie wiem czemu, ale poczułam zapach morskiej bryzy. Obróciłam się. Przed naszym domem płynęła duża rzeka, która prawdopodobnie czerpała wodę z oceanu. Przechodził przez nią piękny kamienny most. Ogólnie okolice wydawała mi się ładna i spokojna.

- Znalazłem naprawdę korzystną ofertę. Kosz czynszu wynosi tylko 700 srebrników za miesiąc – powiedział Hakoda, wchodząc do pomieszczenia. Uśmiechnęłam się tylko i ruszyłam za nim.

Moje pierwsze wrażenia były całkiem dobre. Mieszkanie miało aż 3 pokoje. Jest bardzo przestrzenne i ma mnóstwo szafek jak na swoją cenę. Nie wspomnę już o staroświeckim kominku w salonie i w kuchni.

- Aaaa...- ziewnęłam, przeciągając się – Kocham ten dom – mruknęłam dość niewyraźnie. Usiadłam na fotelu i podkuliłam nogi, po czym zasnęłam.

Aang

Chciałem coś zjeść, więc razem z Momo popędziliśmy do najbliższej knajpki z jedzeniem.

Przed wejściem zakazałem lemurowi się odzywać. Jego „zdolność" mogłaby wywołać wielkie zamieszanie. Weszliśmy do środka i usiedliśmy przy pustym stole. Zamówiłem posiłek i niedługo potem zaczęliśmy się nim zajadać.

- Ej, Aang – szepnął Momo, przeżuwając kawałki jedzenia.

- Zakazałem ci się odzywać! - skarciłem go.

- Ale Aang. Wiesz, że jedzenie kosztuje, tak? - zapytał.

- Oczywiście, że wiem – odparłem.

- To masz jakieś pieniądze żeby za to zapłacić?

- Tak, mam 40 miedziaków i 1 srebrnik., a tak w ogóle to ile jesteśmy winni? - zajrzałem na kartkę z rachunkiem i ujrzałem...80 srebrników! W środku moja dusza krzyczała jak opętana ale z gardła nie umiałem wydobyć najcichszego jęknięcia. Przetarłem oczy, myśląc, że to sen, lecz ogromny rachunek nadal leżał przede mną.

- No i co teraz zrobimy? - załamał się lemur. Spojrzałem na niego potem na rachunek, znów na niego następnie znowu na opłatę. Nagle powoli ku nam zaczęła zbliżać się kelnerka.

- Życzy pan sobie coś jeszcze? - zapytała kobieta, szeroko się uśmiechając.

- Yyyy...j-a-a...nie dziękuję – wykrztusiłem i otarłem pot z czoła.

- Dobrze. To będzie razem 80 srebrników – rzekła.

- Więc...ja.. - zacząłem – Cholera, spadamy stąd! - zakląłem i pociągnąłem lemura za ogon, wybiegając z gospody jak huragam.

- Aaaauuuueeee! Nieeeeedobrzeeeeee miiii... Zaaatrzymajjjjj sięęęę! - krzyczał, cały zielony już Momo.

- Wytrzymaj jeszcze mały – powiedziałem, ledwo łapiąc oddech. Zatrzymałem się dopiero pod pięknym domem. Zdyszany oparłem się o ścianę i przykucnąłem, a lemur opadł na moją czarną czuprynę.

- Ufff – westchnąłem. Nagle usłyszałem odgłos otwieranych drzwi...