Wszystkie postaci, których nie stworzyła J.K. Rowling, należą wyłącznie do Vekina87 i zamieszczam tu to tłumaczenie za jego zgodą. Nie przypisuję sobie żadnych praw do zamieszczonej historii, wszelkie prawa należą do J.K. Rowling i Vekina87.

Dla zainteresowanych oryginałem: .net/s/4380964/1/Albus_Potter_and_the_Dungeon_of_Merlins_Mist (trzeba dopisać fanfiction z przodu)

Historia traktuje o Albusie Potterze, młodszym synu Harry'ego, i jego przygodach w Hogwarcie. Jest to pierwsza z zaplanowanych siedmiu części. Ta część zaczyna się natychmiast po epilogu z "HP i Insygnia Śmierci".

Z miłą chęcią powitam wszelkie uwagi dotyczące tłumaczenia.


Rozdział 1. Tiara Przydziału

Albus wsiadł do pociągu czując jak ogarnia go podniecenie. Wybierał się do Hogwartu, który był jego marzeniem od czasów, kiedy jego tata po raz pierwszy o nim wspomniał. Był jego obsesją, przed jedenastymi urodzinami każdy rok niósł ze sobą tylko to, że nie mógł pójść do szkoły i uczyć się magii. Tutaj w końcu będzie mógł się pokazać, tutaj nie będzie tylko synem Harry'ego Pottera, tutaj będzie...

- Albus, pospiesz się, idź dalej! – usłyszał głośny głos zza swoich pleców.

Albus odwrócił się i zobaczył swoją kuzynkę, Rose Weasley, która również wybierała się w tym roku po raz pierwszy do Hogwartu.

- Blokujesz korytarz! – powtórzył władczy głos Rose.

- Okej, okej, już idę. – wycofał się Albus, ruszając wzdłuż korytarza czerwonego pociągu i szukając wolnego przedziału.

Ponieważ Albus został chwilę dłużej, żeby porozmawiać z ojcem, jego brat dotarł do pociągu pierwszy. James, mimo całej swojej braterskiej miłości do Albusa, musiał założyć, że nie da mu usiąść z nim i jego przyjaciółmi i że Albus powinien natychmiast zacząć „szukać sobie własnych kumpli".

Albus nawet nie myślał , żeby się wykłócać w tej sprawie. Był wciąż wściekły na brata za jego docinki o przydziale Albusa do Slytherinu, i jakoś mu się z tego powodu nie było przykro na myśl, że mógł spędzić całą podróż pociągiem w jego towarzystwie. Zamiast tego, dotarł samotnie aż do końca pociągu i wślizgnął się do pustego przedziału, mając nadzieję, że wkrótce ktoś do niego dołączy.

Nie musiał długo na to czekać. Po zaledwie pięciu minutach weszła jego kuzynka, wyglądając na lekko zakłopotaną.

- Wydaje mi się, że to jedyny wolny przedział – powiedziała.

- Też tak sądzę – odparł tępo Albus.

- Co się stało? - zapytała Rose, wychwytując jego melancholijny nastrój.

- James – wymamrotał Albus, wzruszając ramionami.

Rose zmrużyła oczy. – Nie pozwól mu, żeby zauważył, że cię to obeszło! Znowu ta gadka o Slytherinie? Al, twoja cała rodzina była w Gryffindorze, jest naprawdę bardzo, ale to bardzo mało prawdopodobne, żeby cię przydzielono gdziekolwiek indziej, a już na pewno nie do Slytherinu.

Po tej przemowie Rose musiała uznać, że już podniosła go na duchu na tyle, żeby móc później go z czystym sercem ignorować, i natychmiast zanurkowała w swoim kufrze wyciągając jedną z licznych ksiąg z zaklęciami.

