One, two princes kneel before you
That what I said now
Princes, princes who adore you
Just go ahead now
One has diamonds in his pockets
That's some bread, now
This one said he wants to buy you rockets
Ain't in his head, now

— Spin Doctors „Two Princes"


Rozdział 1

W pociągu


Zbliża się czas, kiedy dwóch Książąt będzie walczyć o uczucie Wybawiciela świata. Dwóch Książąt, jeden z tytułem i bogactwem, drugi ze szczerym sercem i oddaniem. Obaj znani, obaj godni tego uczucia. Wybawiciel będzie musiał sam zdecydować o swoim wyborze i będzie on ostateczny i trwały. Dwóch Książąt będzie walczyć o uczucie Wybawiciela...

Sybilla Trelawney zamrugała oczami. Rozejrzała się i spojrzała w filiżankę herbaty, którą trzymała w swoich dłoniach. Płyn był już zimny, więc Sybilla pomyślała, że musiała zasnąć jakiś czas temu. Nie wiedziała, co ją obudziło — jej wewnętrzne oko skupione było na sprawach odległych od niej samej. Zostawiła herbatę i wyszła, aby wziąć butelkę sherry z Pokoju Życzeń. Opatuliła się szalem i idąc korytarzami zamku, rozmyślała o końcu tego lata i o tym, że uczniowie wrócą już niedługo. Jej myśli skupiły się na tej okropnej chabecie, która miała zostać, również uczyć Wróżbiarstwa. Prychnęła zdegustowana, mszcząc mentalnie centaura.

Jak w dwóch poprzednich przypadkach, nie pamiętała o swojej trzeciej prawdziwej przepowiedni.


Kiedy Harry jechał pociągiem na swój już szósty rok nauki do Hogwartu, wiedział, że wiele rzeczy się zmieni. Zawsze był rozpoznawalny — pierwsza klasa była najgorsza — ale przez pięć lat ludzie przyzwyczaili się do widoku Chłopca, Który Przeżył. Czasami jakiś świeżak tylko piszczał albo wręcz przeciwnie — tracił mowę, ale biorąc przykład z reszty szkoły, po pewnym czasie uspokajali się. Nikt przed nim nie dygał, nie kłaniał się, ani nie było próśb o autograf (poza drugim rokiem, ale to można zaliczyć pod niewiedzę pierwszorocznego wówczas Colina Creevey'a). Wiedział jednak, patrząc na reakcje ludzi na peronie, że ten rok będzie niemal tak samo ciężki jak jego pierwszy. Nie dlatego, że zrobił czy powiedział coś szokującego czy niespodziewanego, tylko przez wzgląd na to, że po prostu istnieje. Nie mogłoby być inaczej, skoro pokonał Lorda Voldemorta, tym razem na dobre, a nikt nie widział, jak. Po prostu Dumbledore ogłosił publicznie, że Czarny Pan został pokonany przez Harry'ego, wskazał położenie ciała, ale nie wyjawił szczegółów. Potter zawsze uśmiechał się na myśl o frustracji, jaka musiała owładnąć wszystkich reporterów. Zwłaszcza Ritę Skeeter — wreszcie mogła pisać, a nie miała o czym.

Jak na razie cały przedział Harry miał dla siebie i nikt nie zakłócał jego spokoju. Ron i Hermiona, jako prefekci, musieli patrolować pociąg, a nie mógł znaleźć reszty przyjaciół. Nie widział nikogo przez całe wakacje, zajmując się z dyrektorem planem pokonania wroga i nie miał żadnego znaku życia od nich, nawet listów. Tęsknił, bardzo tęsknił za przyjaciółmi. Wszystkimi. I na dodatek nie znalazł ich na peronie.

Skoro Rona i Hermiony nie miał szans złapać, pomyślał o innych. Ginny zapewne poszła do Deana, ale nie miał pojęcia, gdzie się podziewają Luna czy Neville. Skrzywił się na wspomnienie momentu, kiedy widział ich wszystkich razem po raz ostatni. Westchnął ciężko i zmusił się do uciekania od myśli o śmierci swojego ojca chrzestnego. Jednak było już za późno. Jedyne, co dobrego wyszło z tej wyprawy do Ministerstwa to fakt, że Dumbledore znalazł sposób na pokonanie Voldemorta. Złość, frustracja, ale i większa niż zawsze miłość Harry'ego uwolniły świat od tego szaleńca.

Patrząc na przesuwające się lekko, znajome już od kilku lat krajobrazy za oknem, zastanawiając się, ile jeszcze drogi i czasu do zamku, dał się ponieść monotonnemu kołysaniu pociągu, przymykając powieki. Czuł, jak powoli osuwa się w sen, ale zanim to nastąpiło, ktoś szturchnął go w ramię.

