„Moje życie jest do bani…"
Nie, dlatego, że nie mam przyjaciół, rodziny czy chłopaka. Moje życie jest do bani, bo nie w nim sensu. Nic. Żadnego powodu do życia. Kompletna pustka, ludzie. Chyba, że liczysz oglądanie seriali, bieganie po mieście z nudów i obrażanie przypadkowych ludzi, jako powód do dalszego egzystowania. Wtedy tak – moje życie ma sens i to całkiem głęboki.
Zostałam adoptowana, kiedy miałam zaledwie cztery miesiące przez rodzinę Williams'ów, których z całego serca nienawidziłam. Zwłaszcza mojej przybranej siostry Nathalie, która na każdym kroku próbuje zniszczyć mi życie. Co jej zrobiłam? Nie wiem, sama się zastanawiam. Nie żeby mnie to w ogóle obchodziło, Nathalie jest głupia jak but, nie mam czasu się nią przejmować. Moja przybrana matka za to chcę żebym była perfekcyjna pod każdym względem, ale pewnie nadal nie skapowała się, że jest to niemożliwe. Cóż, jej problem. Mój przybrany ojciec za to zawsze i mam na myśli zawsze stanie po stronie swojej córeczki, nieważne czy okaże się, że brała narkotyki, paliła czy kogoś zabiła.
W skrócie można powiedzieć, że miałam przez to ochotę skoczyć z mostu i przy okazji zrzucić z niego wszystkich, którzy mi w jakimś stopniu przeszkadzają. Jak na przykład Trent'a DeMarco, szkolnego tyrana, którego jestem ofiarą numer jeden. I Bóg mi świadkiem, że takiego idioty nie zobaczyłoby się nawet w mojej adopcyjnej rodzinie. Oczywiście, Nathalie, jako, że jest taka sama jak on, spotyka się z nim. Skąd wiem? Otóż to całkiem proste, zważając na to, że mieszkając z nią muszę wysłuchiwać jej paplaniny ilekroć wkroczę do jakiegoś pomieszczenia. Chcąc nie chcąc wiem wszystko o jej życiu.
W każdym razie. Stałam się tak zwanym outsiderem, uciekałam od ludzi za nim zdążyłam się do nich przywiązać. Wszystko było dobrze, naprawdę dobrze. Przynajmniej dopóki moje życie nie postanowiło postawić mi jeszcze kilku przeszkód w postaci pewnych ludzi spotkanych w czasie wycieczki szkolnej.
Niebo wiedziało, że to był zły pomysł zgodzić się na ten wyjazd…
