Od zawsze pragnęliśmy wierzyć, że gdzieś w galaktyce znajdziemy inne, inteligentne formy życia. W ostatnich stuleciach technologia ziemska pozwoliła na dalekie podróże, ale na próżno. Nie udało nam się trafić na żaden ekosystem. Tylko bezkresne, jałowe pustkowia z nieprzyjaznym klimatem. Ciągłe zagrożenia wypływające z awarii butli tlenowej, czy też rozdarcia kombinezonu. Ja i moi towarzysze ze statku badawczego przelecieliśmy setki mil w przestrzeni kosmicznej od planety do planety, pogrążeni w głębokiej hibernacji w sumie na długie lata. Jedyne, co udało nam się znaleźć, to pustynie. Pustkowia. Bez wody, bez życia.
Od zawsze pragnęliśmy spotkać inne organizmy biologiczne, przebadać ich skład, strukturę kości, sposób oddychania. Jako naukowcy, byliśmy w stanie wiele poświęcić, by odkryć prawdę - by zrozumieć, skąd się wzięliśmy. Im bardziej zagłębialiśmy się w ciemne otchłanie kosmosu, tym większy zawód nas spotykał. Nic, tylko pustynie. Lodowe, kamieniste, piaszczyste. I nic, żadnych bakterii, żadnych śladów roślin czy zwierząt, ani kropli wody.
My, ludzie, pragniemy posiąść wiedzę o tym, co było, o tym co jest i o tym co będzie. Lecz co z nami będzie w chwili, gdy to pojmiemy? Co jeśli ta wiedza nie jest tak kolorowa, jak pragniemy? Co jeśli to, w co wierzyliśmy przez całe stulecia okaże się kłamstwem? Chociaż nie to byłoby najgorsze. Najgorszy moment będzie wówczas, gdy uzyskamy odpowiedzi na wszystkie nurtujące pytania i pozostanie jedno, bez odpowiedzi. Co dalej?
Ja i czwórka towarzyszy... kompanów podróży... przyjaciół wręcz, zwiedziliśmy setki planet w nadziei, że natrafimy na obcą formę życia. W końcu nasze marzenia się ziściły. Szkoda, że ta obca forma życia właśnie pożerała jednego z moich kumpli. Josh, z którym jeszcze przed snem kriogenicznym grałam w kości, teraz leżał na mojej szklanej komorze. Zmasakrowany. Pożerany przez to... Coś.
Nie wiedziałam co to za stworzenie, ale było umięśnione w barkach, a wąskie w biodrach. Człapało na czworakach, pewnie stawiając trójpalczaste, potężne łapy. Jak na masywną budowę, poruszało się z płynną gracją. Kroki, które stawiał nie pozostawiały po sobie żadnych śladów na pustynno-kamienistym podłożu. Łeb równie potężny, pokryty twardą skórą i pęcherzami, a czarne ślepia osadzone głęboko w czaszce błądziły nerwowo, szukając ofiary. Potężne nozdrza nabierały ze świstem powietrza, a przy każdym wydechu unosiła się z nich para. Najbardziej jednak przerażały mnie ich szczęki. Nie rozwierały się poziomo, jak u normalnego zwierzęcia, lecz pionowo. Wnętrze jego paszczy przypominało kolorową rosiczkę, a brzegi pokrywał rząd haczykowatych kłów. I nie była tutaj jedna bestia. Z mojej zamkniętej komory kriogenicznej dostrzegłam ich co najmniej tuzin. Błądziły po szczątkach statku, którym niegdyś przemierzałam kosmos...
Siedział na dachu, czerpiąc z ostatnich promieni zachodzącego słońca. Obserwował pustynne równiny przez lunetę karabinu snajperskiego w celu eliminacji zagrożeń. Ewentualnie wystrzelania skagów dla samej przyjemności ich wybijania. Te śmierdzące bestie pojawiały się w najmniej odpowiednim momencie i siały spustoszenie tam, gdzie się ich nie spodziewano. A o to było naprawdę trudno. Tutaj, na Pandorze, spodziewano się wszystkiego. Niemalże wszystkiego. Jednakże on, jeden z lepszych strzelców, mistrz sztuki przetrwania oraz człowiek, który zapomniał, co to jest człowieczeństwo, nie spodziewał się tego.
Szczyty podobne do tych z dzikiego zachodu stały tutaj gęsto niczym drzewa w lesie. Z daleka wyglądały na nieprzejezdne, ale tak naprawdę przejścia między nimi były na tyle szerokie, że dwa czołgi mogły się spokojnie wyminąć. Mordercai po raz kolejny sprawdzał amunicję i szybkość przeładowania, gdy usłyszał bardzo głośny charkot silnika. Nie zwykłego, samochodowego, bo te nauczył się rozróżniać w zależności od silnika czy paliwa. Ten brzmiał znajomo, lecz odlegle. Zupełnie jak...