Nie zdążyła jednak przeczytać za dużo, zanim znowu rozsunęły się drzwi od przedziału. Stanął w nich chłopiec z bladą twarzą i poszarpanymi brązowymi włosami do ramion, obok stał jego kufer. Wydawał się dość przestraszony i tak zdenerwowany, że przez dłuższą chwilę nie mógł zebrać w sobie dość odwagi, żeby coś powiedzieć.

- Wszę... wszędzie indziej jest pełno – powiedział w końcu. – Będzie wam przeszkadzało, jeśli tu usiądę?

- Jasne, że nie. – odpowiedział Albus. Zepchnął kufer z miejsca obok siebie i przesunął go dalej, tak aby zrobić chłopcu miejsce. – Jak się nazywasz? – zapytał grzecznie.

- Morrison – odpowiedział chłopiec, podając Albusowi rękę. – Morrison Vincent. A Ty?

- Ehm... – Albus wciąż się zastanawiał, czy chłopiec naprawdę miał na imię Morrison, czy po prostu przedstawił się podając nazwisko jako pierwsze. – Albus – odpowiedział po dłuższej przerwie. – Albus Potter. A to jest moja kuzynka, Rose Weasley.

- Miło mi cię poznać, Rose. – powiedział Morrison.

Rose na ułamek sekundy uniosła oczy znad książki, obrzucając go wyniosłym spojrzeniem, po czym odpowiedziała:

- Fajnie.

- Ehm... nie lubi kiedy się jej przeszkadza w czytaniu – wyjaśnił Albus.

Sam się tego nauczył kiedy byli młodsi, i było to dość ciężkie doświadczenie. Rose miała tendencję do takiego zatapiania się w książce, że waliła nią po plecach każdego, kto ośmielił się jej przeszkodzić, albo chociaż przerwał jej koncentrację.

- I jak, wiecie już w jakim będziecie domu? – zapytał Morrison (a może to był Vincent?), podczas gdy pociąg zaczął nabierać szybkości.

- Nie mam zielonego pojęcia. – odpowiedział zgodnie z prawdą Albus. Rose nie odpowiedziała.

Rozmowa szybko zeszła na quidditch, o którym rozmawiali przez ponad godzinę. Nowy znajomy Albusa okazał się zagorzałym fanem Armat Chudleya, mimo że o ich istnieniu dowiedział się zaledwie parę miesięcy temu. Okazało się, jak dowiedział się Albus, że Morrison, mimo że był czystej krwi czarodziejem, nie wiedział o tym przez pierwsze kilka lat swojego życia. Dorastał w Ameryce razem z tatą, który ciągle wahał się, czy mówić mu w ogóle o czarodziejskim świecie. Kiedy jednak skończył 11 lat, dowiedział się prawdy i przeniósł się do Anglii, gdzie zamieszkał z mamą, która z radością wytłumaczyła mu zasady rządzące światem czarodziejów.

- Mój tata, kiedy był nastolatkiem, pomyślał, że bycie czarodziejem jest jednak zbyt niebezpieczne, a potem przeprowadził się do Ameryki. Dorastałem w Nowym Yorku – powiedział Albusowi i Rose, mimo że ta druga ewidentnie nie słuchała. – Oczywiście jak tylko poznałem prawdę, wprowadziłem się tutaj, do mojej mamy, a pierwszą rzeczą, o której od niej usłyszałem, był quidditch. Nawet zabrała mnie na mecz Harpii z Holyhead! Udało mi się zobaczyć Ginny Pott... Poczekaj! – popatrzył się tępo na Albusa.

Albus po prostu się uśmiechnął. Uderzyło go to, że ten chłopiec wiedział o jego mamie, ale nie miał pojęcia o jego sławnym tacie. W pewien sposób poprawiło mu to humor.

- Jesteś z nią spokrewniony? – zapytał.

Albus przytaknął. – Jest moją matką. – powiedział.

Chłopiec wyglądał, jakby jego głowa miała zaraz eksplodować.

