Komentarz autorki: Zarzekałam się, że nigdy nie wymyślę, nie napiszę i nie opublikuję niczego ze znaczkiem Alternative Universe. No ale oto jest, moje pierwsze dzieuo z fandomu DBZ. Pisanie całości zajęło mi około tydzień i świetnie się przy tym bawiłam. Mam nadzieję, że wy będziecie mieli podobną frajdę z czytania tego. Polski fandom jest strasznie ubogi, więc cieszę się, że mogę dodać coś od siebie, szczególnie w materii B/V.


Rozdział Pierwszy: To nie miało być tak!

Dokonała tego.

Dopięła swego, tak jak miała z resztą w zwyczaju. Wymagało to kilku miesięcy nieustannych poszukiwań, mnóstwa pieniędzy i ogromu wysiłku, ale w końcu się udało. Po wielu przygodach, z których za kilka o mało co nie przypłaciła życiem i zdrowiem, ucieczkami przed goniącymi ją z wściekłością ludźmi i jednej wyjątkowo wrednej kradzieży, Bulma nareszcie mogła spokojnie popatrzeć na leżące przed nią siedem skrzących się w słońcu kryształowych kul. Jej żołądek zaciskał się z oczekiwania gdy spoglądała, jak pomarańczowe kule pulsowały niecierpliwie, z każdym błyskiem przybliżając ją do spełnienia jej życzenia.

Wiele razy podczas swojej podróży, myślała przed zaśnięciem co będzie, gdy już znajdzie wszystkie kule. Czy naprawdę zadziałają? Czy będzie potrafiła przywołać mitycznego, boskiego smoka? Czy może potrzebna jest do tego jakaś magiczna indykacja, o której nie miała pojęcia? Jednak tuż przed pogrążeniem się we śnie, każdą z takich myśli uspakajała, gładząc chłodną, gładką powierzchnię każdej nowo odnalezionej kuli, przekonana, że magia nie rządzi się prawami słów i obcych języków, ale chęci i czynów, jak przekonywała się po każdej brawurowej ucieczce, gdy szumiąca w jej uszach krew uspokajała się, a ona była o jeden krok bliżej do osiągnięcia swojego celu.

Jej cel.

Po raz pierwszy usłyszała o tej legendzie, gdy ściskając w rękach piękną szklaną kulę znalezioną na strychu przybiegła do ojca z pytaniem co to jest. Zażartowała wtedy, że zażyczyłaby sobie morze truskawek. Ojciec roześmiał się, wyjął z kieszeni fartucha pogniecioną paczkę papierosów i spojrzawszy na nią z wesołą iskierką w oku, zapytał:

- Dlaczego chciałabyś zmarnować życzenie na coś, co możesz kupić za pieniądze?

To był żart z jego strony. ale to pytanie uderzyło piętnastoletnią Bulmę jak ciężki młot. Ojciec miał rację: Briefsowie mieli mnóstwo pieniędzy i posiadanie morza truskawek wcale nie było poza zasięgiem Bulmy. Gdyby sobie zażyczyła, mogłaby brać w ich kąpiele - rodzice uznali by to za wyjątkowo dowcipny kaprys swojej jedynaczki i bez mrugnięcia okiem zasponsorowaliby jej wywrotkę owoców. Każdy następny pomysł o co mogła by poprosić według legendy pojawiającego się po zebraniu siedmiu kul smoka, wydawał jej się jeszcze banalniejszy - uroda i intelekt? Już wygrała na loterii genowej, dzięki uprzejmości swoich rodziców. Pieniądze? Po osiągnięciu osiemnastego roku życia mogłaby spokojnie kupić sobie na własność małe państewko. Wieczna młodość? Nie była pewna, czy zmora trądziku nie będzie chciała powrócić jeśli zdecydowałaby się pozostać w swoim nastoletnim ciele.

Przez wiele tygodni dręczyło ją to rozmyślanie o jej największym pragnieniu, jeszcze nie do końca określonym. Mijał czas, aż nadszedł luty, dokładniej jego trzynasty dzień i Bulma pogrążyła się w swojej corocznej trzydniowej depresji: dzień przed walentynkami dobiegające ją ze wszystkich stron gorączkowe rozmowy o planach na dzień Świętego Walentego, różowo-czerwona serduszkowa atmosfera czternastego i pełen westchnień i wspomnień dzień potem. Jako nieuleczalna romantyczka i fanka wszelkich odcieni czerwieni, nie miała nic przeciwko samej idei tego dnia, ale dobijało ją wcielanie jej w życie. Albo raczej niewcielanie w jej przypadku. I tu pojawiała się najbardziej frustrująca i przygnębiająca rzecz: Bulma nie rozumiała, dlaczego walentynki omijają ją szerokim łukiem. Czyżby jednak nie była ładna? Niewystarczająco mądra, albo wprost przeciwnie, przytłaczająco inteligentna? Za młoda? Przecież dwa lata różnicy między nią a jej kolegami z klasy to nie było tak dużo! A może to jej charakter? Niechętnie przyznawała, że jest samolubna i władcza, ale kto spośród uczniów jej prestiżowej, bajecznie drogiej szkoły nie był? W końcu mieli kształcić tam przyszłych liderów, śmietankę jej pokolenia!