Nagle zza szczytów wyłonił się prom kosmiczny niewielkich rozmiarów. Kształtem trochę przypominał statek kosmiczny z bajki ToyStory, którą oglądał za dziecka. Stał w płomieniach, podwozie było urwane, a przez ciągłe obniżanie lotu, stracił skrzydło o jeden ze szczytów. Zaczął pikować, odbijając się od kolejnego szczytu . Spora część rozsypała się, lecz statek dalej spadał. W chwili, gdy zarył kadłubem w ziemię, stanął na krótką chwilę w pionie, po czym przewrócił się na plecy. Następnie zaczął się staczać, rozbijając na drobne części.
Mordercai obserwował to beznamiętnie, jakby śmierć nie była czymś nowym. Jednak odezwała się radiostacja.
- Dupa Szatana, Sutek Świata, co się dzieje? Coś się rozdupiło o kaniony? - usłyszał znajomy głos głównodowodzącej w New Heaven. Leniwie sięgnął po mikrofon podobny do tego, który jest w CB-radiu i odezwał się spokojnym, rzeczowym tonem.
- Tu Dupa Szatana, Statek kosmiczny rozdupcył się. - Jego ton był chłodny, obojętny i wyrażał szczerą nadzieję, iż nie będą musieli ratować kolejnych darmozjadów, którzy i tak zdechną w cierpieniu.
- Tu Sutek Świata, potwierdzam. - kobiecy głos o podobnych nastawieniu dotarł do uszu mężczyzny. Uśmiechnął się pod nosem, rozsiadając się na ziemi wygodnie. Oparł broń o kolano, by ustabilizować obraz i obserwował uważnie wszystkie szczątki, które zalegały na ziemi.
- Macica Rakka, tu Sutek Świata, widzę sporo elementów, które mogą się przydać przy rozbudowie New Heaven.
- Tu Dupa Szatana, potwierdzam. - Po nadaniu wiadomości, odłożył broń, wziął zwykłą lornetkę i zaczął przyglądać się całości wraku. Część stała w płomieniach, a wszędzie walały się szczątki i różnego typu elementy. Dostrzegł kilka kabin kriogenicznych porozrzucanych losowo po tym obszarze.
- Ocalali? - ponownie usłyszał głos szefowej w radiu. Nie odpowiedział, obserwując tereny.
- Wsztępnie widzę... - usłyszał kobiecy głos o specyficznej wadzie wymowy. Zerwał mikrofon i dusząc w sobie śmiech, zbeształ ją.
- Salisa, a co z nazwą punku obserwacyjnego?
- Dupek - usłyszał jej głos.
- Mów mi po imieniu. No powiedz, sku-rwiel. - po jego słowach zapadła krótka chwila ciszy, którą przerwała dziewczyna.
- Szkurwiel. - Następnie dziewczyna wzięła głęboki wdech i powiedziała na jednym wydechu. - Aszaszynowe wszgósze.
Reakcja była zawsze ta sama. Każdy wyłączał mikrofon, po czym zanosił się śmiechem. Wiedzieli, że ona nic nie mogła za to, iż nie potrafi wypowiedzieć eski i zetki osobno, tylko zawsze razem. Pokręcił głową, ponownie przykładając do oczu lornetkę i obserwując pustynne równiny. Dostrzegł ruch, bardzo dobrze mu zresztą znany. Nadciągały.
- Ktoś żyje! Chodzi pomiędzy szczątkami! - usłyszał podniecone wołanie jednej z dwóch zwiadowczyń.
Niewiele myśląc, odłożył lornetkę i zaczął przeglądać zgliszcza przez lunetę karabinu snajperskiego. W pewnej chwili dostrzegł młodego mężczyznę, półnagiego, który próbował iść, lecz ciągle się zataczał. Był nieporadny niczym dziecko, które dopiero uczy się chodzić. Co chwilę padał na kolana, następnie przechodził na czworakach, rozcinając sobie dłonie na ostrych kamieniach, po czym podnosił się, pozostawiając krwawe tropy.
Mordercai westchnął, przeładowując magazynek i czekając na czystą pozycję do strzału.
- To nic osobistego - szepnął. Czekał, aż dostrzegł, jak ten przystaje przy kabinie kriogenicznej i tak jakby coś mówi. Zauważył, że próbował ją otworzyć. Przeklął szpetnie, przeładowując magazynek. Nie miał czasu, potrzebował tylko czystej pozycij. Nie czekał zbyt długo - kiedy mężczyzna znalazł się w idealnym ustawieniu, nacisnął spust. Pocisk rozerwał czaszkę nieszczęśnika, rozbryzgując krew wraz z mózgiem wprost na jedną z leżących kabin kriogenicznych. Zaraz za nimi poleciała ofiara, tym samym skutecznie blokując kabinę.
- Mordercai! Oszalałeś!? - usłyszał wołanie przez radio.
- Co tam się dzieje? Słyszałam strzały. - ton głównodowodzącej nie brzmiał zbyt pokrzepiająco.
- Mordercai, dlaczego sztszelasz do cywili?
Leniwie sięgnął po mikrofon, po czym nadał krótką wiadomość.
- Północny wschód, między szczytami - powiedział opanowanym tonem, przeładowując broń i ponownie rozpoczął obserwowanie otoczenia.
