Witajcie! :D
Cóż, znowu nie dawałam znaku życia przez długi czas... Wybaczcie, wena potrafi być bardzo kapryśnym stworzonkiem, ech...
A teraz... Nudne Ględzenie Autorki: Mode On.
Napisałam "to coś" bardzo dawno temu (czytaj: jakieś 5-6 miesięcy temu) w przypływie dobrego humoru. Chciałam poudawać Bakurę, a że miałam wówczas fazę na Darkshipping... oto co powstało. Nie planowałam wrzucać tego na FF, pisałam to bardziej "do szuflady", ale po dłuższym zastanowieniu zmieniłam zdanie. Może przynajmniej dowiem się, czy mam smykałkę do czegoś takiego, czy może lepiej darować sobie pisanie w pierwszej osobie. W każdym razie... macie, czytajcie, oceniajcie, ogólne "róbta co chceta".
Ostrzeżenia: yaoi (związki męsko-męskie), próby wprowadzenia parodii oraz elementów humorystycznych (niekoniecznie udane), próby trzymania postaci, zwłaszcza Bakury, In Character (chociaż zdaję sobie sprawę, że pozmieniałam ich charaktery... whatever), dużo przekleństw, nawiązania do tematów 18+, odrobina przemocy i wandalizmu... wszystko czego się można spodziewać po kategorii "M".
Oczywiście ani Yugioh, ani postacie z tego anime, ani wymienione w tekście elementy/postacie z kultury popularnej nie należą do mnie.
To tyle. Odmeldowuję się!
Etap I - Użalanie się
- Bakura, wychodzę na zakupy z Yugim! Wrócę za kilka godzin!
Naprawdę podziwiam Ryou. Pomimo niepozornego głosiku umie tak wrzasnąć, że słychać go w całym mieszkaniu. Oczami wyobraźni już widziałem rumieńce na twarzyczce Yadonushi'ego wywołane samym wspomnieniem imienia swojego Karzełka. Odkładając słuchawkę telefonu na bok, spojrzałem w stronę korytarza, gdzie mój współlokator sznurował buty. Jedno spojrzenie wystarczyło - po prostu nie mogłem przeoczyć jaskrawoczerwonych plam na zwykle bladych policzkach Ryou, choć ewidentnie robił wszystko, by je przede mną ukryć.
Ha, miałem rację! Uwielbiam mieć rację!
- Dobra, dobra... - wyburczałem w odpowiedzi.
Odpowiadanie w lekceważący sposób komuś, komu zawdzięcza się praktycznie wszystko, pewnie dla wielu z was wydawałoby się co najmniej niegrzeczne (Pfff, o to właśnie chodzi!), jednak w naszym domowym żargonie te niepozorne słówka zawierają w sobie obietnicę. W ten sposób właśnie zobowiązałem się nie puścić mieszkania z dymem, co spójrzmy prawdzie w oczy, jest nie lada wyzwaniem dla osoby ze skłonnościami piromaniakalnymi... A ja bez wątpienia do osób ze skłonnościami piromaniakalnymi należę, bo Kaiba wciąż nie może się otrząsnąć po stracie swojego garażu i kilku najlepszych limuzyn. Nie była to tylko i wyłącznie moja wina, ale ja dostałem burę, i to dwukrotnie! Cóż, takie czasy!
Yadonushi zerknął na mnie przelotnie, jakby chciał coś powiedzieć, lecz prędko zrezygnował. Pewnie spodziewał się czegoś więcej z mojej strony, lecz na razie nie zamierzałem robić żadnych uwag na temat jego reakcji na wspólny-wypad-na-zakupy-z-Yugim. Bo czy to naprawdę konieczne? Ślepy zobaczyłby z daleka, co się święci. Spokojnie, nie martwcie się, jeszcze będę miał czas, żeby podręczyć ich obu. Niedługo potem usłyszałem trzask drzwi wejściowych i szczęk zamka - Ryou pognał do swojego Karzełka, aż się za nim kurzyło.
