To wszystko przez te beznadziejne trzydzieści cztery kilometry między Calais a Dover.
Trzydzieści cztery kilometry to akurat tyle, by drugi brzeg przedzielił morze i powietrze, cienką, białą linią. Kreseczką wątłą, cherlawą, chorowitą, lecz uparcie kolącą oczy. Parszywie natrętną. Wręcz tak angielsko... francusko złośliwą. Bezczelnie przypominającą, że w końcu trzydzieści cztery kilometry to trochę za blisko na obojętność.
Jednak trzydzieści cztery kilometry to też za daleko. Strzała nie doleci, kamień nie dosięgnie, a żeby tak twarzą w twarz sprawę załatwić to trzeba się pofatygować. Dlatego właśnie wiek XX to coś wspaniałego. Dla rakiety trzydzieści cztery kilometry to tylko trzydzieści cztery kilometry – krótsze niż linia sentymentu.
Europa jest stłoczona, a granice w niej płynne i giętkie. Raz rozlewają się bezwładnie, kiedy indziej gwałtownie kurczą. Są niestałe… i dobrze, bo taki właśnie jest świat. To tylko z tymi trzydziestoma czterema piekielnymi kilometrami, wiele zrobić się nie da. Tkwią sobie spokojnie, leniwymi hektolitrami słonego morza, w myśl rzymskiego „divide et impera". Są tak nieadekwatne, jak sąsiad, który zamiast zwykłego ogrodzenia, wznosi prawdziwą fortecę... my home is my castle.
Najzabawniejsze jest to, że pomimo swojej geograficznej osiadłości, te trzydzieści cztery kilometry zawsze im towarzyszą. Jak wspólne psy. Gdzie tam! Półbezpańskie, wyleniałe kundle. Trzydzieści cztery, nachalne kilometry, które mogłyby przydarzyć się komuś innemu. Wloką się za swoimi niewinnymi ofiarami poprzez Europę, obie Ameryki, Azję, a nawet wysepki dwa na dwa metry na środku oceanu. Są wszechobecne. Rozpościerają się usłużnie na blatach stołów, podłogach korytarzy, odległości wyciągniętej ręki. Słowa dziwnie zachowują się na tej drodze. Kpiny i niewybredne żarty przeskakują po niej gładko, żwawo jak bywalec supermarketu pędzący na promocję. Wszystkie inne słowa włóczą się, marudzą, jak gdyby miało do pokonania nie głupich trzydzieści coś kilometrów (trzydzieści cztery – nie wolno zapomnieć), ale jakąś wywróconą ósemkę nieskończoności. Dlatego właśnie mówiąc należy brać poprawkę na Kanał La Manche... Angielski, a potem zwykle uchylić się przed nadlatującym butem.

Złożona na pół gazeta nie przypomina zbytnio narzędzia zagłady. A jeśli nim jest to zapewne stworzył ją bóg o jakimś wyjątkowo dziwnym guście lub specyficznym poczuciu humoru. Przecież plik cieniutkich, zadrukowanych kartek nie urwie nikomu głowy. To dopiero te nieszczęsne trzydzieści cztery kilometry nadają mu, piekielnego, demonicznego wręcz charakteru. Wtedy ta gazeta może nie góry, a krzesła przenosić…
… po całkiem eleganckiej trajektorii, przez trzydzieści cztery kilometry między Dover i Calais. Trzydzieści cztery kilometry, których kiedyś w ogóle nie było. Geologia to wścibska nauka, a Pangea rozpadła się naprawdę zbyt dawno, by do tego wracać, ale…
…naprawdę czasem zwyczajnie trudno się oprzeć. Szczególnie, kiedy pewien złośliwy sąsiad nawet te fatalne, symboliczne trzydzieści cztery kilometry przemianowuje na dwadzieścia jeden mil.