Fick napisany jakiś czas temu. Korektę zrobiłam w przerwie między nauką (sesjaaa) a przerwą od nauki;). Do stworzenia postaci Ethana zainspirował mnie Jack Storm Aniki (lubimy badassów z dobrym sercem, nie? XD). Miłego czytania:).

o0o

JESSICA CONNOR, LAT 16

Moja dziewczyna miała piękny głos i uwielbiałam, kiedy śpiewała Janis Japlin.

Zoë była niewysoka i bardzo szczupła, a to plus jej drobne piersi i wąska talia sprawiały, że nie wyglądała na swoje dwadzieścia trzy lata. Miała ładną twarz, bardziej dziewczęcą niż kobiecą o dużych, niebieskich oczach i długich, falujących włosach w kolorze wiśni. Zawsze uśmiechnięta i lubiana nie narzekała na brak adoratorek, ale wybrała mnie, swoje całkowite przeciwieństwo. To właśnie ja, z moimi stoma siedemdziesięcioma siedmioma centymetrami wzrostu dzięki genom Connorów i smukłemu, łatwo nabierającemu muskulaturę ciału po Williamsach, byłam w naszym związku facetem.

Nosiłam krótkie włosy z asymetryczną grzywką opadającą niżej nad lewym okiem i miałam fioła na punkcie kolczyków, które przestałam liczyć odkąd skończyłam dziesięć lat. Ubierałam się w stylu punk-motocyklistka z nieodłączną, złachaną kurtką, którą dostałam od taty. Wśród znajomych uchodziłam za twardą, równą laskę, idealną towarzyszkę broni, odważną i bystrą żołnierkę o celnym oku i pięści. Kilku kumpli chciało się ze mną przespać i chociaż powiedziałam im wprost, że wolę kobiety, nadal wytrwale proponowali mi wspólne noce. Faceci są jednak upartymi idiotami.

- Dzięki! Jesteście cudowni! – Zoë posłała kilka buziaków klaszczącej energicznie publiczności i zeszła ze sceny.

- Ty jesteś cudowna – powiedziałam, podając jej drinka i uśmiechając się szeroko. Nachyliła się i pocałowała mnie w usta ku uciesze męskiego składu sąsiedniego stolika.

Dołączyła do nas reszta paczki. Piliśmy i gadaliśmy, wygłupiając się i śmiejąc. Zoë, leciutka jak piórko, siedziała mi na kolanach. Plotłam jej warkoczyk, kiedy poczułam lekkie zawroty głowy, chociaż nie wypiłam za dużo.

- Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza – rzuciłam.

- Oczywiście. – Zoë wstała z gracją, żeby zająć zwolnione przeze mnie miejsce.

Wyszłam bocznymi drzwiami prosto na zaśmiecony zaułek. Oparłam się plecami o ścianę zaraz obok wejścia, poprawiając kurtkę; było chłodnawo. Nagle drzwi otworzyły się gwałtownie, o mało mnie nie uderzając, i na zewnątrz wypadła obściskująca się parka. Całowali się i macali jak szaleni. Mężczyzna przycisnął kobietę do ściany; był bardzo wysoki, na bank sporo wyższy ode mnie. I miał taką samą kurtkę jak ja! To znaczy, za nowości musiały być identyczne, a teraz pewnie były poniszczone w takim samym stopniu.

Towarzyszka faceta od kurtki zaczęła szarpać jego ubranie, odsłaniając na moment kawałek jego nagich, umięśnionych pleców. Na kręgosłupie miał wytatuowany... kręgosłup. Tatuaż realistycznie przedstawiał kości kręgów i ich fakturę; wyglądał jak rycina z medycznych książek mojego brata.

Tymczasem kobieta niecierpliwie pomagała mu ze spodniami, jednocześnie podciągając sukienkę.

Nie miałam ochoty dalej ich podglądać, ale jakoś nadal tkwiłam w miejscu. Chyba przez kurtkę i ten świetny tatuaż. Może poczekam aż skończą i zapytam o nie?

Jessico Connor, zgłupiałaś do reszty? Wracaj do swojej dziewczyny! Ale to już!

Zrobiłam krok, sunąc plecami po chropowatej ścianie. Nagle kobieta zajęczała i podświadomie na nią spojrzałam. Moje oczy spotkały się jednak z oczami jej towarzysza. I on się uśmiechnął!

Chwyciłam klamkę i wpadłam na korytarz baru, zamykając za sobą drzwi. Idąc z powrotem na salę, myślałam o tym, jak ja nienawidzę facetów! I tych ich samczych, władczych, lubieżnych uśmiechów doprawionych testosteronem i czymś pierwotnym, agresywnym, wręcz zwierzęcym.