Krótki opis Veidy:
Nowe państwo diasporyczne (tu: nieposiadające swoich stałych ziem, ale ma siedzibę pełniącą funkcję stolicy), liczące 49 obywateli. Zostało powołane dla łatwiejszego kontrolowania dość nietypowych istot – echotworów, które są związane w większości z kulturą i sztuką oraz dotąd podlegały swoim tanom. Jako że tan musi mieć człekopodobną postać (a więc nie mógł to być żaden echotwór), podjęto się ryzykownej akcji przysposobienia niefrasobliwej twórczyni owych stworzeń do pełnienia roli państwa. Efekty? O tym już w utworze.

N/A: Jakby ktoś już mógł się kapnąć – Veida to po prostu ja. Ten powalony pomysł – ja jako kraj – został zainspirowany tekstem Milcixx „Niezapomniana podróż Boeingiem 767-10", za co dziękuję autorce :].

Powtórzę ostrzeżenie z rozdziału... w gruncie rzeczy drugiego - Estonia pojawi się dużo później, ale będzie miał dość ważną rolę do odegrania :3

Prolog

-...przydałby się ktoś, kto by za to odpowiadał...
-...prawda, to się zaczyna sypać.
-Ale to jest bez sensu!
-Tak będzie łatwiej, uwierz.
-No nie wiem, tak od razu państwo?

O czym oni tak rozprawiają za zamkniętymi drzwiami? Co za państwo? Co się zaczyna sypać?
Zostaję na swoim miejscu, wiecznie drżącymi rękami poprawiając raybany na nosie. Kilka tanów od jakiegoś czasu dyskutuje w zamkniętym pokoju.
Ach, zapomniałabym. Mam na imię Joanna, niedługo kończę 15 lat i od kilku miesięcy próbuję się przyzwyczaić przede wszystkim do ożywionych tworów mojej wybujałej wyobraźni. Zresztą nie tylko mojej.
Teraz zniżyli głosy do szeptu, nic nie mogę wyłapać uchem. Cierpliwie czekam, skulona, z głową przyciśniętą do framugi.
Ciężkie, wojskowe kroki zbliżające się do miejsca mojego „szpiegowania" zwiastują kłopoty. Niedługo potem Niemcy wychynął zza drzwi. Powzięłam natychmiastowy odwrót do kąta, zanim mnie zoczy.
Na szczęście najwyraźniej uznał, że teren czysty, bo po nim wyszli jeszcze: Ameryka, Anglia, Rosja, Francja, Japonia, Chiny i... Polska?
-Gdzie ona jest? - zapytał Arthur.
-A ja wiem? - Yao wzruszył ramionami. - Jak ją źnajdźiemi, to po prośtu ziaćniemi.
Cały czas milczę, lepiej, by nie wiedzieli o mojej obecności tutaj.
Ciekawe, z kim znowu zaczną.
Gdy państwa raczyły już wyjść, a ich kroki całkiem ucichnąć, cichutko opuściłam swój kąt. Usłyszałam za mało, by sklecić to w jedną spójną, logiczną całość.
Wśliznęłam się do swojego mieszkania i klapnęłam na fotel. Krótko jednak cieszyłam się spokojem – ktoś zaczął walić w drzwi jak w bęben.
-Kto tam?
-To ja. Otwórz z łaski swojej! - krzyknęła Echaulitia z drugiego końca.
-Już idę. Nawiasem mówiąc, nie nauczyli cię korzystać z dzwonka?
-Ta, nauczyli, Tylko to byłoby...
-Już nic więcej nie mów – wywróciłam oczami i przekręciłam klamkę. Czasami myślę, że powinnam była „wypisać" jej trochę inną przygaduszkę. (A później najczęściej się rozmyślam i jej to pozostawiam. Brawa dla mnie za konsekwencję.)
-Skąd ten pośpiech, Audrone?
Echaulitia lekko się skrzywiła na dźwięk swojego ludzkiego imienia i zawołała:
-Nie bardzo mi to wiadome, ale to bardzo ważne! Mamy małe zebranie niektórych nacji.
-Oki doki, uspokój się, już idę.
Nie pozostaje mi nic innego jak poderwać cztery niegodne litery z siedzenia i podążyć za srebrnoskórą.


No i stoję w przedsionku sali konferencyjnej. Piątka państw – Anglia, Francja, Ameryka, Niemcy i Japonia - spogląda na mnie z wyjątkowo poważnymi twarzami. Cisza jak makiem zasiał.
Po kilku minutach wydusiłam z siebie:
-W czym sprawa?
-Sprawa tak wypadła – zaczął Kiku. - że potrzebny był nam ktoś do sprawowania opieki prawnej nad tymi szarymi stworami. Nam samym już trudno było się zorganizować, więc...
Kurka, to chyba najdłuższe zdanie, jakie w życiu słyszałam od Japonii. Ale o co chodzi z tą opieką prawną i dezorganizacją?
-Że co, proszę?
-Ujmując sprawę krócej, zdecydowaliśmy się stworzyć dla tych echotworów czy jak im tam odrębne państwo. I ty masz być jego przedstawicielką. - Arthur miął w dłoniach gazetę.
Nie wierzę.
Ja im zupełnie nie wierzę.
Bo chyba nie jest możliwe zmienienie zwykłego człowieka w personifikację kraju?!
-Niemożliwe...
-A jednak. Licz się z tą odpowiedzialnością. - czegoś takiego mogłam się spodziewać od Niemiec. - Będziesz bez ziem, ale uznawana. I tak zostałaś już przysposobiona bez twojej wiedzy.
Tym razem zabrakło mi słów. Już wcześniej nie byłam w stanie sklecić poprawnego zdania, ale teraz nie mogłam powiedzieć nic. Nic.
-Aha, i jutro zjawiasz się na światowej konferencji, ma belle Jeanne – zachichotał Francis.
-Tak by the way to będziesz musiała zmienić imię – oznajmił Alfred.
Chyba to mnie na tyle otrzeźwiło, że spytałam:
-Zmienić? To dlatego, że teraz jestem zgoła kimś innym czy jakby to generalnie nazwać?
-Tak jakby – mruknął Anglia. - Teraz żegnam.
Dobrze, że nie mają mi nic więcej do powiedzenia. Nadmiar sensacji zabiłby moją głowę.
Obracam się na pięcie i wybiegam z pomieszczenia. Teraz czeka na mnie spotkanie z moimi... obywatelami.

Na szczęście poszło o tyle gładko, że echotki wyraźnie podekscytowane wizją własnego narodu zgadzały się na wiele narzuconych warunków. Trochę trudniej z moim nowym imieniem – musiało spełniać przecież jakieś kosmopolityczne warunki, po dłuższej dyskusji noszę już miano... zresztą nieważne. Czuję się okropnie zestresowana na myśl o jutrzejszym zebraniu. Wprawdzie znam wiele krajów na co dzień, odkąd zmuszona zostałam (jeszcze jako zwykły człowiek) do obracania się wśród nich, ale... może tam będzie inaczej? No właśnie. Jak i co będzie? Co, jeśli palnę coś głupiego albo popełnię towarzyską gafę – co mi się nieraz zdarza z moim słabym wyczuciem sytuacji? Ludwig miał rację – muszę się liczyć z odpowiedzialnością bycia państwem.