Mass Effect (Fanfiction) cz. 1
autorstwa "Nuadell"
Siedziała, tuląc do piersi po raz wtóry czytnik, naprzemiennie czytając i wyglądając za pancerne okno promu kosmicznego. Zmierzała w kierunku Cytadeli, podobno najwspanialszego miejsca w kosmosie, a jednak nie cieszyła się tak, jak cieszyłby się każdy inny policjant na jej miejscu. Najlepszy strzelec, assassin, chluba ziemskiej policji w Nowym Yorku, Tokyo i Londynie. Ciągłe delegacje, brak stałego miejsca pobytu, ale czuła, że nawet wówczas była w domu - na Ziemi. Teraz tego nie miała, a poczucie pustki w jej sercu urosło po raz kolejny.
Westchnęła, odrywając spojrzenie błękitnozielonych oczu od bezkresnej przestrzeni kosmicznej, spoglądając na litery przewijające się na Datapadzie. Czytała, ale było to nieświadome błądzenie oczu po płaskiej powierzchni. Jej umysł nie pochłaniał tego, co widziała, więc wielokrotnie czytała ten sam fragment, powtarzając w myślach jak mantrę: Lecę na Cydatelę.
Po kilku minutach odłożyła sprzęt, wstając i ruszając po pokładzie. Najzwyklejszy w świecie statek do przewożenia ogromnych ilości ludzi nie należał do najwygodniejszych środków lokomocji, a jednocześnie był tym najtańszym. Nie sądziła, że będzie oszczędzać na tak trywialnej rzeczy, jaką jest podróż kosmiczna. Chciała do domu, chciała wtulić się w swoje łóżko, zamknąć oczy i iść spać. Dowództwo poszło jednak na rękę policjantce, pozwalając jej zabrać ulubionego zwierzaka ze sobą, choć nie obyło się bez komplikacji. Celnicy krzywo patrzyli na paszport, w którym Shehez widniał jako "zwierzę domowe", podczas gdy przed nimi w klatce siedział potężny tygrys bengalski. Nie robili jednak większych problemów.
Kobieta zeszła pod pokład, do hangarów, gdzie czekał na nią olbrzymi kot zamknięty w klatce. Kiedy usłyszał kroki swojej pani, natychmiast podniósł się i zaczął ocierać o pręty w niemej prośbie o uwolnienie. Chciała wypuścić swojego pupila, poprzeciągać z nim linę, pobawić się, ale podróż nie dobiegła końca, a zagonienie tej bestii z powrotem do klatki graniczyło z cudem.
- Jeszcze dwie godziny i będziemy na odprawie. Wytrzymasz - pocieszyła stworzenie, sięgając do niego przez stalowe kraty i pogładziła gęste futro. Wielki kot wydał swój specyficzny odgłos, oddając się pieszczocie.
Pod pokładem promu znajdowało się mnóstwo kontenerów z przeróżnymi towarami na eksport, które wyglądały, jakby miały się lada moment przewrócić. Klatka z tygrysem wyglądała przy nich jak malutkie pudełeczko zapałek, co budziło niepokój w zwierzęciu i jego właścicielce.
Ostatnie dwie godziny podróży kobieta spędziła na spacerowaniu po pokładzie z Datapadem i obserwowaniem społeczności, z którą podróżowała. Pozostali ludzie, ale również i obcy spoglądali na nią serdecznie, zapraszając do rozmowy lub wspólnego obiadu. Odmawiała wówczas najgrzeczniej jak potrafiła, choć zdarzały się sytuacje, że przystawała i dorzucała swoje "dwa grosze" do dyskusji na temat, na którym się znała. Tym sposobem ostatni etap podróży zakończył się dość szybko.
Przekroczyła próg mieszkania, rzucając na ziemię ciężkie torby i odsuwając się z drogi tygrysa. Wielki kot pobiegł natychmiast na zwiad nowego, olbrzymiego apartamentu, a kobieta musiała przyznać, że siostra doradziła jej właściwą lokację, wartą swojej kosmicznej ceny. Dwupiętrową, olbrzymią powierzchnię mieszkalną z balkonem i widokiem na Prezydium Cytadeli wykonano w drewnianym, nieco staromodnym stylu, dodając do tego ciemne meble. Mimo tego, w pomieszczeniach panowało przyjemne ciepło.