Westchnąłem głośno i pokręciłem głową z politowaniem. Ryou naprawdę się zabujał. I to w kim! Od moich źródeł informacji (znaczy, od Malika, Marika, tego blond pokraki ze swoją niedowidzącą siostrą i tej brunetki, co się naoglądała za dużo "My Little Pony: Przyjaźń to Magia") dowiedziałem się, że Yugi też ostatnio dziwnie się zachowuje i przejawia nieopartą chęć spędzania z moim Yadonushi'm coraz większej ilości czasu. Najprawdopodobniej obaj są zakochani po uszy... tylko czemu, do ciężkiej cholery, nie zejdą się ze sobą jak normalni ludzie, się pytam?! Naprawdę nie widzą, że na obecną chwilę łączy ich coś więcej niż zwykła przyjaźń?! To takie nielogiczne!
Chociaż z drugiej strony, nie powinienem zrzędzić na Ryou. Sam nie potrafię powiedzieć Yamiemu o swoich uczuciach, więc raczej nie mam prawa do narzekania, prawda?
Tak, tak, wiem... Teraz pewnie gapicie się na zdanie powyżej jak ciele na malowane wrota.
Ten dupek Bakura się zakochał?! Ano... Wyobraźcie sobie, że tak!
Owszem, zdaję sobie sprawę z tego, że los, fortuna, egipscy bogowie lub jakakolwiek inna siła wyższa powinna zdzielić mnie porządnie w potylicę; co wkrótce uczyniła, ponieważ krzesło, na którym się kołysałem, niespodziewanie cisnęło mną o ziemię. Zmęczonymi oczkami zobaczyłem wszystkie gwiazdki na niebie, nawet poprzez sufit. Odlot gwarantowany albo zwrot pieniędzy!
Podsumowując...
Aktualnie znajduję się na podłodze w salonie, w piżamie, bo nie miałem siły się ubrać. Czuję się fatalnie. Perkusista Marilyna Mansona przebywający w moim mózgu gra właśnie solówkę i chyba jest pod wpływem amfy, bo napierdziela zdrowo. Jestem skacowany, w płucach mi rzęzi niczym staremu astmatykowi, a mój żołądek domaga się natychmiastowego opróżnienia przez jamę gębową. Dodatkowo, by dopełnić obraz chodzącego nieszczęścia jakim się stałem przez ostatnie kilka tygodni, zakochałem się na zabój w Yamim, czyli w Faraonie, moim śmiertelnym wrogu z czasów Starożytnego Egiptu.
Brawo, Bakura! Świetnie! Wprost cudownie!
Leżałem dobre kilka minut, czekając, aż mdłości i ból głowy nieco ustąpią, dzięki czemu miałem odzyskać mniej więcej prawidłową koordynację ruchową. Nareszcie zdołałem jakoś podnieść swoje cztery litery z podłogi. Tym razem nie usiadłem na krześle (ech, ty pomiocie szatana, kiedyś się z tobą policzę!), lecz po prostu na podłodze, plecami opierając się o szafkę, na której stał telefon. Kiedy na powrót przyłożyłem słuchawkę do ucha, mój rozmówca nadal czekał.
- Stary, jesteś cały? - usłyszałem głos Marika. W odpowiedzi wyburczałem coś niezrozumiałego, starając się jak najmniej poruszać wargami. Nadal miałem wrażenie, że zwrócę śniadanie, gdy tylko otworzę usta.
- Jesteś pewien? - spytał. - Ten huk słyszał Malik w sąsiednim pokoju!
Jego uwaga pogorszyła mój nastrój - o ile to w ogóle możliwe. Nic tak nie deprymuje jak świadomość, że twój najlepszy kumpel poradził sobie z podobnym do twojego wyzwaniem i został przyjęty ze swoją miłością, a ty wciąż gnijesz w dołku niepewności, strachu i domysłów, nie mogąc się zdobyć na odwagę, żeby...
Pieprzony szczęściarz! Nie ma zielonego pojęcia, co JA przeżywam!
Problem w podkochiwaniu się w swoim wrogu polega na tym, że bez przerwy chodzisz wściekły... na siebie. Wróg to osoba, którą wypadałoby nienawidzić, którą pragniesz upokorzyć, zniszczyć, wyeliminować. Nie wolno ci obsesyjnie myśleć o swoim wrogu w kategoriach daleko wykraczających poza codzienną znajomość, robić maślane oczy na jego widok ani marzyć o bzyknięciu się z nim (czysto ze względów etycznych i moralnych, przecież możecie się nawzajem pozabijać podczas seksu!). To nie na miejscu. Te dwie sprawy wzajemnie się wykluczają. Osoba będąca twoim wrogiem nie może być jednocześnie twoim kochankiem, koniec, kropka! Amen, jakby powiedział Ryou.
