Chapter 1 – Strach przed zemstą.
Siedząc ze swoim nowym kumplem na klatce schodowej w liceum McKinley'a, Kurt pogrążył się w zadumie. Oczy zaczynały go piec ze wstydu i złości. Sam nie wiedział czego się spodziewać, gdy Blaine zaproponował rozmowę z Karofskym po tym, co stało się poprzedniego dnia w męskiej szatni dla futbolistów. Nie liczył na to, że tępy osiłek go przeprosi, ani że nie będzie używał siły by pokazać swoją wyższość nad broniącym go Andersonem, skądże. Na szczęście skończyło się tylko popchnięciem na ścianę, co nie zrobiło na chłopaku większego wrażenia. Tak czy inaczej, Hummel miał jedynie nadzieję, że przynajmniej wyjaśnią z Davem całą sytuację, a zamiast tego to on obarczył go winą za niedawne „zbliżenie". Blaine, widząc, że Kurtowi jest naprawdę przykro, postanowił zrobić dla niego coś miłego.
- Chodź, – zaczął z delikatnym, aczkolwiek uroczym uśmiechem – postawię ci lunch.
Kurt nie mógł się skupić na słowach chłopaka, którego delikatnie rozpięty kołnierzyk u koszuli i różowe, lekko nabrzmiałe usta skutecznie odwracały całą uwagę. Wcześniej nie mógł się im przyjrzeć. Gdy rozmawiał z nim poprzednio, towarzyszyli im Wes i David, więc byłoby to odrobinę niezręczne. Poza tym, był zajęty powstrzymywaniem łez po szokującej wiadomości o tym, jakie normy obowiązują w Akademii Dalton. Poczuł na plecach dłoń Blaine'a, co musiało być znakiem, że odpłynął na wystarczająco długo. Oblany rumieńcem tylko skinął potwierdzająco na zaproszenie Warblera i chwycił wyciągniętą do niego dłoń, by wstać.
- To gdzie chcesz iść? – spytał Blaine. Kurt wzruszył ramionami, gdy w głębi duszy chciał powiedzieć coś w stylu: …
- Jeżeli to nie problem, może poszlibyśmy do Breadstix? – Posłał mu niepewny uśmiech. – To niedaleko, no i można tam przyzwoicie zjeść – dodał, oszczędzając sobie słów: .
- Nie ma sprawy – odpowiedział Blaine, puszczając oczko. – Jeżeli tylko zaczniesz się wreszcie uśmiechać. – Posłał mu tak olśniewający uśmiech, że kąciki ust Kurta mimowolnie powędrowały w górę.
Spacer trwał prawie pół godziny. O wiele, wiele dłużej, niż zazwyczaj zajmowało Kurtowi i jego przyjaciołom dotarcie ze szkoły do kawiarni. Blaine pewnie celowo przedłużył drogę, co chwilę zatrzymując się i otrzepując go pod pretekstem magicznie pojawiających się paprochów czy spadających listków. Kurt nie zastanawiał się szczególnie nad przyczynami zachowania swojego nowego kolegi. Zdecydowanie lubił jego towarzystwo. Mimo, iż znał go zaledwie kilka dni, czuł, że jest do niego przywiązany bardziej, niż do niejednego członka New Directions. W końcu Blaine był pierwszą osobą, z którą mógł porozmawiać o sprawach będących dla innych niezrozumiałymi. Nie bez znaczenia było też to, że chłopak momentalnie wpadł mu w oko przy pierwszym spotkaniu na korytarzu w Dalton.
- To tutaj, prawda? – Blaine wyrwał go z kolejnej zadumy, wskazując palcem na wielki napis „Breadstix" umiejscowiony na jednej z kilku restauracji przy tej ulicy.
- Jestem pod wrażeniem twojej spostrzegawczości, Anderson – odpowiedział figlarnie Kurt, za co przypłacił lekkim kuksańcem w bok.
- Widzę, że miałem rację?
- Niby z czym? – zapytał, unosząc brwi do góry.
- Z moim niecnym pomysłem, żeby przedłużyć naszą wycieczkę, co miało docelowo poprawić ci humor. I jak widzę, misja zakończona powodzeniem… - Blaine zamrugał kilka razy, niczym nastolatka prosząca ojca o kieszonkowe.