Pozostałą część podróży Albus spędził odpowiadając na, w jego opinii, jakieś milion pytań o swoją mamę, o to, czego go nauczyła, i czy kiedykolwiek dotykał któregoś z jej rozlicznych pucharów. Albus był zakłopotany kiedy powiedział, że jest całkiem słaby w quidditchu, że tak naprawdę boi się trochę tej gry, i widział tylko jeden mecz, w którym grała jego mama.

- Ale za to mój brat James – zaczął, ponieważ jego towarzysz podróży siedział, wpatrując się w niego z szeroko otwartą buzią – jest naprawdę dobry. Jest na trzecim roku w Gryffindorze i zamierza startować na pozycję ścigającego. W zeszłym roku opuścił próbę, ponieważ miał trochę kłopotów.

Rose parsknęła, po raz pierwszy pokazując, że jednak zwraca uwagę na rozmowę. Albus wiedział dlaczego. „Trochę kłopotów" to za mało powiedziane. Jego brat w tym czasie odbywał swój piąty (z siedmiu) szlabanów. James miał naturę figlarza, i tamtym razem (jak słyszał Albus) próbował stopić klamki w drzwiach od klasy, i przypadkowo podpalił całą salę wejściową, co skończyło się lekkim poparzeniem kilkorga uczniów i znacznym zniszczeniem samej sali.

Dotarli do Hogwartu kiedy było już ciemno. Zanim wszyscy wysiedli z pociągu, był już kwadrans po dziesiątej. Albus wyciągnął swój kufer, pogrążony w rozmowie z Morrisonem (podczas ostatniej godziny podróży w końcu zdobył się na odwagę, żeby zapytać, czy to na pewno jego imię).

Morrison zmierzał w stronę powozów, wyglądając, jakby był przekonany, że będą nimi podróżować, ale Rose odciągnęła go i szorstko powiedziała:

- Nie, nie idziemy tam. Dostaniemy się do zamku łódką.

Parę sekund po tym, jak to powiedziała, Albus usłyszał burkliwy głos krzyczący:

- Pirszoroczni, tędy!

Albus popatrzyl przed siebie i zobaczył mężczyznę o wzroście w przybliżeniu trzy razy większym niż jego, który machał w stronę zszokowanych pierwszoroczniaków.

- Cześć, Hagridzie. – powiedział Albus, kiedy w końcu do niego doszedł.

- Dzieńdoberek, Albusie – odpowiedział z szerokim uśmiechem Hagrid.

Albus znał Hagrida odkąd był dzieckiem. Tak naprawdę, Albus dowiedział się od swojej matki, że zaraz po tym, jak urodził się on i jego rodzeństwo, jego ojciec pozwolił Hagridowi jako pierwszej (oczywiście oprócz rodziców Albusa) osobie, żeby ich potrzymał na rękach. Albus wiedział w związku z tym bardzo dużo o Hagridzie. Na przykład, Hagrid był półolbrzymem, ale wcale nie takim groźnym, na jakiego wyglądał. Był nauczycielem i gajowym w Hogwarcie a także jednym z najbardziej zaufanych i najlepszych przyjaciół taty. Inne dzieci jednak nie czuły się w towarzystwie Hagrida równie komfortowo jak Albus. Wręcz przeciwnie, kilkoro z nich wyglądało na raczej przerażonych perspektywą spotkania kogoś takiego.

- Będziemy se wsiadali w te tutaj łódki – powiedział Hagrid do Albusa, wskazując w stronę około 20 łódek unoszących się przy brzegu jeziora.

Pierwszacy nieśmiało wsiadali do łódek, po czworo do każdej z nich. Albus usiadł razem z Rose, Morrisonem, i wyglądającą na przestraszoną dziewczynką z krótkimi blond włosami. Łódki magicznie utworzyły szyk, podczas gdy Hagrid (który sam zajmował całą czteroosobową łódkę) krzyczał na uczniów, żeby siedzieli spokojnie, podczas gdy łódki się poruszają, najwidoczniej nie zdając sobie sprawy, że jego urywane krzyki mogą przestraszyć uczniów tak, że powpadają do wody.