Cóż, najwidoczniej mój chory umysł nie potrafi nawet ogarnąć tej prostej zasady, a co dopiero się do niej zastosować.
- Wracając do tematu... - ponownie odezwał się Marik. - Myślę, że powinieneś schować dumę do kieszeni i powiedzieć Yamiemu, co do niego czujesz. Nie musisz mu obiecywać wielkiej miłości do końca świata, po prostu powiedz jak jest i tyle. Przecież nic nie wskórasz, siedząc w domu i użalając się nad sobą jak nieślubne dziecko Michaela Jacksona!
Tu się zgodzę, jednak łatwiej powiedzieć niż zrobić. Ile mam procent szansy na sukces? Jedną setną procenta?! Naprawdę nie chciałbym, żeby cała ta nić porozumienia, którą jakimś cudem zawarliśmy z Yamim po prostu się zerwała, bo ja znowu coś spieprzyłem. Obiecałem sobie, że tego nie spieprzę. I obietnicy dotrzymam.
Tak chciałem odpowiedzieć, lecz akurat wtedy mnie zemdliło, więc czym prędzej zacisnąłem usta. Marik od razu wykorzystał moje milczenie i przypuścił frontalny atak:
- Posłuchaj, Bakura. Ja wiem, że chcesz być przygotowany na każdą możliwą ewentualność i na każde słówko, które Yami może odpowiedzieć na twoje wyznanie. Ja cię rozumiem, nawet więcej, ja cię szanuję. Ale w miłości najlepsze jest właśnie to, czego ty za wszelką cenę unikasz! Nigdy nie wiesz, co za chwilę się wydarzy, dlatego na każde zdarzenie musisz reagować spontanicznie. To się nazywa "bycie sobą", stary! Wyluzuj, daj się ponieść, postaw wszystko na jedną kartę!
- Na jedną kartę, mówisz? - udało mi się wreszcie przemówić zachrypniętym głosem. I tu mój mózg przeskoczył nagle w tryb trollingu. - Och, no jasne, dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałem! Jesteś genialny, Marik! Niby co takiego może się stać? Na pewno wpadnie w moje utęsknione ramiona wykrzykując wyznania dozgonnej miłości! Przecież nie grzmotnie mnie patelnią w mój głupi łeb, nie kopnie mnie w jaja, nie użyje na mnie Mind Crush'a...
Roześmiałem się, przez co utraciłem świeżo nabyty ironiczny ton.
- Litości, Marik! Pomyśl zanim cokolwiek zaproponujesz, dobra?!
Po drugiej stronie zapanowała cisza. Byłem mu wdzięczny za te kilka minut spokoju, mogłem przynajmniej odpocząć - po wygłoszonym monologu głowa rozbolała mnie jeszcze bardziej. Wkrótce usłyszałem znajome trzaski. To Marik próbował odpalić kolejnego papierosa zacinającą się zapalniczką. Nałogowiec.
- Dobra, od początku. - odezwał się po chwili. - Co robiłeś przez ostatnie trzy tygodnie?
Stary, lepiej zapytaj, czego nie robiłem przez ostatnie trzy tygodnie. Będzie szybciej.
- Cóż... Dużo siedziałem w domu, obżerałem się byle czym, słuchałem muzyki, oglądałem telewizję i marudziłem Ryou, jakim beztalenciem jestem... Znacznie więcej czasu spędziłem w klubach, chlałem na umór, podrywałem panienki, dostawałem od nich kosza, a po wypiciu śpiewałem, tańczyłem, włóczyłem się po ulicach, spałem po rowach...
- ... i unikałeś Yamiego. - dokończył Marik. - Serio, Bakura, za kilka dni albo będziesz pijakiem, albo wyjedziesz w karetce nogami do przodu. Nie możesz ukrywać swoich uczuć. I wcale nie dlatego, że twoje zachowanie przypomina psychozę! Yami coś podejrzewa. Nie jest taki głupi, już zrozumiał, że twoje zniknięcia mają z nim coś wspólnego. Wczoraj u Joey'a pytał Ryou i mnie, co się z tobą dzieje, więc...
Moje serce wykonało obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni, kopniaka z pół obrotu i zaczęło podskakiwać jakby znajdowało się na koncercie Marilyna Mansona.
- Naprawdę? - zapytałem błyskawicznie, chociaż znowu zbierało mi się na wymioty. - Co mu powiedzieliście?