- Tak, dzięki. Już wcale nie myślę o…
Kurt ugryzł się w język. Wydawało się, że jest już w porządku, jednak wspomnienie spoconego ciała Davida Karofsky'ego powróciło. W mgnieniu oka poczuł, że dzisiejsze śniadanie pragnie wydostać się z jego żołądka, jednocześnie oczy ponownie zaczęły go piec. Wziął głęboki oddech, policzył w głowie do pięciu i postanowił uspokoić Blaine'a, który zdążył już zauważyć, do czego mogła zmierzać rozmowa.
- Przepraszam, chyba… mucha mi wleciała do oka – posłał delikatny uśmiech. – Chodźmy.
W środku ujrzeli masę brązowych, prostokątnych stolików z białymi obrusami i kwiatami, a przy każdym po cztery krzesła. Wnętrze sali zwykle było udekorowane zgodnie z obowiązującym świętem czy trendem. Aktualnie nie było to nic szczególnego – skromne, złoto-czerwone dekoracje, świadczące o zbliżającej się nie ubłagalnie jesieni. Oboje uważnie rozglądali się po pomieszczeniu, jednak każdy z nich w innym celu. Kurt zwyczajnie szukał wzrokiem wolnego stolika, a Blaine wydawał się być zajęty analizowaniem dekoracji i ozdób.
- Jest wolny stolik – Kurt pociągnął kolegę za rękę, jednak po chwili ją puścił, zdając sobie sprawę, że może tutaj być ktoś z McKinley. Puszczona po szkole plotka o tym, że chodzi z jakimś chłopakiem publicznie za rękę z pewnością zaostrzyłaby terror szkolnych homofobów. Blaine wydawał się to rozumieć, bo tylko uśmiechnął się i zaczął rozluźniać atmosferę.
- W mojej szkole modna jest Lima Bean. Wiesz, nawet nie różni się zbytnio od waszego Breadstix. Co chcesz zamówić? – spytał, gdy zajmowali miejsca przy jedynym wolnym stoliku. Blaine usiadł naprzeciwko Kurta, by mieć jak najlepszy widok na jego oczy.
- Zdaję się na ciebie. Jeżeli to ty mnie zaprosiłeś, to powinieneś coś wybrać – Kurt puścił mu oczko. – Ale to miłe, że zachowujesz się jak dżentelmen.
- Dwa razy danie dnia i dwie latte – powiedział Blaine do kelnerki, po czym przeniósł wzrok na zaskoczonego Kurta. - No co? Zdałem się na mój instynkt i pomyślałem, że skoro Lima Bean i Breadstix są tak podobne, to w obu muszą mieć specjał dnia.
Cały obiad spędzili na rozmawianiu na luźne i przyjemne tematy, jak moda, ckliwe seriale czy muzyka. Kurt odniósł wrażenie, że Blaine musi mieć doświadczenie z „takimi jak on". Doskonale wiedział, jak go pocieszyć czy odciągnąć uwagę od nieprzyjemnych i stresujących spraw. Jakby umiał czytać w myślach. Zręcznie zadawał pytania i Kurt nawet nie spostrzegł się, kiedy zeszli na temat jego największych wybryków w szkolnej karierze.
- Czekaj… - mówił Blaine, krztusząc się kawą ze śmiechu. – Chcesz powiedzieć, że nowy teledysk do Physical, który Olivia nagrała z waszą trenerką cheerleaderek... – Kurt musiał poklepać go po plecach, co było łatwe, gdyż Blaine w trakcie lunchu siedział zaraz obok niego – T-To nie mógłbym się nim teraz zachwycać, gdybyś nie ukradł tej nauczycielce jej prywatnej taśmy z ćwiczeniami? Ale wytłumacz mi… Jak to możliwe, że jeszcze żyjesz? Kiedy czekałem na ciebie pod klasą, bawiła się jedną uczennicą w rzut młotem, i to najwyraźniej bez konkretnego powodu.
- Tak, Blaine. – Widok rozbawionego kolegi wywołał śmiech i u niego. – Mogłem to przypłacić życiem, ale nie będę zaprzeczał, że było warto. Przyznałem się, żeby trafić na „Gleestę". – Widząc pytające spojrzenie Blaine'a, dodał: – To taki ranking członków naszego chóru. Punkty dostawało się za zrobienie czegoś złego. Co prawda filmik wrzucił Finn, ale ukradłem go ja. Przyznanie się zapewniłoby mi pierwsze miejsce, ale prawdopodobnie również rzut młotem, o którym wspomniałeś. Gdyby nie teledysk, nie rozmawiałbym teraz z tobą – Kurt wsparł brodę na dłoni.