A jednak czternastego wracała do domu sama, co prawda obładowana kartkami walentynkowymi od ludzi którzy chcieli zaskarbić sobie jej przychylność i smarkaczy którzy nawet nie mieliby odwagi spojrzeć na nią na korytarzu, ale kartki, nieważne jak oryginalniej i drogiej, nie da się przytulić czy zjeść z nią waty cukrowej w wesołym miasteczku.

Tego dnia wieczorem, gdy leżała już w łóżku i była gotowa wypłakać sobie oczy w swoją kolekcję pluszaków z całego świata, w głowie zaświtał jej genialny, najgenialniejszy w jej życiu pomysł: A gdyby tak znaleźć pozostałe sześć kul i poprosić boskiego smoka o idealnego chłopaka? Takiego, który chciałby z nią być tylko dlatego, że była sobą? Nie dla jej pieniędzy czy pozycji, pomimo jej wybuchowego charakteru i skłonności do samolubstwa. Takiego który nie byłby ani zbyt pewny siebie ani zbyt nieśmiały. Przystojny, ale nie tak, żeby musiała obawiać się, że zaraz ktoś jej go odbije. Żeby był inteligentny, albo przynajmniej dosięgał jej poziomem sprytu i błyskotliwości. Z tym był zwykle największy problem, bo normalni chłopcy nie reagowali zbyt dobrze, gdy okazywało się, że potrafiła mnożyć przez siebie czterocyfrowe liczby. Dziewczyny z resztą też nie znosiły tego lepiej. No, może członkowie szkolnego koła matematycznego nie mieliby z tym problemu, ale należący do niego ludzie byli zbyt zajęci knuciem teorii spiskowych i szykowaniem się do rządzenia światowym rynkiem bankowym by zainteresować się Bulmą, która chętniej od Forbesa czytała Cosmopolitan. Krótko mówiąc, była dziwadłem. Na całej długości. Świat nie znalazł dla niej odpowiedniej niszy, gdzie mogłaby jednocześnie malować paznokcie na różowo i projektować silniki rakietowe. Takie rzeczy po prosty się ze sobą nie łączyły.

Czyli musiała sobie zażyczyć kogoś takiego jak ona! Atletycznie zbudowanego intelektualistę? Błyskotliwego kapitana drużyny sportowej, w wolnym czasie szukającego kamienia filozoficznego?

Tak! To było to!

Następnego dnia, zamiast uciekać przed ludźmi rozpływającymi się nad poprzednim dniem i pogrążać się w rozpaczy z powodu swojej samotności, przygotowała listę cech swojego księcia z bajki i spisała sobie adresy wszystkich miejsc, w którym mogła znaleźć więcej informacji na temat legendy o Smoczych Kulach. Do końca tygodnia miała już nawet szkic prototypu radaru wychwytującego pole siłowe emitowane przez znalezioną na strychu kulę (bo kto powiedział, że magia i fizyka to nie jedno i to samo?).

Nie minęło nawet pół roku, a stała tu, na środku polanki, w bezpiecznej odległości od lisiej nory w której znalazła ostatnią kulę, mogąc podziwiać owoce swojej pracy.

Lekko zdezorientowana, przejechała ręką po włosach i zamyśliła się. Z tego co czytała, zostało jej teraz tylko wezwanie Magicznego Smoka. Nie natknęła się na żadne formułki ani opisy rytuałów, więc musiała chyba improwizować. Poprawiła przewiązaną w pasie kurtkę i obciągnęła na sobie koszulkę. W końcu nabrała powietrza i modląc się, żeby się udało, zawołała:

- Smoku! Przybądź na Ziemię by spełnić me życzenie!