Czyżby Yami się o mnie martwił? Wiem, że to zbyt piękne, żeby było prawdziwe, ale... Cholera!
- Na poczekaniu wymyśliłem bajeczkę o chorobie, a Ryou się dostosował. - wyjaśnił, po czym zaciągnął się papierosem. - W sumie nie było to aż tak wielkie kłamstwo, biorąc pod uwagę, do jakiego stanu się doprowadziłeś. Nie bądź taką cholerną primadonną, zaciśnij zęby i zrób to wreszcie!
Łypnąłem spode łba na telefon. Bitą godzinę tłumaczyłem kretynowi, dlaczego boję się stanąć oko w oko z Yamim, a ten nadal swoje! Wolałbym się dowiedzieć czegoś więcej o ich rozmowie na mój temat niż słuchać jego zachęt do działania! Czasami żałuję, że wybrałem tą bezmózgą stertę blond kłaków na stanowisko mojego przyjaciela, wspólnika i doradcy. Nie po raz pierwszy mój chłodny umysł analityka schrzanił sprawę. Przyzwyczaiłem się już do porażek.
No dobra, bądźmy szczerzy - prawie się przyzwyczaiłem. Mojej miłosnej porażki nie potrafię sobie wybaczyć...
- Dość użalania się nad sobą! Dość siedzenia w domu i czekania na cud! - grzmiał Marik. Chyba puściły mu nerwy. Nic dziwnego. Dwie godziny słuchania moich narzekań potrafią zniszczyć człowieka. - Przysięgam, jeśli jutro zadzwonię, a ty będziesz stękał jak przyrodnia siostra Kopciuszka, to przyjdę tam i osobiście zaprowadzę cię do Yamiego! A co ulicę będę ci serwował kopa w tyłek! Nie rozumiesz, że...
Nie dowiedziałem się jednak, czego nie rozumiem. W tle usłyszałem trzaśnięcie drzwiami, a po chwili rozległ się podenerwowany głos Malika:
- Marik! Co ci mówiłem o paleniu w domu?!
- Muszę kończyć! - wykrzyknął natychmiast Marik z wyczuwalną nutką strachu w głosie. Po donośnym trzasku, który poinformował o zakończeniu naszej rozmowy, za najlepszego przyjaciela służyło mi jedynie "Bip, bip, bip!" w słuchawce telefonu. Z początku mimowolnie uśmiechnąłem się szyderczo. Marik to straszny pantoflarz! Jeszcze trochę, a będzie nosił Malika na rękach, haha!
Przebłysk dobrego humoru zniknął równie szybko, jak się pojawił. Kilkanaście minut siedziałem oparty o szafkę w najbardziej nieznośnej ciszy mojego życia. Starałem się nie myśleć o niczym, żeby uspokoić perkusję w mózgu, ale nie potrafiłem po prostu olać Marika i jego rad. A może ma rację? Może powinienem przestać się zamartwiać? Może nadeszła pora, żeby zakończyć to szaleństwo? I co z rozmową z Yamim na imprezie urodzinowej Joey'a? Co Marik powiedział na mój temat? Jak Yami zareagował? Dlaczego Ryou nic o tym nie wspomniał? Liczba pytań ciągle się zwiększała, a odpowiedzi brakowało...
Nagle zdałem sobie sprawę, że narzekanie Marikowi albo Ryou było skomplikowaną próbą uporządkowania moich natrętnych myśli. Obecność osoby, której mogę powiedzieć wszystko - na żywo albo telefonicznie - i przez którą nie zostanę w jakikolwiek sposób ukarany za mówienie, co ślina na język przysienie, stanowczo poprawiała mój humor. Teraz, kiedy zostałem odcięty od towarzystwa, czułem się sto razy gorzej, a im dłużej siedziałem sam, tym większy mętlik w głowie miałem.
Więc to się nazywa "przyjaźń", tak? Miło wiedzieć...
Coraz więcej myśli krążyło mi pod kopułą, lecz prym wiodła tylko jedna. I chyba najważniejsza, mianowicie: Co ja mam zrobić?
Dobra, bez paniki, Bakura. Wdech, wydech. Spokojnie. Przeanalizuj dostępne opcje, zanim pogrążysz się w skrajnej rozpaczy - to na moim miejscu zrobiłby Ryou.
1) Nadal się zadręczać.