- Proszę, powiedz, że masz jeszcze te jej… wygibasy – powiedział Blaine i znów wybuchnął śmiechem.
- Kurt? – oboje zerwali się na dźwięk żeńskiego głosu. Mercedes i Rachel obserwowały chłopców z zaskoczonymi wyrazami twarzy, na których malowała się też nutka radości. Najwyraźniej wywnioskowały, że Kurt jest na randce. Spojrzenie chłopaka pod tytułem tonietakjakmyślicie rozwiało jednak ich wątpliwości.
- Cześć, dziewczyny! Co tu robicie? – spytał równie zaskoczony.
- Ach, chciałyśmy omówić nasz pomysł na duet – Rachel uprzedziła Mercedes. – Wiedziałbyś, gdybyś dziś wszystkich nie unikał. Britt i Santana wyzwały nas na pojedynek div, tyle, że mamy śpiewać w duetach. Mam tyle wspaniałych pomysłów. Zobaczysz, rozniesiemy je…
- Ty musisz być Blaine, tak? – wtrąciła Mercedes, żeby przerwać słowotok Rachel, która, oburzona, uśmiechnęła się jednak do towarzysza jej przyjaciela – Kurt opowiadał mi o tobie. Jestem Mercedes, a to Rachel.
- Hej – Blaine pomachał im niepewnie, zdobywając się na uroczy uśmiech.
- Zanim zapomnę, – znów wtrąciła się Mercedes – dziwnie się wczoraj zachowywałeś. Widziałam jak wybiegasz z szatni. Coś się stało?
- Ja… - zaczął Kurt, ale nie mógł zdobyć się na nic więcej. Kolejny raz ktoś przypomniał mu o wczorajszym zajściu. Łzy ponownie zaczęły zbierać się w jego oczach. Blaine wykorzystał sytuację, kiedy chłopak odwrócił wzrok i przyjaznym gestem dał dziewczynom do zrozumienia, że chce porozmawiać z Kurtem sam na sam. Zaniepokojone odeszły do swojego stolika.
- Kurt. – Blaine ścisnął jego dłoń. – Nie chciałem naciskać, ale widzę, że coś jest nie tak. Skłamałeś mówiąc, że chodzi tylko o to, że był tym pierwszym, prawda?
- Blaine… - Nie wytrzymał i dwie łzy spłynęły mu po policzkach; pociągnął nosem i kontynuował: – T-To nie było tak, że o-on mnie po-pocałował i wybiegł. – Blaine nie spuszczał z niego czułego i zaniepokojonego wzroku. – Pocałował mnie, a-ale potem znów chciał to zrobić…
- Skrzywdził cię?
- N-nie. – Pociągnął nosem. – Odepchnąłem go. A on t-tylko trzasnął drzwiczkami od szafki i wyszedł. B-boję się, Blaine… - zaniósł się cichym szlochem. Warbler objął go ramieniem i zaczął delikatnie gładzić jego palce swoim kciukiem.
- Boisz się, że będzie chciał czegoś więcej? – wyszeptał mu do ucha.
- N-nie wiem. Po prostu… Nie podobało mi się jego spojrzenie p-po tym, jak go odepchnąłem. W jego oczach b-było coś takiego... – Ścisnął jego rękę mocniej. – Takiego, jakby… To była żądza zemsty. N-nie odpuści mi. - Zaczął trząść się jeszcze mocniej.
- Kurt, posłuchaj – mruknął Blaine, delikatnie masując ręką plecy Kurta – jeżeli będzie czegoś próbował, czegokolwiek, masz mi natychmiast o tym powiedzieć. Nie będę mógł spać spokojnie nie wiedząc, czy jesteś bezpieczny. – Blaine obrócił delikatnie dłonią głowę Kurta w swoją stronę, i upewnił się, że ten go słuchał. – Obiecujesz?
Zapłakany chłopak skinął głową.
- Jak już dzisiaj mówiłem, nie dam cię skrzywdzić – Blaine wymruczał w jego włosy. – A teraz chodźmy. Odprowadzę cię do domu, dobrze?