Na lewo od wejścia znajdowała się obniżona o stopień parkiet, na którym stały ciemnobrązowe sofy i szklany stolik. Pół-ściana z gigantycznym kominkiem oddzielała tę część od drugiej, za którą analogicznie stały sofy, ale również blat i telewizor na pół ściany. Na te dwie otwarte przestrzenie wychodziła sporej wielkości kuchnia, otwarta na dwa kolejne pomieszczenia - salę do ćwiczeń i gabinet. Schody prowadzące na "piętro" były na wprost wejścia, tyle, że na drugim końcu olbrzymiego salonu.
Piętro rozpoczynało się niewielkim balkonikiem z widokiem na dwie części salonu, a długi korytarz wypełniały średniowieczne zbroje, miecze i zwoje schowane w antyramach. Na piętrze znajdowała się olbrzymia sypialnia z równie wielką łazienką z jacuzzi, a drugi pokój był mniejszą sypialnią z mniejszą łazienką.
Kobieta chodziła, oglądając pokoje, które samodzielnie zaprojektowała, włącznie z wystrojem. Zrobiła to na kilka tygodni przed opuszczeniem Ziemi, wysyłając wszystko do głównego zarządcy, który wykonał kosztorys, a ona opłaciła z góry zarówno remont, jak i za wyłączną władzę nad apartamentem.
- Witaj, komandor Shepard.
WI, przypominający latającą sondę quarian, znajdował się przy kominku, a jasna poświata krążyła wokół niego jak pierścienie saturna. Kobieta westchnęła, przecierając twarz dłonią.
- Inspektor Shepard, komandor to moja siostra - odparła, schodząc na parter i obserwując z rozbawieniem Sheheza, który w przeciwieństwie do niej, pierwszy raz zetknął się z tego typu WI. Na ziemi posiadała SI sterującą pracą całego ziemskiego kompleksu, który należał do niej i jej rodziny, choć stacjonowała tam sama z racji na zawód pozostałych członków rodziny.
- Proszę o wybaczenie, Inspektor Shepard. Jestem Ferie, pani przewodnik i główne źródło komunikacji z centralą SOC. Kapitan Bailey prosił o kontakt w chwili, gdy pani się zadomowi. Zadomowiła się pani? - Shepard zawsze wątpiła w użyteczność WI, woląc towarzystwo systemów SI, ale wiedziała, że nie mogła zabrać ze sobą Vicki. Pozostawiła ją w domu z ciężkim sercem, jednak nie zerwała kontaktów, łącząc funkcje swojego mieszkania oraz swój prywatny komputer z systemami i procesorami sztucznej inteligencji. Pracochłonne i ciężkie zajęcie, ale w dość szybkim czasie zsynchronizowała pracę systemów, dzięki czemu z pozoru słaby komputer potrafił przetwarzać tysiące danych poprzez serwery z ziemi, a opóźnienie przesyłanych danych wynosiło dwie sekundy.
- Jeszcze nie - odparła po chwili wahania. Nie kontynuowała rozmowy z maszyną, tylko wzięła swoje torby i poszła na górę by z rozbawieniem przekonać się, że jej ukochany zwierzak znalazł już sobie miejsce do spania, a mianowicie jej łóżko.
- O nie skarbie, ty śpisz w drugim pokoju - powiedziała hardo, choć wiedziała, że zwierzę i tak zrobi po swojemu. W końcu był to kot. Wypakowała wszystkie ubrania do wmontowanej w ścianę szafy z przesuwanymi drzwiami, rozstawiając przy okazji zdjęcia i drobne pamiątki z domu. Na półce obok łóżka postawiła zdjęcie z siostrą - Komandor Jane Shepard, biologiczną bliźniaczką.
Całe popołudnie kobieta spędziła na rozstawianiu rzeczy po pokoju, drobnych przemeblowań mieszkania, długiej kąpieli w olbrzymiej wannie oraz zakupach w sklepie na pasażu, bo tak jak się spodziewała, lodówka świeciła pustkami. Ugotowała sobie lekki obiad, będący miłą odmianą po żywności serwowanej na promie. Kiedy nakryła do stołu, usłyszała Ferie tuż nad swoim uchem.
- Pani komandor, kapitan Bailey prosił godzinę temu, byś wstawiła sie w jego gabinecie SOC.
Shepard zamarła z otwartymi ustami, a z widelca wyślizgnęło się gorące spaghetti w sosie pomidorowym. Analizowała wiadomość by przekonać się, że jednym słowem jest spóźniona przez ograniczone WI. Przeklinając w duchu, wciągnęła na tyłek czarne spodnie, które nosiła do jazdy na motorze. Czarny, wojskowy top przykryła czarną kurtką, również noszoną do jazdy na motorze, tyle, że na plecach miała wzór ociekających krwią białych skrzydeł.