Po raczej krótkiej przejażdżce Albus wyszedł ze swojej łódki na drugim końcu jeziora i popatrzył na Hogwart w całej swojej okazałości. Był to masywny zamek, piękny i zmurszały. Wyglądał tak, jakby jego mury mogły zatrzymać wszystko, a jego wielkie drzwi wejściowe zdawały się emanować czystą potęgą. Razem z pozostałymi uczniami (niektórzy wyglądali na równie oszołomionych, jak on sam) skierował się w stronę zamku, Hagrid kroczył tuż za nimi. Doszli do drzwi wejściowych i poczekali, aż dogoni ich Hagrid. W końcu i Hagrid doszedł do drzwi, i zaczął przetrząsywać swoje liczne kieszenie w poszukiwaniu kluczy. W końcu, wyciągnął właściwy, mruknął pod nosem „tak, to ten", i otworzył drzwi, odkrywając długi korytarz, z drzwiami na samym jego końcu.

W tym samym momencie przez tamte drzwi przeszedł mężczyzna. Na początku Albus nie poznał go, ale przyjrzał mu się dokładniej i zobaczył, że to Neville Longbottom, następny z przyjaciół jego ojca i nauczyciel zielarstwa w szkole. Pomachał do Rose i Albusa, którzy odmachali.

- W porządku – zaczął – Hagridzie, ty już możesz wejść.

Hagrid przeszedł przez drzwi na końcu korytarza, zostawiając uczniów samych z Nevillem w sali wejściowej, gdzie czekali, aż nauczyciel się do nich odezwie.

- Witam was, przyszli uczniowie – zaczął - Nazywam się profesor Longbottom. Jestem opiekunem Gryffindoru, a także będę waszym nauczycielem zielarstwa. Teraz pozwólcie, że wyjaśnię wam kilka rzeczy. W Hogwarcie mamy cztery domy... uczniowie z waszego domu będą dla was jak rodzina w trakcie waszej edukacji, aczkolwiek współpraca i jedność między domami jest również bardzo ważna. Dobre zachowanie i poprawne odpowiedzi na zadane przez nauczycieli pytania przyniosą waszemu domowi punkty, a złe zachowanie odejmuje punkty. Dom, który będzie miał najwięcej punktów na koniec roku zdobędzie Puchar Domów, co jest wielkim zaszczytem. Każdy dom ma swojego opiekuna, do którego możecie się zwrócić w razie jakichkolwiek problemów. Jak już wspominałem, ja jestem opiekunem Gryffindoru. Profesor Flitwick jest opiekunem Ravenclawu, profesor Darvy opiekunem Slytherinu, profesor Handit Hufflepuffu. Proszę, poczekajcie tutaj, kiedy my będziemy się przygotowywać do ceremonii przydziału.

Odwrócił się i przeszedł przez drzwi, mrugając wcześniej do Albusa.

Ledwo drzwi się zamknęły, wśród tłumu uczniów rozległo się mruczenie i szepty. Najwidoczniej bardzo niewielu wiedziało, w jakim znajdzie się domu. Albus wykorzystał tę chwilę na rozejrzenie się po twarzach swoich przyszłych kolegów z klasy. Wydawali się całkiem mili, za wyjątkiem dziewczynki z długimi czarnymi włosami i szarymi oczami, która byłaby bardzo ładna, gdyby nie smutny wyraz twarzy. Albus chciał jej zapytać, co się stało, ale następna osoba już przyciągnęła jego uwagę.

Był bardzo blady, ze spiczastym nosem i niezwykle jasnymi włosami, zaczesanymi gładko na tył głowy. Wyglądał, jakby niezmiernie się nudził. Widział go na dworcu King's Cross, to pamiętał. Wujek Ron chyba nawet wspominał jego imię... Scorpius, jak mu tam...

