Notatka autorki: A więc, oto prolog. Siedzę na fanfiction bardzo długo. Piszę też już dobre kilka lat, ale dopiero dzisiaj nagle mnie oświeciło żeby opublikować swoją pracę. Zaczynałam i nie kończyłam wiele opowiadań, więc mam nadzieję, że recenzję pomogą mi 'utrzymać przy życiu' tego fanfika. Mam nadzieję, że się spodoba. Jeśli tak, to proszę śmiało pisać recenzję. Jeśli znajdziesz jakiś błąd to napisz. Moja beta (korektor, jak to ona mówi) kiedyś to poprawi. No już. Nie przynudzam. Zapraszam do czytania!

oOoOoOo

Naprawdę, umieranie w filmie, a umieranie w prawdziwym życiu to dwie różne rzeczy. W filmie 'życie staje ci przed oczami', widzisz wszystkie bliskie ci osoby, masz jeszcze czas do wymówienia ostatniego życzenia, lub długiej przemowy, którą skończysz wraz z ostatnim oddechem.

Nie. Prawdziwe umieranie to po prostu śmierć. Nie ma nawet sekundy by pomyśleć o czymś innym niż 'Cholera!', a czasami nawet umierasz nieświadomy. Życie wcale nie staje ci przed oczami, a czas nie zwalnia. Po prostu giniesz. Czy we śnie, czy przez wyniszczającą cię chorobę, czy przez wypadek, czy przez postrzał z pistoletu, zawsze, do końca, nie jesteś pewny, czy umrzesz, czy nie.

Ale gdy już umrzesz to jest jeszcze gorzej, bo musisz żyć po raz kolejny. Nie ma latania pośród chmurek. Mówię to z doświadczenia. Sama umarłam już wiele razy. Mam bardzo interesującą przypadłość. Pamiętam swoje poprzednie wcielenia. Może nie wszystkie, ale ostatnie pamiętam dokładnie.

Lecz, nie ma czasu na omawianie wszystkich moich życiorysów. Teraz skupmy się raczej na mojej ostatniej śmierci, której nie spodziewałam się całkowicie. Z moich śmierci, które pamiętam zawsze umierałam jako pomarszczona, schorowana staruszka.

Tym razem umarłam młodo. Miałam dokładnie 18 lat. Wracałam pijana z klubu i zostałam potrącona. Przez rower. Gdybym nie umarła to prawdopodobnie bym się sfejspalmowała. Naprawdę idiotyczna śmierć. No cóż. Moja głupota.

Teraz opowiem trochę o całym procesie reinkarnacji. Otóż, jest on w prawdzie bardzo prosty, lecz utrzymanie w sekrecie tego, że mam kilkaset lat wspomnień jest odrobinkę trudne. Na przykład czasami przez przypadek przeklnę w innym języku. A więc, od czego zacząć?

Gdy umieram moja dusza momentalnie przechodzi do nowego ciała. Nie pamiętam mojego pierwszego życia, nie wiem odkąd istnieje moja dusza, ale znam wszystkie możliwe języki, mogę być medykiem, inżynierem, kimkolwiek. Myśląc logicznie można wywnioskować, że cała wiedza z poprzednich wcieleń zostaje w mojej duszy. Prawdopodobnie, po śmierci, gdy zapominamy o naszym poprzednim życiu, cała wiedza znika. Ale ja pamiętam, więc, można rzec, jestem geniuszem. Przynajmniej tak nazywają mnie w każdym moim nowym wcieleniu.

Kolejnym ważnym faktem jest to, że odradzam się i umieram ciągle w tym samym świecie i, gdy na przykład umrę w roku 1600 to odrodzę się w tym samym, a gdy potem umrę w 1678 to też odrodzę się w tym samym, i tak dalej.

Może opowiem teraz nieco o sobie. Moje imię trudno określić, biorąc pod uwagę to, że w każdym wcieleniu mam inne. Wiek także. Płeć to kobieta. Ale nie w każdym wcieleniu. Zaprawdę, powiadam wam, ciężkie życie transwestyty.