Wybiegła z apartamentu nawet nie skosztowawszy obiadu i gnała na złamanie karku w kierunku windy. Spóźniła się pierwszego dnia, choć nienawidziła się spóźniać.
- Ferie, pieprzone WI - syknęła pod nosem kobieta, uruchamiając omni-klucz. Wysłała krótką wiadomość do swojego przyjaciela z Ziemi, żeby połączył wszystkie systemy Vicki z jej apartamentem oraz wszystkimi systemami SOC, które podłączono poprzez WI. Jedna porażka wystarczyła kobiecie by zmienić pracownika, bo jedna porażka to o jedna śmierć za dużo. Zawsze tak powtarzała, przez co wielokrotnie kłóciła się z siostrą. Komandor Shepard zawsze dawała drugą szansę i zawsze ufała, Inspektor nie koniecznie.
Cytadela tętniła życiem niezależnie od godziny, więc Shepard biegła, lawirując między tłumami spacerujących ludzi. Złapała taksówkę i dojazd do Ambasad zajął jej jakieś dziesięć minut, ale i tak przeklinała w myślach, że spóźniła się pierwszego dnia. Biegnąc korytarzem, wpadła wprost na małego, niknącego w tłumie Volusa. Gdyby nie refleks stojącego opodal Turianina, poleciałaby na Batarianina, a ten najpewniej wylądowałby między piersiami Asari. Podtrzymywana przez silne ramię prawie ocierała się o kolejnego obcego, ale silne pociągnięcie sprawiło, że stanęła naprzeciwko swojego wybawiciela.
- Dziękuję - bąknęła, spoglądając w pociągłą twarz o złowrogich rysach i krwistoczerwonych znakach. Zielone, kocie oczy patrzyły na kobietę z rozbawieniem.
- Nie ma sprawy - zdążył jedynie powiedzieć, bo natychmiast mu przerwała.
- Proszę wybaczyć, jestem spóźniona. - I nie czekając na reakcję, pognała dalej korytarzem, bezceremonialnie przeskakując nad Volusem jak nad kozłem, czym wywołała salwy śmiechu, między innymi u Turianina, który uratował ją przed upadkiem.
Inspektor Shepard wpadła do gabinetu Baileya zdyszana i przekonała się, że w tak fatalnym stanie nie widzi jej tylko kapitan. Dostrzegła Salarianina z OZS, Turianina, Batarianina, Quarianina oraz komandos Asari. Kobieta zamarła na widok całkowitej mieszanki obcych, którzy byli równie zdziwieni jej pojawieniem się, jak ona faktem ich obecności. Kapitan Bailey wstał zza biurka, posyłając karcące spojrzenie nowej podwładnej.
- Shepard, cholera, co cię zatrzymywało przez te pół godziny?
- Upośledzona na umyśle WI, która poinformowała mnie dwadzieścia minut temu o spotkaniu i przekręca to, kim jestem - odwarknęła równie nieprzyjemnym tonem, krzyżując ręce na torsie i posyłając wściekłe spojrzenie kapitanowi. Cała frustracja zmianami w jej życiu na krótką chwilę pokazała się w tej chwili - ograniczona WI i kapitan ośmieszający ją przed innymi pracownikami. Nie była jak siostra, prawdę mówiąc, zawsze się różniły i o to ogromnie.
- Rozumiem. Wyślę specjalistę, który ustabilizuje...
- Nie ma potrzeby, kapitanie, mój specjalista już prawdopodobnie przejmuje system kontroli nad mieszkaniem. Jestem skłonna poprosić o kody autoryzacyjne WI, by podpiąć moją SI do systemu i doprowadzić kompatybilnego funkcjonowania mojego Omni-klucz...
- Wykluczone! - Przerwał jej Bailey. - Nie będzie SI grzebać w systemach SOC.
- Przepraszam, ale dlaczego komandor Shepard dołącza do naszej grupy? - Kłótnię przerwała Asari, a Shepard skrzywiła się, wzdychając ciężko.
- Dlaczego ma z nami współpracować Widmo?