Ale właśnie wtedy, kiedy w pamięci szukał nazwiska tego chłopca, ponownie pojawił się Neville i skinął na uczniów, aby poszli za nim.

Weszli do Wielkiej Sali i Albus złapał z trudem powietrze. Była ogromna. Znajdowały się w niej cztery stoły, wszystkie wypełnione uczniami siedzącymi przy nich. Zobaczył swojego brata Jamesa wyciągającego szyję, żeby lepiej go zobaczyć. Z przodu sali, na trójnożnym stoliku, leżało coś, co jak Albus wiedział było Tiarą Przydziału. W Sali zapadła cisza. Po kilku chwilach w starym kapeluszu pojawiła się jednak dziura, i zaczął śpiewać.

Och, więc jesteście w Hogwarcie, gdzie zapewnioną macie i rozrywkę i naukę

W szkole, gdzie nie ma drętwych chwil, gdzie nigdy nie będziecie się nudzić.

Tutaj czeka na was magia, nadszedł nauki czas

Lecz najpierw musicie zostać posortowani, i ja wam powiem jak.

Po prostu włóżcie mnie na głowę, i uwolnijcie umysł,

Ja widzę każdą waszą myśl, wiem gdzie powinniście być!

Może traficie do Gryffindoru, gdzie ceni się odwagę,

A może do Ravenclawu, gdzie rozwinie się wasz umysł,

Możecie skończyć w Slytherinie, jeśli jesteście przebiegli,

A może najlepiej wam będzie w Hufflepuffie, gdzie liczy się lojalność.

Tylko wiedzcie, że przydział nie decyduje o tym jak skończycie drogę,

Pokazuje kim jesteście, nie dzieli na przyjaciół i wrogów.

Oddzielnie nie macie szans, zjednoczeni będziecie silni

Zapomnijcie o domu i zaakceptujcie, co się dzieje wokół,

Tym akcentem kończę pieśń.

Wśród stołów wybuchł aplauz, niektórzy z pierwszoroczniaków przyłączyli się do klaskania. Neville wstał ze swojego miejsca na przodzie Sali i zapanowała cisza.

- W porządku – powiedział – Kiedy wywołam wasze nazwisko, proszę usiądźcie na stołku i włóżcie na głowę Tiarę Przydziału. Kiedy Tiara podejmie decyzję, zajmijcie miejsce przy stole waszego nowego domu.

- A kiedy będziemy mogli jeść? – wrzasnął jakiś głos ze stołu Gryffindoru, który Albus rozpoznał jako głos swojego brata.

Rozległy się śmiechy i pomruki aprobaty, ale Neville rzucił mu ukradkiem spojrzenie i James się uciszył.

- Anifur, Anastasia! – zawołał Neville.

Mała dziewczynka z kucykiem poszła do przodu i wcisnęła sobie Tiarę na głowę. Po kilku chwilach, Tiara zakrzyknęła:

- HUFFLEPUFF!

Anastasia poszła w stronę stołu Puchonów, a zaraz po niej dołączyła tam kolejna dziewczyna o imieniu Vanessa Adams.

- Bing, Bartleby!

Mizerny chłopiec o zadowolonym z siebie wyrazie twarzy podszedł do stołka, i po kilku chwilach został pierwszym Ślizgonem. Albus ledwo co zwracał uwagę. Wyłapał jeszcze kilka nazwisk, usłyszał, że Elton Connor wylądował w Hufflepuffie, oraz że Dante Haug i Donovan Hornsbrook zostali umieszczeni odpowiednio w Slytherinie i Gryffindorze. Miał się właśnie znowu wyłączyć, kiedy jego uwagę przyciągnęło znajome nazwisko.

- Malfoy, Scorpius! – wykrzyknął Neville.

Blady chłopiec, którego rozpoznał wcześniej Albus, podszedł do stołka i ostrożnie włożył sobie Tiarę na głowę. Siedział tam dobrych kilka minut, zanim kapelusz wykrzyknął:

- SLYTHERIN!