Na te słowa pulsowanie kul osiągnęło stan krytyczny, jakby w każdej chwili miały wybuchnąć. Błękitne, bezchmurne dotąd niebo pociemniało, a słońce przesłoniły gęste, atramentowo czarne chmury. Kule zaczęły oślepiająco błyszczeć, ich powierzchnia iskrzyła dziko. Bulma z otwartymi ustami przyglądała się temu cudowi, gdy nagle z nieba, prosto w kule runął piorun. Odskoczyła, upadając oślepiona na ziemię. Wtem złoty promień światła wzbił się od kul, jak gdyby rykoszet pioruna i wystrzelił w górę, wijąc się jak serpentyna. W niemej mieszaninie przerażenia i zachwytu obserwowała, jak promień wypełnia się ciemnym, wężowym kształtem o zielonych łuskach i złotym brzuchu.

Smok był ogromy – długi na blisko kilometr, aż dziw, że niebo ponad nimi zdołało go pomieścić. Czerwone, świecące ślepia i ogromna paszcza pełna ostrych zębów nadawała mu przerażający, a jednocześnie piękny wygląd. Powoli opadł z nieba na dół, z rozcapierzonymi łapami lewitując kilka metrów nad ziemią. Zwiesił ogromny łeb tuż nad nią i przemówił niskim, charczącym głosem, odbijającym się w powietrzu echem.

- Kto ośmielił się wezwać Wszechmocnego Boskiego Smoka?

Głos zamarł jej w krtani. Paszcza smoka była tak wielka, że mógłby ją połknąć w całości.

- J-j-j-a, B-Bulma Brief-fs – wyjąkała, nie odrywając oczu od zębiszcz potwora.

- Jakie jest twoje życzenie? Potężny Smok spełni każdą twoją prośbę!

Nagle miała pustkę w głowie. Spodziewała się, że z wezwaniem smoka będą się wiązać jakieś fajerwerki, ale to co widziała teraz przed sobą przerastało jej najśmielsze oczekiwania. Nie potrafiła zmusić się do czegokolwiek innego niż leżenie tu na trawie i wpatrywanie się w wiszącego w powietrzu gada.

- Czekam! Czego pragniesz?

Wyrwana z transu, podniosła się z ziemi i otworzyła usta, jednak żaden dźwięk się z nich nie wydobył.

- Odpowiedz! – wycharczał, wydając z siebie gardłowy pomruk.

- Chcę... – zaczęła, czując jak jej suche gardło protestuje. – C-chcę… Chcę spotkać się ze s-swoim przeznaczonym...! To znaczy...

- Twoje życzenie zostanie spełnione - zagrzmiał smok. - Teraz muszę się oddalić.

- Ale ja jeszcze nie skończyłam!

Smok uniósł się go góry i jego skóra zapłonęła złotem. Zanim Bulma zdążyła zaprotestować, rozbłysł się i rozpłynął w powietrzu.

Nagle otoczył ją oślepiający blask i poczuła szarpnięcie, jakby ktoś złapał ją z tyłu za ramiona i mocno nią potrząsnął. W następnej sekundzie jakaś straszna siła niespodziewanie cisnęła nią na miękki, grząski grunt, który, gdy tylko dotknęła stopami ziemi, osunął się pod nią. Runęła z wrzaskiem w dół, boleśnie obijając się o wystające spod ziemi konary i kamienie i rozpaczliwie próbując się o coś złapać i zatrzymać. Gdy po zdającym się nie mieć końca zjeździe bo błotnistym zboczu zatrzymała się w końcu w jakichś gęstych krzakach, zamilkła i wypluła z ust ziemię, która dostała się tam podczas koziołkowania. Chwilę później, upewniając się, że grunt pod nią jest solidny, powoli poruszyła każdą kończyną, sprawdzając, czy nic sobie nie złamała. Szczęśliwie wszystkie kości były całe i po jakiejś minucie spokojnego leżenia brzuchem na ziemi i oddychania głęboko, by opanować zawroty głowy, uniosła się na ramionach i rozejrzała dookoła. Przed nią, jeśli oczy je nie myliły, roztaczała się gęsta dżungla, upstrzona lianami zwieszającymi się z drzew i kolorowymi plamami ptaków siedzących na gałęziach ponad jej głową.

Gdy świat dookoła niej przestał wirować, zaryzykowała wstanie z mokrej ziemi. Nie bez trudu wygramoliła się z błocka, jak mogła strzepała ziemię z nóg (że też musiała dziś założyć szorty!) i ubrania i spojrzała w kierunku miejsca, z którego najprawdopodobniej się tu wzięła. Natychmiast w jej gardle uformowała się gula - miała przed sobą na oko piętnastometrowe, prawie pionowe wzniesienie. Prawdziwym cudem było to, że wyszła żywo z tej podróży z samego szczytu.