- To nie jest komandor Jane Shepard, to jest Inspektor Elizabeth Shepard, siostra pani komandor. Została wybrana do projektu, o którym chciałem wam powiedzieć - próbował uciąć dyskusję Bailey, ale Salarianin z OZS natychmiast zerwał się na nogi, celując palcem oskarżycielsko w ludzką kobietę.
- Mnie wybrano ze względu na umiejętności, a ją po nazwisku! Wasza ludzka sprawiedliwość jest...
- Elizabeth Shepard to szanowany członek ziemskiej policji, jest wyspecjalizowana w grupach takich jak ta. Podobnie jak ty, Maio, tyle, że ona dowodziła, a nie służyła - mówił dalej Bailey, ale i tym razem nie uspokoił zażartej kłótni.
- Shepard! Przecież wszyscy będą ją kojarzyć z siostrą! To będzie...
- Przyjemne w chuj - mruknęła pod nosem Elizabeth, odwracając się do kłócących. Dyskusja trwała w najlepsze, gdzie wszyscy obecni poza ludzką kobietą wykłócali się o jej obecność w Cytadeli i projekcie, o którym nie miała pojęcia. Stała z boku, nie słuchając nawet o czym rozmawiają, aż w końcu wyszła na zewnątrz, by oprzeć się o ścianę i rozmasowywać skronie. Zmęczenie, głód i hałas sprawiły, że po raz kolejny dostała silnego ataku migreny.
- Dlaczego nie jest pani na spotkaniu grupy uderzeniowej Alfa? - usłyszała znajomy, turiański głos i podniosła głowę, spoglądając na mężczyznę, który kilkanaście minut temu uratował ją przed reakcją łańcuchową kończącą się w cyckach Asari.
- Aktualnie trwa kłótnia o komandor Shepard, Inspektor Shepard oraz to, że Inspektor została zatrudniona do jakiegośtam projektu ze względu na nazwisko, a nie umiejętności - burknęła cicho, ponownie opuszczając głowę i rozmasowując bolące skronie.
- Ty jesteś Inspektor Shepard, jak mniemam?
- Aye, aye. Inspektor Elizabeth Shepard, wydział Nowy York z współudziałem w Londynie i Tokyo - przedstawiła się machinalnie, prostując i salutując. Turianin był wyraźnie zadowolony jej reakcją, bo kiwnął głową.
- Spocznij. Powiedziano ci o grupie uderzeniowej Alfa? Albo cokolwiek?
- Nie, sir. - Shepard domyśliła się, że ma do czynienia z kimś wyżej postawionym i mimo wcześniejszej, luźniejszej rozmowy, pozostała czujna i oficjalna. - Nie zdążyłam nawet poznać imion towarzyszy, niedane mi było przedstawić się, bo jak słychać, rozpoczęła się wrzawa. Członek OZS oskarżył Baileya, że wybrał mnie po nazwisku.
- Patrząc na przebieg twojej służby, nikt nie powinien mieć wątpliwości, że zasłużyłaś sobie na ten honor - powiedział Turianin, a Shepard jedynie wzruszyła ramionami.
- Niezależnie od tego, kim jestem i jaka jestem, wszyscy definiują mnie po nazwisku, sir.
- Dzień dobry, Shepard. Chciałam poinformować, że jestem kompatybilna z systemami apartamentu oraz z twoim Omni-kluczem. - Mechaniczny głos przerwał rozmowę, a wydobywał się właśnie z automatycznie aktywowanego Omni-klucza.
- Proszę spokojnie porozmawiać ze swoją SI, ja mam do pomówienia z kapitanem Baileyem - powiedział Turianin i kiwnął delikatnie głową. Nim zdążyła zareagować, znikał za drzwiami gabinetu lidera SOC. Shepard westchnęła, nawiązując połączenie z Vicki.
- Vicki, raport.
- Systemy w pełni sprawne. Mam wpływ nawet na twoje jacuzzi, Shepard. Wedle kamer, które pozwoliłam sobie aktywować, Shehez właśnie skończył jeść twój obiad.
- Aktywuj Leonarda, proszę, oraz sprawdź Cytadelę w poszukiwaniu jakiś knajpek z jedzeniem, bo umieram z głodu - poprosiła Inspektor.
- Życzysz sobie...
- Vicki, obojętnie. Spis kilku najlepiej ocenianych w okolicy restauracji, w którym zjem coś na szybko. Prześlij mi elektroniczny wypis i plan dotarcia do nich, bez odbioru.
- Powodzenia w rozmowie kwalifikacyjnej, Shepard.
- Bardzo śmieszne, Vicki.