— Hę? — odzywał się, odklejając policzek od szyby.

— Nie powinieneś zasypiać sam w przedziale, Potter.

Ten znajomy, wyniosły i zimny głos natychmiast obudził Harry'ego. Poprawił okulary i wpatrzył się ze zdumieniem w siedzącego naprzeciwko niego Draco Malfoya w szkolnej szacie i oznace prefekta na piersi.

— Co ty tu robisz, Malfoy?

— Czekam, aż przyjdzie ktoś, kto przypilnuje cię, jak naprawdę zaśniesz.

Harry wstał i wyciągnął różdżkę, wskazując ją na Draco. Wiedział, po prostu wiedział, że Malfoy nie może robić tego, żeby zapewnić Harry'emu bezpieczeństwo. To musi być podstęp. Po chwili przypomniał sobie o jego gorylach i odwrócił się do drzwi, celując w nie, jednak nikogo tam nie znalazł. Obrócił się z powrotem do Ślizgona. Blondyn nie zrobił nic, nawet nie drgnął, tylko siedział zwrócony twarzą w kierunku okna.

— Harry, tu jesteś, szukaliśmy cię...

Znajomy głos zmusił bruneta do popatrzenia w stronę wejścia do przedziału. Luna i Neville, oboje zdziwieni — chociaż Krukonka wygląda tak prawie zawsze — wpatrywali się w Malfoya. Ten zerknął na nich kątem oka, wygładzając szatę na piersi.

— To ja już idę. Do zobaczenia na lekcjach, Potter.

Blondyn z gracją wstał i skinął głową pozostałej dwójce, chociaż w tym konkretnym jego ruchu było więcej wymuszenia, niż w całej poprzedniej postawie. Skrzywił się, robiąc to, przez co Longbottom trochę skulił się w sobie. Draco już zamykał drzwi przedziału, kiedy Harry wreszcie jakby obudził się z transu i odezwał:

— Czego chcesz, Malfoy? Co to było? Po co to było?

Draco popatrzył na niego przez chwilę z wyższością, ale potem jego wzrok złagodniał. Nawet Ślizgon miękko się uśmiechnął, mierząc wzrokiem sylwetkę chłopaka.

— Uważaj na siebie w tym roku, Potter. Śmierciożercy nadal żyją. — Z tymi słowami wyślizgnął się szybko z przedziału.

Harry stał w miejscu, a trybiki w jego głowie trybiły z mocą. Czy właśnie mu grożono? Czy to jednak naprawdę było ostrzeżenie? Czy powinien tak łatwo go wypuszczać? Czy czasem to nie był podstęp?

Czy nie ma niczego przyklejonego do szat? Ani namalowanego na twarzy?

Spojrzał na przyjaciół rozkładających się na siedzeniach.

— Mam coś na twarzy? Albo gdziekolwiek? — Obrócił się powoli, żeby mogli się lepiej przyjrzeć.

— Nic, Harry. Czego chciał Malfoy? — zapytał Neville, siadając obok Harry'ego, dzierżąc Teodorę w dłoniach.

— Nie mam pojęcia — wymamrotał Potter, patrząc na Lunę. W uszach, o dziwno, nie miała żadnych dziwnych kolczyków. — Luna, gdzie są twoje kolczyki? Te z rzodkiewek?

Dziewczyna podniosła na niego oczy, a potem przeniosła je na Neville'a.

— Neville wspominał coś o szkodliwym działaniu warzyw na skórę uszu — odpowiedziała prosto i zatopiła się w lekturze „Żonglera".

Potter spojrzał na Longbottoma ze zdziwieniem. Przyjaciel pochylił się ku niemu i wyszeptał:

— Przynajmniej już nie nosi tych rzodkiewek, prawda? — zapytał, jakby liczył na pochwałę za swoje działania.

Harry przyznał mu rację. Bez tych „ozdób" w uszach panny Lovegood przynajmniej zwracało się uwagę na nią, a nie na to, co nosi. Skinął głową Neville'owi, po czym lekko się uśmiechnął i pochylił w jego stronę.

— Teraz ktoś musi jej powiedzieć, że zbyt długie noszenie metalu również szkodzi na cerę — wymamrotał i wskazał na dekolt Luny, gdzie nadal znajdował się wisiorek z kapsli od piwa kremowego. Neville zachichotał, zasłaniając dłonią usta, przez co jego ropucha wyskoczyła na wolność, tuż obok Luny. Blondynka wyciągnęła rękę pogłaskała płaza.

