Gdy płomienie pochłonęły wszystko, zebrani wokół wstrzymali na chwilę odech, by chwilę później zmrużyć oczy, oślepieni nagłą eksplozją światła i blasku. Stannis zachwiał się i upadł. Chwycił się za serce, jego słudzy natychmiast skoczyli ku niemu, ale gołym okiem widać było, że król nie żyje. Poświęcenie córki kosztowało go jednak zbyt wiele.

Chwilę później z wciąż niegasnących płomieni wyłoniła się sylwetka. Zebrani patrzyli jak zahipnotyzowani na dziewczynę, która kroczy ku nim po płonących żagwiach, a ogień zdaje się pieścić jej nagie ciało. Ani jedno poparzenie nie szpeciło jej ciała, zniknęły ślady po łuszczycy, zaś oblicze, choć pozornie znajome, wydawało się teraz zupełnie inne - pewne i zdecydowane. W ogień wepchnięto dziewczynkę - z ognia wyszła księżniczka.

Ciszę, która zapadła wokół, przerywał tylko odgłos trzaskających płomieni. Melisandre zadrżała. Nie mogła tego zrozumieć. Wszystko działo się inaczej niż powinno.

- Przyprowadźcie ją tu - powiedziała Shireen głosem, w którym słychać było niezaprzeczalnie echo jej królewskiego pochodzena, wskazując palcem oniemiałą Melisandre. Słudzy Stannisa rzucili się ku kapłance i choć sie wyrywała i krzyczała, skrępowali ją i cisnęli w rozbuchany żar. Na ich twarzach nie widać było zdziwienia czy lęku wobec zjawiska, którego byli dopiero co świadkami - jedynie ulgę.

R'hllor nie okazał swej kapłance nawet cienia łaski.