- Wiem.
Elizabeth Shepard wróciła do gabinetu Baileya, kończąc proces synchronizacji z Leopoldem. W gabinecie panował względny spokój, a po wcześniejszej kłótni nie było nawet śladu. Kapitan siedział na swoim miejscu ze skwaszoną miną, zaraz za nim stał znany Shepard Turianin, a wszyscy pozostali siedzieli z równie kwaśnymi minami.
- O, Shepard, dobrze, że w końcu raczyłaś się pojawić - usłyszała kąśliwą uwagę z ust Salarianina, Maio, ale docinkę przerwał głos czarnoskórego turianina.
- Pani Inspektor, jak mniemam, kalibracja systemów pańskiej SI przebiegła pomyślnie? - spytał, a Ziemianka jedynie kiwnęła głową twierdząco. - To dobrze, przyda nam się pani pełna artyleria technologiczno-techniczna. Gdyby pani czegoś potrzebowała, proszę sie zgłosić do kapitana Baileya.
- Aye aye, sir.
- Faktycznie, SI nam się przyda - natychmiast powiedział Salarianin, a Shepard zmrużyła oczy i posłała mu kpiące spojrzenie. Zignorował je, prostując się dumnie i udając, że nie widzi natarczywego spojrzenia kobiety.
- Jak zapewne wiecie, zostaliście zaangażowani w nowy projekt Rady. Postanowiono, że powstanie kilka w pełni uzbrojonych grup, dowodzonych przez pojedyncze Widma. Członków każdy dobierał indywidualnie, ale warunkiem było, by grupa składała się z jednego przedstawiciela każdej rasy, która jest w stanie wykonywać pewne obowiązki.
- Grupa uderzeniowa Alfa? - spytała cicho Shepard pod nosem, ale Turianin najwyraźniej ją usłyszał, bo zwrócił się bezpośrednio do niej.
- Pani Inspektor, jakieś obiekcje?
- Tak. Ta nazwa jest idiotycznie prosta i oczywista. Będzie oczywiste, że gdy wyślą nas da, dajmy na to, piratów, to gdy usłyszą "Grupa uderzeniowa Alfa", to będą wiedzieć, że to ważna jakaś silna jednostka. A chociażby Duszone Korniszony nie brzmią tak groźnie... - Zaczęła, ale Salarianin po raz kolejny jej przerwał.
- Chyba sobie kpisz, że mielibyśmy się nazywać Duszone Korniszony!?
- Nie mówię, że mamy mieć taką nazwę, tylko, że powinniśmy mieć mniej oczywistą nazwę. Możemy to dobrać poprzez głosowanie demokratyczne, choć szczerze wątpię, by nasze gusta jakkolwiek się pokrywały.
- Uważam, że Grupa uderzeniowa Alfa jest dobrą nazwą - odparł Maio, wstając i krzyżując ręce na torsie. Turianin jedynie parsknął pod nosem, kręcąc głową.
- Podzielam opinię Shepard i od samego początku zgłaszałem sprzeciw do takiej nazwy. Aktualnie próbuję dogadać się z Radą, choć niespecjalnie mam pomysły na nazwę grupy.
- Oh... - Salarianina natychmiast zatkało, a Kroganin siedzący obok niego zaczął się śmiać.
- Co, pyjaku, mina ci zrzedła?
- Milcz, krogańska kupo mięsa - warknął Salarianin, celując w rosłego jak na swój gatunek Kroganina.
- Salamandra, licz siły za namiary - burknęła cicho Shepard, co natychmiast wywołało oburzenie w pozostałych. Kłótnia trwałą jeszcze kilka dobrych chwil, a Turianin nie przerywał jej, nasłuchując w milczeniu i obserwując swoich nowych podwładnych. Gdy w końcu ucichli, kiwnął głową.
- To może do konkretów. Nazywam się Valar Aot'soni, jestem Widmem i będę waszym przywódcą. Nie zaczniemy jednak od misji, jak zaczynają pozostałe grupy, bo jesteście zbyt dezorganizowani i nie darzycie siebie sympatią. Musicie nabrać do siebie zaufania, więc zaczniemy od niepozornych ćwiczeń. Jutro, godzina dwunasta, pod tym gabinetem. Nie chcę słyszeć kłótni i sporów, zrozumiano?
Kiedy odpowiedziały mu milczące kiwnięcia, wskazał ruchem głowy na drzwi.
- Dobranoc państwu.