Scorpius odszedł w stronę stołu Ślizgonów, nadal wyglądając na znudzonego. Albus zauważył, że Neville zmrużył oczy i mamrotał coś pod nosem, z ruchów jego warg wyglądało to na coś w stylu „Żadna niespodzianka".

W końcu, zaraz potem jak przydział do Ravenclawu dostała Parish Milton, został wywołany Albus. Niepewnie podszedł do kapelusza, nie wiedząc, czy naprawdę chce poznać odpowiedź na pytanie, do jakiego domu należy.

Usiadł na stołku i ostrożnie włożył sobie na głowę Tiarę. Zaraz po tym usłyszał cichy głos szeptający mu w ucho:

- Ach... następny Potter.

Serce Albusa fiknęło koziołka. Tiara Przydziału była naprawdę przerażająca.

- O mój Boże... jesteś naprawdę bardzo podobny do ojca, nieprawdaż? Nie masz za to wiele wspólnego ze swoim bratem... popatrzymy głębiej... tak, niezła z ciebie zagadka, prawda?

Albus nie miał pojęcia co Tiara miała na myśli, mógł mieć tylko nadzieję, że to nic złego.

- Och tak, to nic złego – powiedziała Tiara, tak jakby mogła czytać jego myśli.

- No bo przecież umie – powiedział do siebie w myślach Albus.

- Och tak, mogę czytać wszystkie twoje myśli, panie Potter. Doprawdy nie mam pojęcia, gdzie cię przydzielić. Jesteś całkiem inteligentny... ale nie na tyle, żeby nie nadawać się również do Gryffindoru, tak jak reszta twojej rodziny... z drugiej strony... zarówno twój ojciec jak i dziadek doskonale daliby sobie radę w Slytherinie. I o mój Boże, jesteś również lojalny... równie dobrze mógłbyś być Puchonem. Masz mnóstwo możliwości... masz talent, chłopcze.

Albus zaczął się obficie pocić. Wiedział już, że Tiarze żaden poprzedni uczeń nie sprawił takich kłopotów w przydzieleniu jak on i że siedzi na stołku już dość długo.

- Hmmm... naprawdę jestem zdumiona. Wydaje się, jakbyś był idealną mieszanką wszystkich domów... więc wybór należy do ciebie, mój chłopcze.

Serce Albusa fiknęło następnego koziołka; jego tata miał więc rację. Tiara Przydziału naprawdę pozwalała na wybór domu.

- Więc... w takim razie po prostu przydziel mnie gdzieś losowo – powiedział Albus, mając nadzieję, że nie zabrzmiało to zbyt władczo. Będąc ze sobą zupełnie szczerym, odkrył, że naprawdę jest mu obojętne, gdzie trafi. Czyż Tiara przed chwilą nie powiedziała, że inne osoby z jego rodziny dobrze dałyby sobie radę w Slytherinie? Może nadszedł czas na próbę... ale z drugiej strony, co pomyślą sobie jego rodzice? A jego kuzyni? I brat? Gryffindor to była praktycznie rodzinna tradycja...

- Nie ma nic złego w przełamywaniu tradycji – usłyszał szept Tiary w swoim uchu. – Co w tym złego, żeby podkręcić trochę atmosferę? Może już czas, żebyś przestał się martwić tym, co twoja rodzina myśli o tym gdzie powinieneś trafić, a zaczął się martwić o to, gdzie ty myślisz, że powinieneś trafić.

- Masz rację – powiedział Albus.

- Wiem, że mam – odpowiedziała pewna siebie Tiara. – Więc się zgadzamy?

Albus objął się ramionami. Chciał to jeszcze przemyśleć, ale i tak zabrał już Tiarze tyle czasu...

- Umowa stoi. – powiedział.

- Bardzo dobrze w takim razie... SLYTHERIN!