Chłopak rzucił się po ropuchę, żeby nie musieć później szukać jej wszędzie, jak pierwszego dnia szkoły. Harry pomógł mu, zamykając szybko drzwi przedziału. Ropucha rozszalała się wesoło i Potter wkrótce zauważył, że śmieje się w niebogłosy z wysiłków Neville'a i spokoju Luny. Po ogarnięciu całej sytuacji, kilku siniakach na kolanach od upadania na podłogę i z zachrypniętymi od śmiechu gardłami na nowo zajęli swoje miejsca.

— Ron i Hermiona nie powinni się już pokazać? — zapytał Longbottom, zajadając się czekoladową żabą.

Wózek z przekąskami już odjechał, a nie było widać, żeby prefekci mieli się pokazać. Zazwyczaj o tej porze Weasley siedział naprzeciwko Harry'ego (lub jak rok temu — zjawił się i od razu opadł na siedzenie obok), sięgając po kilka smakołyków. Zupełnie, jakby wyczuwał szóstym zmysłem jedzenie.

Właśnie teraz Potter liczył na ten zmysł, ponieważ naprawdę stęsknił się za przyjacielem. Za Hermioną oczywiście też, ale wolałby spędzić w tym czasie trochę więcej chwil z Ronem, gdyby w najbliższej przyszłości dwójka jego najlepszych przyjaciół miała się zejść. Harry uśmiechnął się. Te ich podchody były czasami naprawdę widowiskowe, chociaż oni raczej nie zdawali sobie z tego sprawy.

Kiedy tylko ktoś przechodził korytarzem, Harry obracał głowę, mając nadzieję ich w końcu zobaczyć.

— Oni naprawdę powinni się już pokazać — zaniepokoił się, spoglądając w drzwi przedziału.

— Może kontrolują inną część pociągu. Albo nie mogą nas znaleźć — rzucił Neville.

Luna nadal była zanurzona twarzą w „Żonglerze" i bynajmniej nie widziała w obecnej sytuacji niczego niepokojącego.

— Przecież nikt ich nie mógł porwać z pociągu. A Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać już nie ma — zauważyła takim tonem, jakby omawiała ustalanie menu.

Harry'emu przypomniały się słowa Malfoya.

— Voldemorta nie ma, ale Śmierciożercy nadal... — urwał i wykrzywił się, zniesmaczony. Zarówno myślą o Śmierciożercach na wolności, jak i reakcją Neville'a.

Luna dała Longbottomowi chwilę na pozbieranie się po usłyszeniu imienia Czarnego Pana, zanim odpowiedziała:

— Przecież nie mogli dostać się do pociągu. Na peronie były zespoły aurorów, mające ochronić nas przed porwaniem.

— Jakim porwaniem? Po co? — wtrącił Neville.

— Do karmienia trolli alzackich, oczywiście — Luna zwróciła oczy na Longbottoma. — Najpierw je zwerbowali do walki, ale teraz, skoro ich przywódca nie żyje, nie mają co z nimi zrobić, więc muszą je czymś karmić, żeby samemu nie zostać zjedzonymi.

Gryfoni wpatrywali się w nią przez pełne dziesięć sekund w ciszy (myśląc w tym czasie o tym samym, chociaż osobno, a mianowicie czym się musi wyróżniać troll alzacki, skoro Luna o takowej rasie wspomniała). Kiedy dziewczyna wróciła do lektury gazety, obaj spojrzeli po sobie i zakryli usta, aby nie wybuchnąć śmiechem. Cichy chichot, który uciekł im jednak, zdaje się nie uraził Krukonki, która nie dodała nic więcej.

Harry zauważył, że Neville się zmienił. Jeszcze kilka miesięcy temu na takie zdanie nie wiedziałby, jak zareagować, a teraz otwarcie śmiał się razem z Potterem. Zaczął mówić o tym, jak to jego babcia jest z niego dumna, że w końcu zachowuje się jak syn swoich rodziców. Potter z ulgą powitał ten temat, pomimo wszystkiego, co się za nim ciągnęło. Pochwalił nową różdżkę kolegi i z umiarkowanym zainteresowaniem słuchał opowieści pochwalnej o kolejnej roślinie, którą tym razem dostał „za swoją odwagę".

— Czemu w takim razie nie wziąłeś jej ze sobą? — zapytał Harry, chcąc już przerwać monolog Neville'a, ponieważ zaczynało na dworze być coraz ciemniej i wypadałoby założyć szkolne szaty.

Oczy Longbottoma rozszerzyły się na to pytanie, a on sam zaczął się rozglądać.

— Zapomniałem jej zabrać!

Harry nie zdziwił się tym — Neville zazwyczaj czegoś zapominał.