Nie było najmniejszych szans, żeby dała radę wdrapać się tam z powrotem, więc chcąc nie chcąc musiała wymyślić inną drogę wydostania się z tego... miejsca, w którym się teraz znajdowała.

Oparła się o najbliższe drzewo i syknęła z bólu - miała pościerane łokcie i kolana, a boki i plecy bolały ją niemiłosiernie. Nie miała odwagi unieść bluzki i obejrzeć swojej skóry - nie chciała nawet myśleć o ilości siniaków, które w tej chwili wykwitały na jej ciele.

Rozejrzała się. Co tak właściwie się stało? W jednej chwili stała na leśnej polanie, wlepiając oczy w błyszczącego smoka, a w następnej leżała z twarzą w błocie. To nie miało być tak! Czy smok źle zrozumiał to co powiedziała? Czyżby usłyszał "przeznaczeniem" a nie "przeznaczonym"? Co ją ugryzło żeby tak powiedzieć? Miała poprosić o idealnego chłopaka, a nie wgłębiać się w szczegóły ich metafizycznego, duchowego połączenia i takich tam. Ale nieee, ona musiała zgłupieć i skomplikować sprawę. Nie mogła załatwić tego tak jak trzeba, tylko wszystko spieprzyć. Magiczne byty powinny z resztą czytać w myślach, nie? Najwyraźniej ten kto stworzył tą zaplutą jaszczurkę skupił się na zrobieniu jej tak cholernie wielkiej i przerażającej, a zapomniał o obdarzeniu jej choć krztą inteligencji.

Przeklinając głośno, poklepała się po kieszeniach spodenek. Świetnie, po prostu świetnie! Nie miała ze sobą żadnych kapsułek! Nie miała ze sobą niczego! Cały jej ekwipunek został w małym plecaku, leżącym pod drzewem dokładnie pięć kroków od miejsca, w którym stała jeszcze kilka minut temu. Mogła nawet powiedzieć jakiego gatunku było to drzewo i ile liści leżało dookoła niego, ale to nie miało teraz znaczenia, bo była od tego miejsca oddalona o całe tysiące kilometrów!

Chwyciła się za włosy i wrzasnęła przeraźliwie we frustracji. To się nie działo naprawdę!

***

Może i geografia nigdy nie była jej ulubionym przedmiotem w szkole, a zamiast uczyć się nazw stolic państw północnej Afryki na lekcjach kreśliła szkice maszyny układającej skarpetki do pary (porzuciła ten projekt gdy stworzenie sensorów wyczuwania barw przerosło jej możliwości. Na razie.), ale mogła z całą pewnością stwierdzić, ze nigdzie na Ziemi niebo nie przybierało zielonkawego odcienia. Właściwie to nawet barwy świeżej trawy. A sama trawa nie bywała ciemnoturkusowa. Wpatrywała się przerażona w prześwitujące miedzy koronami drzew zielone niebo i pomasowała sobie skronie. Czy była możliwość, że nie była już na Ziemi? Ta myśl wydawała jej się niedorzeczna, ale z drugiej strony, całkiem logiczna. Czym dla magicznego stwora było porzucenie jej gdzieś w galaktyce, żeby tam odkryła swoje "przeznaczenie"? Czyli co, jej przeznaczeniem było pozdzieranie sobie łokci w jakiejś dżungli na obce planecie? A może miała liczyć, że zaraz zza drzewa wychyli się rycerz na białym koniu i zabierze ją stąd do swojego zamku? No to się trochę spóźniał.

Siedziała tu już kilka godzin, bojąc się oddalić od swojego punktu wyjścia. Powietrze wokół było lepkie i parne, i co chwila musiała sprawdzać, czy nic po niej nie chodzi. Wszędzie gdzie okiem sięgnąć maszerowały owady, od mrówek przez gąsienice, po kolorowe chrabąszcze. Widziała też kilka motyli, ale to nie poprawiło jej wcale humoru. I na dodatek mogła sobie pogratulować doboru ubrania. Bluzeczka na ramiączka i króciutkie spodenki były bez dwóch zdań najgorszym zestawem do przedzierania się przez dżunglę. Może i było na nie wystarczająco gorąco, ale gdyby ubrała się w długie rzeczy, nie musiałaby teraz przypominać sobie, kiedy miała ostatnie zastrzyki przeciwko tężcowi. Nie odważyła się przemyć ran na łokciach i kolanach w jakiejkolwiek wodzie tutaj, ograniczając się do osłonięcia ich zakładając na siebie kurtkę.