Ważnym pytaniem, które należy mi zadać jest „Czy boisz się śmierci?". Samej śmierci się nie boję, bo wiem, że za chwilę się odrodzę. Nie boję się także śmierci moich bliskich. Z każdym wcieleniem są to inne osoby, więc przestałam o kogokolwiek dbać. Boję się tylko bólu. Ha! Jakież to intrygujące. „Pewnie wiele razy umierała w bólu i agonii, a i tak się nie przyzwyczaiła." Tak pewnie sobie myślisz. Niestety, ostatnimi razy umierałam we śnie, jeśli nie liczyć szybkiego i bezbolesnego incydentu z rowerem. Bardzo boję się bólu. Można powiedzieć, że widok krwi i śmierci także mnie przeraża. Jeśli nie jest to moja śmierć, oczywiście.

A więc, przejdźmy do sedna. Moje nowe życie. Bardzo bolesne. I fizycznie i psychicznie.

Naprawdę nie wiem z czego był ten rower zrobiony, ale zamiast potrącić moją duszę do pobliskiego szpitala to potrącił mnie do innej czasoprzestrzeni. Teraz jak o tym myślę, to zapewne wpadłam w tunel czasoprzestrzenny. 'No nic. Takie życie.' czyli moje ulubione powiedzonko.

A więc, zaczęło się tak jak zwykle. Śmierć, ciemność, chłód, ciemność, ciepło, ciemność, nagle jasność i już jestem w ramionach mojej nowej mamy. Jedno z najlepszych uczuć w moim rankingu. To uczucie bezpieczeństwa. Powoli otworzyłam oczy. Jak zwykle nic nie widziałam. Wzrok niemowlaka to naprawdę beznadziejna sprawa.

"Dziękuję, doktorze," usłyszałam nade mną kobiecy głos. 'Zapewne moja mama.' "Nie wiem jak mam się odwdzięczyć." 'Hmm... Ten język jest dziwny. To jakieś pomieszanie japońskiego z niemieckim. Szczęście, że w tym życiu jako dzieciuch mam dobry słuch.'

"Przyjemność po mojej stronie," powiedział męski głos. "I nie przejmuj się. Pomaganie w przyjściu na świat nowego życia to wystarczająca nagroda." 'Ten głos... Skąd go znam?'

"Ale doktorze, naprawdę muszę się odwdzięczyć. Co mogę dla pana zrobić?" zapytała moja mama i poczułam jak głaszcze mnie po głowie.

"Adelaide, ile razy mam ci przypominać żebyś mówiła mi na ty?" usłyszałam zniecierpliwienie w jego głosie. "I jeśli tak bardzo nalegasz, to możesz nam upiec swoje słynne ciasto marchewkowe. Carla bardzo je lubi i była niepocieszona, że nie chcesz dać jej przepisu."

"Dobrze wie, że jest w naszej rodzinie od pokoleń i nie mogę go dać. Ale dobrze, spróbuję je zrobić. Jeśli będę miała czas," usłyszałam odpowiedź i wręcz czułam na sobie jej uśmiech.

"Lepiej się pospiesz. Za kilka dni jadę za mur," poinformował ją. 'Zaraz... Jaki mur?'

"Dobrze."

Ja w tym czasie próbowałam przyjrzeć się mojej rodzicielce. Przynajmniej na tyle na ile pozwalał mi słaby zasięg wzroku niemowlaka. Mogłam śmiało stwierdzić, że miała ciemne włosy i jasną karnację. Kolorów niestety nie mogłam określić.

"Ma jego oczy," stwierdziła po chwili milczenia. 'O, coś o moim tacie.'

"Tęsknisz za nim, prawda?" zapytał doktor i usłyszałam jak prawdopodobnie nalewa napój do naczynia.

"Niestety. Jeszcze żeby o mnie dbał, to by mnie tak nie bolało," była na skraju płaczu. 'O, a więc mój ojciec albo umarł, albo jest zimnym draniem? Cudownie.'

"Powiedziałaś mu o ciąży?" zapytał cicho podając coś mamie. Zapewne picie, które nalał.

"Nie. Nie widziałam go od-" urwała, jakby słowa nie mogły jej przejść przez gardło. "-tamtego dnia."

Łza upadła na mój policzek. Spojrzała na mnie i pierwszy raz zobaczyłam jej uśmiech. Wytarła delikatnie mokrą plamkę i wzięła łyk napoju.

"Ale teraz mam ją. Moje małe szczęście. Felicie Frei," wytarła swoje łzy i mnie przytuliła. 'Oficjalnie poprzysięgam zemsty! Jak gdzieś zobaczę tego patafiana to mu nogi z dupy powyrywam!'

"Ja już pójdę. Kalura czeka na mnie w domu. Znając życie zaraz do ciebie przyjdzie," rzekł i usłyszałam jak odchodzi. "Do widzenia, Adelaide, Felicie."