- Macica Rakka, tu Aszaszynowe wszgósze. Tuszin szkagów szmiesza w kierunku wraku. - po tym sprawozdaniu zapadła nieprzyjemna cisza, która jednocześnie ułaskawiła poczynania mężczyzny. Następna nadana wiadomość przez dowódczynię była krótka i treściwa, a jej głos wyprany z emocji.
- Utrzymać pozycje, zjawimy się za kwadrans.
Nie wiem, jak długo leżałam w kabinie kriogenicznej, ale obserwowałam z przerażeniem, jak bestia stąpa po mojej kryjówce, jednocześnie miażdżąc w paszczy głowę przyjaciela. Krew wraz z kawałkami mózgu spływały po szyi, kapiąc na szkło. Przełykałam ślinę, zamykając oczy tylko po to, by po chwili je otworzyć i obserwować przerażający widok, który roztaczał się nade mną. Widziałam, jak jednym ruchem łapska rozrywa brzuch, a potem zaczyna wyciągać jelita, które wiły się na kabinie, zalewając ją krwią. Czułam jej zapach, metaliczny posmak w ustach, mimo, iż nie miałam z nią styczności. Następnie słyszałam chrzęst oderwanej ręki, po czym nastąpiła seria dźwięków miażdżonych kości. Widziałam, jak łapy rozjeżdżały się na czerwonej wydzielinie ludzkiego organizmu. Przez grube szkło docierały do mnie niskie dźwięki wydobywające się z jego gardzieli - zupełnie, jakby śmiał się z łatwej ofiary.
Nagle bestia złapała jedną łapą za wystającą część kręgosłupa i szarpnęła tak mocno, tak gwałtownie, iż wyciągnęła go w całości. Słyszałam szczęk łamanych żeber, rozrywanej klatki piersiowej, widziałam tryskającą krew. Zamknęłam oczy, tuląc się z przerażenia. Wiedziałam, że w końcu dostrzeże i mnie, a wówczas spróbuje dostać się do środka.
Przez hałas kłapania szczęk, ich wyć i bulgotania, do moich uszu dotarł specyficzny dźwięk, jakby silnika. Po krótkiej chwili usłyszałam strzały z karabinu maszynowego, a przez kotarę krwi pokrywającej szklane wieko dostrzegłam tańczące płomienie. Krzyki ludzi, zawodzenie bestii, strzały w wyrzutni rakietowych. Mogłam jedynie wyczekiwać na to, co może się wydarzyć w nadziei, iż przetrwam. Nie wiem co dokładne się działo, lecz trwało to stosunkowo krótko, a jednocześnie miałam wrażenie, że całą wieczność. Cisza, która zapadła po tym całym harmiderze była przerażająca. Jakby obie strony wyrżnęły się, a okolica została usłana jest trupami. Ja natomiast spędzę jakiś czas w tej skrzyni, umierając z pragnienia, wycieńczenia, a nie daj Boże, któraś z tych bestii wróci i mnie dorwie.
Leżałam, obawiając się poruszyć, jakby każdy szmer mógł przyciągnąć śmierć. Czułam, jak serce kotłuje się w klatce piersiowej, jakby chciało wyskoczyć, a szum krwi zagłusza niemalże wszystko inny. Niemalże. Usłyszawszy szmer, wszystko we mnie ucichło, a pozostały jedynie trzaski dobiegające z drugiej strony szkła. Zacząć stukać i krzyczeć? A co jeśli to jedna z tych bestii? I tym samym zwabię ją do siebie?
Drgnęłam, gdy coś wskoczyło na moją komorę, po czym przed szkarłat dostrzegłam młodą dziewczynę o rudych włosach. Spoglądała na mnie iskrzącymi, złotymi oczyma, a widząc moją reakcję, wyszczerzyła się i pomachała do kogoś.
Chwilę później wieko było uchylone, a ja siedziałam, drżąc na całym ciele. Szczątki promu, tuzin martwych bestii i ogień - wszechobecne płomienie tańczące po zgliszczach. Drgały nerwowo po czymś, co kiedyś było moim domem i czymś, co mogłam niegdyś nazwać marzeniem. Teraz wszystko przerodziło się w koszmar, a ja nie wiem do końca dlaczego.
Rudowłosa stała obok, obserwując mnie uważnie. W kącikach oczu tańczyło rozbawienie, a usta wykrzywiła w nieodgadnionym wyrazie. Włosy miała ścięte krótko, a grzywka opadała leniwie na jedno oko. Ubrana w czerwony top podkreślający jej szczupłą figurę, a na niego nałożona była skórzana kurtka. Kremowo-brązowe bojówki moro opadały na biodra, a przed spadnięciem powstrzymywał je pasek z ćwiekami. Na każdym udzie miała opaskę i kabury, w których ładnie prezentowały się rewolwery.
- Gdzie jestem? - szepnęłam, a ona wykonała zamaszysty gest, prezentując ten makabryczny widok.
- Witaj na Pandorze, w piekle, z którego nie ma ucieczki.