Jej szorty nadawały się już tylko do wyrzucenia. A tak lubiła tę parę! A jeżeli to jej ostatnie spodenki w życiu? Co jeśli od tej pory będzie musiała chodzić tylko w spódniczce z trawy? A jeśli już żadne ubrania nie będą jej potrzebne, bo nie dotrzyma tu do jutra i jej ciałem zajmą się robaki? Zaczęła płakać z bezsilności. Co powinna zrobić? Poszukać jakichś ludzi i poprosić o pomoc? Jak? Pewnie nie mówiliby jej językiem. Albo spróbowaliby ją skrzywdzić. Albo czcić. Ale pewniej skrzywdzić.

Była zmęczona, spocona, wszystko ją bolało i chciało jej się pić. Co takiego zrobiła, że los ją tak karał? To przez to, że ukradła czterogwiazdkową kulę z chatki tego małego chłopca? Czy to może dlatego, że za pomocą magii chciała znaleźć sobie kogoś do kochania? To aż taka zbrodnia? Jesli tak, to czemu nie udawało jej się to w zwykłym życiu? Za mało się starała? Miała swoją dumę i nie poniżyłaby się, sama latając jak głupia za facetami. Czy duma była grzechem, za który los karał okrutną śmiercią w dzikiej puszczy?

Zastanawiała się, która mogła być godzina. Jej zegarek wskazywał jedenastą dwanaście, ale przestał działać po zderzeniu w ziemią, kiedy spadała ze wzniesienia. Postukała w pęknięte szkiełko. A podobno miał być odporny na wstrząsy.

Gdy zaczynało już brakować jej łez, głowa bolała od płakania, a tyłek zdrętwiał od siedzenia na mokrym pniaku, wzniosła oczy do niebios i zawołała łamiącym się głosem:

- Boże, Buddo, Wszechmogący czy jakiekolwiek inne słyszące mnie teraz bóstwo! Obiecuję, że jeśli wyratujesz mnie teraz, już nigdy więcej nie powiem na nikogo złego słowa! Będę grzeczną, uczynną dziewczynką i przestanę pyskować nauczycielom... mimo że Pan Ichito nie ma zielonego pojęcia o termodynamice... – dodała cicho. - Stanę się wzorem cnót, obiecuję! Tylko proszę, daj mi jakiś znak!

Niebiosa jednak milczały jak zaklęte.

- Niech was wszystkich szlag! – wykrzyknęła, tupiąc z uporem w ziemię.

Wtem, ponad nią rozległ się głośny świst i coś wpadło w góry między drzewa na wzniesieniu, obijając się w koronach drzew i kilka z nich przy okazji powalając, by z plaskiem uderzyć w ziemię. Bulma wychyliła się spoza drzew, próbując zobaczyć, co to było. Nie musiała się konkretnie wysilać, bo nieznany obiekt – wielka, biała kula jak zdążyła zaobserwować – stoczył się z góry, z pędem pokonując tą samą trasę co ona wcześniej. Rozpędzona kula minęła ją i przeturlała się jeszcze jakieś dwieście metrów, taranując wszystko na swojej drodze, aż w końcu zatrzymała się na ogromnym pniu jakiegoś starego, potężnego drzewa.

Pchana ciekawością, podbiegła tam, potykając się co chwila o pokiereszowaną przez kulę roślinność. Zatrzymała się kilka metrów od obiektu i na wszelki wypadek kryjąc się za wielkim krzakiem, przyjrzała się swojemu znalezisku.

Kula nie miała więcej niż półtora metra średnicy i zrobiona była z dziwnego, przypominającego plastik materiału. Chociaż równie dobrze mógł być to jakiś metal, nie mogła ocenić z tej odległości. Na wierzchu było spore okienko z ciemnego szkła, ale nie miała odwagi tam podejść i zajrzeć przez nie do środka. Jeśli się nie myliła, dookoła niego była szczelina, wyglądająca jak zarys włazu. Prościej mówiąc, to, co spadło tutaj z nieba wyglądało na ni mniej ni więcej ale na kapsułę kosmiczną. Bulma poczuła przyjemne mrowienie w żołądku, jakie zawsze je towarzyszyło gdy jakiś z jej wynalazków był gotowy i zdolny do pracy. Jako pierwsza istota ludzka miała okazję mieć kontakt z technologią pozaziemską! Czy to nie było zrządzenie losu? To miał na myśli smok zsyłając ją tutaj? Jej przeznaczeniem było dowieść, że istnieje we wszechświecie obca cywilizacja, podobna do ich?

Ku jej przerażeniu, właz kapsuły otworzył się z głośnym syknięciem.