Drzwi się zamknęły. Mama, wcześniej najwyraźniej siedząca, postanowiła wstać. Zmienił się mój punkt widzenia. Mój wzrok napotkał cztery jasne kwadraty. 'O tak! Założę się, że to okno. Może uda mi się coś zobaczyć.' Mama, jakby mnie rozumiejąc, podeszła do okna. Nic nie zobaczyłam oprócz jasności. Mama stała tak kilka minut mocno mnie ściskając i czułam, że jest zaniepokojona. Instynktownie zaczęłam płakać. Bycie niemowlakiem ssie.

"Zobaczysz, wszystko będzie w porządku," powiedziała bardziej jakby do siebie niż do mnie i mnie przytuliła. "Pewnie jesteś głodna," stwierdziła.

Faktycznie. Byłam bardzo głodna, ale dopiero teraz to zauważyłam. Adelaide (bardzo lubię jej imię) usiadła i nakarmiła mnie w tradycyjny sposób. Widać było, że robi to po raz pierwszy, dlatego starałam się hamować dzikie instynkty i być delikatną. Gdy skończyliśmy rytuał pierwszego karmienia ktoś zapukał do drzwi.

Mama położyła mnie (prawdopodobnie do kojca) i poszła je otworzyć. Gdy je otworzyła wydała z siebie dźwięk jakby ktoś na nią wpadł, po czym usłyszałam jak ten 'ktoś' zaczął zbliżać się w moją stronę. Podejrzewałam, że to Carla. I miałam rację. Spodziewałam się, że kobieta mnie podniesie i wyściska (czytaj: zje), ale zatrzymała się tuż przed kojcem i zaczęła mi się przyglądać. Zamrugałam.

„Ona jest taka słodka!" krzyknęła.

„Carla, ciszej, bo ją przestraszysz," Adelaide podeszła do kojca i poczułam, że na mnie patrzy. Zważając na okoliczności pewnie z troską.

Carla od razu się uciszyła, ale nadal mi się przyglądała. Po kilku minutach odwróciła się w stronę mojej mamy.

„Ma jego oczy," wyszeptała.

„Wiem," odpowiedziała moja mama i odeszła żeby usiąść. „Zawsze będzie mi o nim przypominała. I nie wiem, czy się cieszyć, czy płakać."

Carla usiadła obok niej i znając życie zastanawiała się co powiedzieć.

„Dalej go kochasz?" zapytała powoli.

„Sama już nie wiem. Do tej pory wydawało mi się, że to już za mną. Ale gdy spojrzałam Felicie w oczy wszystkie uczucia wróciły," przyznała.

„Adelaide, wiem, że te uczucia są dla ciebie ważne, ale musisz pozwolić mu odejść. Masz teraz córkę. Musisz się nią zająć i być dobrą matką," tłumaczyła jej.

"Zdaję sobie z tego sprawę, ale to naprawdę trudne. Zapomnieć wszystko co nas łączyło," rzekła z goryczą w głosie.

"Nic nie mogło was łączyć. Nie zostawiłby cię gdyby cię kochał. Musisz wreszcie przyjąć to do wiadomości," Carla odpowiedziała jej zdecydowanie. "Teraz najważniejsze jest bezpieczeństwo Felicie. Spróbuj zapomnieć. Nigdy więcej nie będziemy o nim rozmawiać, dobrze?"

Moja mama tylko cicho się zgodziła. Nie widziałam ich, ale na szczęście słyszałam. Postanowiłam, że nigdy nie zapytam mamy o tatę.

"Dobrze, a teraz opowiedz jak to jest rodzić. Wiesz, sama niedługo będę musiała to przeżyć," powiedziała podekscytowana. 'Och, a więc jest w ciąży.'

Reszta rozmowy potoczyła się w stronę macierzyństwa, więc postanowiłam się zdrzemnąć. Gdy się obudziłam byłam w ramionach mamy. Kalura już najwyraźniej poszła. Znów poczułam głód. Spojrzałam w górę na jej twarz.

"Jesteś głodna, co, Fel?" zapytała i przystąpiła do procedury karmienia. Gdy skończyła, znowu podeszła do okna i poczułam jak się spina.

"Tylko nigdy nie dołączaj do Zwiadowców, jak twój tata, dobrze?" poprosiła drżącym głosem. "Nie chcę stracić i ciebie."

I wtedy mnie olśniło.