— Nie przejmuj się, na pewno twoja babcia prześle ci ją później. A teraz myślę, że powinniśmy się przebrać, bo zaraz wysiadamy.

Spojrzał jeszcze raz bezradnie na drzwi, a następnie razem z dwójką przyjaciół założył szatę. Kiedy sprawdzał, czy z Hedwigą wszystko w porządku, do przedziału weszła Ginny, trzymając Świstoświnkę Rona w dłoniach.

— Cześć Harry, Ron prosił, żebyś zajął się nią, bo on i Hermiona mają pewne problemy. Cześć Luna, cześć Neville.

— Hej. Jakie problemy?

— Nie wiem, nie powiedział. — Ginny wzruszyła ramionami. — Chciał, żebym ja się nią zajęła, ale Arnold jej nie lubi.

— Arnold?

Ginny pokazała małe, puchate... coś, wypuszczając zwierzątko Rona.

— Uroczy — wtrąciła Luna.

— Pufek Pigmejski, od Freda i George'a. Lecę do Deana, na razie!

Wyszła, zanim ktokolwiek zdołał jej odpowiedzieć. Harry podejrzewał, że zrobiła to dlatego, aby nie mógł jej odmówić. Złapał ćwierkającą sówkę w dłonie i uśmiechnął się do niej.

— Cześć, Świnko. — Sówka uszczypnęła go pieszczotliwie. — Musisz być grzeczna, bo inaczej... ach. Wiem.

Pociąg zaczął zwalniać. Harry podał Lunie Świstoświnkę. Krukonka również uśmiechnęła się do ptaka, co najwyraźniej było spełnieniem jej marzeń, bo zdawała się być jeszcze weselsza. Potter otworzył okno i wypuścił Hedwigę.

— Leć już do sowiarni, mała.

Hedwiga zatrzepotała skrzydłami i wyleciała. Harry zabrał Świnkę z rąk Luny i zamknął ją w klatce swojej sowy.

Na peronie jeszcze raz rozejrzał się za przyjaciółmi, ale ponownie ich nie dostrzegł, chociaż wydawało mu się, że mignęła mu z daleka czupryna Hermiony. Z westchnięciem podszedł przywitać się z Hagridem, który tym razem nie poprzestał na swoim zwykłym „W porząsiu, Harry?", tylko przytulił go, ku ogólnej radości otaczających ich pierwszorocznych i sprzeciwie kości Pottera.

Gryfon wrócił do Luny i Neville'a. Jak reszta uczniów czekali na powozy do szkoły. Harry wpadł na pewien świetny pomysł na rozpoczęcie nowego roku i podzielił się nim szeptem z Krukonką. Kiwnęła głową na zgodę i kiedy podjechał ich powóz, oboje wspięli się na grzbiety testrali. Ponad połowa uczniów wydała z siebie zdziwione okrzyki przerażenia, część stała osłupiała w milczeniu. Nieliczni lekko się uśmiechnęli, a jeszcze inni nie wiedzieli, co się dzieje. Neville, chichocząc lekko, usiadł w powozie razem z bagażami Pottera i Lovegood.

Harry poganiał swojego testrala, więc byli w stanie wyprzedzić kilka powozów, wywołując wśród ich pasażerów takie same reakcje, jak na stacji w Hogsmeade. Gdy zajechali do Hogwartu, śmiali się otwarcie całą trójką.

— Panie Potter!

Harry rozejrzał się i dostrzegł profesor McGonagall, patrzącą na ich wybryk z nieciekawym wyrazem twarzy. Luna i on natychmiast zeskoczyli ze stworzeń.

— Przepraszam, pani profesor.

Pokręciła na nich głową, a potem, ku zdumieniu Harry'ego, poprawiła na nim szatę.

— Idźcie już do środka, zanim Hagrid nie przybędzie.

Pokiwali głowami i posłuchali jej.

Harry nie sądził, że wchodząc do Wielkiej Sali z uśmiechniętym Neville'em Longbottomem i szczęśliwą Luną Lovegood wywoła aż taką konsternację. Oczywiście nie wiedział, że przez przejażdżkę na testralu ma jeszcze bardziej rozwichrzone włosy, czerwone policzki od wiatru i śmiejące się nie tylko usta, ale i oczy. Szczęście od niego promieniujące pogłębiło się, kiedy zobaczył przy stole Gryfonów dwójkę swoich najlepszych przyjaciół. Zostawił Neville'a z tyłu i pospieszył do nich, wpadając w objęcia Hermiony.

— Tęskniłem! — wyrzucił, kiedy odsunął się w końcu od dziewczyny i zmiażdżył w niedźwiedzim uścisku przyjaciela.

Ron ścisnął go równie mocno.

— Dobrze cię w końcu widzieć, stary.