W sumie kusząca perspektywa, ale nie w moim stylu. Prawdziwy Bakura, którego wszyscy dobrze znają i kochają, po prostu machnąłby ręką i poszedłby wyznać prawdę, mając w głębokim poważaniu wszelkie konsekwencje. Na pewno nie marudziłby nad głową Ryou albo Marikowi, nie zalewałby się w trzy dupy w pobliskiej knajpie i nie zamykałby się w domu na cztery spusty, za wszelką cenę unikając kontaktu z Yamim. Hm, ciekawe, gdzie się podziewa "Prawdziwy Bakura"? Przydałby mi się. Bardzo.
2) Zapomnieć (+ być może związać się z kimś innym, co ułatwiłoby zapomnienie).
Phi! Równie dobrze mógłbym spróbować zapomnieć jak się oddycha! Przez ostatnie kilka tygodni myślałem jedynie o Yamim, o jego zamiarach wobec mnie, o jego opinii na mój temat, o jego reakcji na moją miłość... Paradoksalnie, to właśnie myśli o nim podtrzymywały mnie na duchu i trzymały z daleka od alkoholizmu. Czy potrafiłbym zapomnieć? Jasne, że nie. Nie będę w stanie wyrzucić go z umysłu, zaprzeczyć mojemu sercu i spalić za sobą wszystkie mosty - ani teraz, ani nigdy. Pudło, kolego!
A więc, drogą naturalnej selekcji, pozostaje trzecie rozwiązanie.
3) Zebrać w sobie resztki odwagi oraz godności i wyznać miłość swojemu wrogowi...
Dobra, przeanalizowałem dostępne opcje. Czy mogę już się pogrążyć w skrajnej rozpaczy, wujku Ryou?
Mój wzrok padł na pobliską półkę z płytami. Rzuciłem się do niej, chwyciłem ją i potężnym zamachem wyrzuciłem wraz z zawartością w powietrze. Płyty poszybowały w górę, by potem z przerażającym łoskotem zwalić się na ziemię. Moja głowa zapulsowała tępym bólem, ale mógłbym przysiąc, że usłyszałem okrzyk przerażenia i donośne prychanie kotów. Pewnie nasza sąsiadka z dołu dostała przeze mnie ataku apopleksji. Znowu. Dobrze jej tak! Stara wiedźma i te zapchlone kocięta muszą mieć odrobinę rozrywki w swoim nudnym życiu, a co!
Nic tak nie uspokaja jak odrobina przemocy i wandalizmu...
Podniosłem się i padłem na kolana w samym środku zaaranżowanego przeze mnie bałaganu. Przez dłuższy czas grzebałem w kasetach niczym pijany didżej, w głębi serca mając nadzieję na jakąkolwiek reakcję mieszkańców bloku na moje poczynania. Nic z tych rzeczy - po dziesięciu minutach nikt nie walił drzwiami i oknami ani nie groził zgłoszeniem na policję, za to odkryłem, że połamała się najnowsza płyta "Passengers" (trudno, Ryou jakoś się pozbiera). Szkoda. A taką miałem nadzieję na kłótnię z kimkolwiek, ot tak sobie, żeby się odprężyć...
Aby wynagrodzić sobie przeżyte rozczarowanie, złapałem najbliższą płytę i zmusiłem swoje ciało do współpracy mającej na celu podniesienie się do pozycji pionowej i utrzymanie równowagi. Podszedłem do odtwarzacza, wepchnąłem na siłę płytę i wdusiłem przycisk "Play". Po chwili rozległa się znana melodia, a wokalistka zespołu Cascada zaintonowała dźwięcznym głosem:
"Remember the feelings, remember the day: my stone heart was breaking, my love ran away!
This moment I knew I would be someone else! My love turned around and I fell..."
Dobrze znałem tą piosenkę. Wiedziałem, co zaraz usłyszę, ale z wrażenia aż usiadłem na pilocie.
"Be my Bad Boy, be my man! Be my weekend lover but don't be my friend! You can be my Bad Boy but understand that I don't need you in my life again!
Won't you be my Bad Boy, be my man! Be my weekend lover but don't be my friend! You can be my Bad Boy but understand that I don't need you again!
No, I don't need you again!"
Dopiero typowo dyskotekowa muzyka z gatunku "Unc, unc, unc!", która zatrzęsła ścianami salonu spowodowała, że otrzeźwiałem.
"Bad Boy!"
Bardzo śmieszne, kurwa! Bardzo śmieszne!
