Deszcz przyszedł nagle i niespodziewanie, burząc w ciągu chwili plany o przyjemnej, nocnej wędrówce.
Woda spływała wąskimi uliczkami, wypełniając każdą studzienkę w okolicy i każdy rów, jaką napotkała na swojej drodze. Krople skapywały z dachów budynków, a ich pluski zlewały się ze sobą w jednolity szum.
Stał przed bramą i patrzył na nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy. Ubranie przemokło i zaczęło lepić się do ciała, jak druga, niechciana skóra. Włosy zamieniły się w mokre strąki, które próbowały mu wejść do oczu. Broń zaczęła ciążyć i sam był pełen podziwu dla siebie, że jeszcze się jej nie pozbył, ciskając w jakiś kąt ze złości.
— Dokąd pójdziesz?
Słyszał go już wcześniej, ale po co miałby się kłopotać odwracaniem, czy czymkolwiek innym, kiedy oboje wiedzieli, jak to się zakończy? Niemniej jednak, spodziewał się zgoła innego pytania: „dlaczego odchodzisz?" było bardziej w jego stylu.
Dokąd pójdziesz? Było wypełnione smutkiem pogodzenia się z faktem, że opuszcza to miejsce.
— Daleko stąd.
Ciężki, urwany oddech wskazywał na to, że biegł, by się z nim zobaczyć. Zabawne. Całe życie zamierzał za nim biegać?
— Wrócisz?
Odwrócił się do niego nagle, nie przejmując się tym, że włosy zakryły mu większość twarzy, a woda spływa po niej ciurkiem. On wcale nie wyglądał lepiej. W dodatku, nie miał butów.
— Nie.
Słowo zawisło pomiędzy nimi, zrzucając na ramiona jakiś wyimaginowany ciężar, który stopniowo, sekunda po sekundzie, ciągną ich ku ziemi. Tylko lata treningu, mnóstwo samozaparcia i stalowe mięśnie nie pozwoliły się ugiąć. Ani jednemu, ani drugiemu.
— Wypadałoby więc, byś się przynajmniej pożegnał.
Rozłożone ręce symbolizowały głupi, dziecięcy bunt, który tkwił w nim od zawsze. Nie zamierzał podchodzić, nie miał w planach na najbliższe do-końca-swoich-dni zamiaru postąpić w jego stronę ani jednego kroku.
To, że podszedł, było zwyczajnie złośliwością rzeczy martwych. On był martwy, dlaczego więc jego nogi miałby być inne?
Ramiona były silne i ciepłe. Na tyle ciepłe, że przeszedł go dreszcz, gdy został nimi objęty w zaborczy sposób. Nie ruszył się jednak. Stał tylko i udawał, że wcale nie słyszy, że tamten płacze.
Pożegnaniu towarzyszyła cisza, zimna woda i słona woda, która wsiąkła w materiał jego koszuli wraz z tumanem emocji.
