Tytuł: Ani Grama Czosnku.
Fandom: Gintama
Występują: Yorozuya + kilka innych postaci
Ostrzeżenia: to jest Gintama, więc mogą się dziać różne rzeczy…
Streszczenie: do drzwi Yorozuyi puka niecodzienny klient.
+RozdziałPierwszy:Nigdy nie wiesz, kogo licho przyniesie.+
To był jeden z tych dni, kiedy człowiek nie widzi sensu wstawania z łóżka, a nawet jeśli już wstał, to nie chce mu się nawet poprawnie funkcjonować. Takie dni zdawały się dość często, jeżeli mowa o pracownikach zrobimy-wszystko-za-pieniądze-ewntualnie -jedzenie Yorozuyi Gin-chan. Stanowiły zdecydowaną większość dni w roku.
Właśnie w taki dzień, do drzwi nieśmiało zapukał pewien szczególny klient. Ciche pukanie niemal utonęło pośród dźwięków sączących się z telewizora oraz pokrzykiwań Kagury, która zawsze robiła się nieco nadaktywna oglądając swój ulubiony program Z-Factor, w którym uczestnicy prezentowali swoje niecodzienne talenty odgrywania ról zombie. Najlepsi mogli liczyć na trzecioplanowe role w niskobudżetowych horrorach klasy B. Gintoki jednym okiem wpatrywał się w rozgrywające się na ekranie durnoty, drugie miał leniwie zamknięte. Leżał na kanapie w swojej zwyczajowej pozie, demonstrując kompletny brak energii życiowej. Szczęśliwym trafem, jednej osobie udało się wychwycić ciche dźwięki pukania; Shinpachi wynurzył się z kuchni z narzuconym na ubranie białym fartuszkiem. Zdziwiony, któż to mógł do nich zawitać, otworzył drzwi.
Stojący na progu mężczyzna wydawał się być żywym uosobieniem głodu, nędzy i rozpaczy. O ile w ogóle był żywy, bo patrząc na niego nie dało się tego jednoznacznie stwierdzić. Pierwszym, co się w nim zauważało, były oczy. Wielkie, przypominały dwa czarne jeziora bez dna. Zdobiły je ciemne obwódki, jakby osobnik ten nie spał co najmniej od tygodnia, albo planował cosplay L'a z „Death Note" i za bardzo wczuł się w rolę. Kości policzkowe niemal przebijały cienką, chorobliwie białą skórę. Czarne włosy spływały na kościste ramiona splątanymi kędziorami. Nieznajomy ubrany był w czarny płaszcz, zapięty pod szyję mimo ciepłej pogody. Obleczone w czarne, skórzane rękawiczki dłonie kurczowo ściskały duży, purpurowy parasol, który rzucał cień na już i tak mroczną postać przybysza.
Shinpachi nie wiedział, co powiedzieć.
-Hm… -odezwał się mężczyzna anemicznym głosem. –Czy mam przyjemność z pracownikiem lokalu Yorozuya Gin-chan?
-Taaak… -wydukał Shinpachi. Otrząsnął się i wziął w garść. –Zapraszam do środka.
Mężczyzna uśmiechnął się z wyraźną ulgą i śmiało przekroczył próg. Zdziwiony Shinpachi zamknął drzwi za dziwnym gościem.
-Tędy, proszę.
-Uoooo, dawaj-aru! Dawaj! –Kagura wpatrywała się z napięciem w ekran telewizora. –Przywal mu z prawej! Z praweeej!
Gintoki zapadł w drzemkę i pochrapywał z cicha. Nieznajomy usiadł na wskazanym miejscu. Patrzył z fascynacją na dopingująca zombie Kagurę.
-Um… Kagura-chan… Gin-san… Mamy klienta –wyszeptał zakłopotany Shinpachi.
Niewiele było słów o magicznej mocy, ale „klient" z pewnością się do nich zaliczało. W ciągu niespełna pięciu sekund Kagura wyłączyła telewizor, przełknęła żute sukonbu, wcisnęła puste pudełka po przekąskach pod kanapę i usiadła prosto, wyglądając jak słodkie, posłuszne i dobrze wychowane dziecko, z zainteresowaniem wpatrzone w nieznajomego. W tym samym czasie Gintoki z rozleniwionej kanalii społecznej przemienił się w godnego zaufania człowieka, którego szeroki uśmiech i emanująca profesjonalizmem postawa zapewniały, że można mu powierzyć każde zadanie i zostanie ono wykonane w trybie natychmiastowym i ze stu procentowym powodzeniem. Jedynie śpiący w kącie Sadaharu nie poruszył się ani o milimetr.
-Przyniosę ci kapcie-aru, wujaszku! –Wykrzyknęła z uśmiechem Kagura, pędząc do szafy.
-Niech szanowny pan klient siada na kanapie, przecież nie będzie pan siedział na jakimś stołku! –Gintoki zgiął plecy w lekkim ukłonie. –Shinji, machnij się po herbatę dla szanownego pana klienta, raz!
-Mam na imię Shinpachi –warknął chłopak, ale po herbatę poszedł.
-Kapcie, wujaszku! –Kagura podała mężczyźnie różowe bambosze z zielonymi pomponami; nikt nie wiedział, skąd się wzięły w ich mieszkaniu, ale też nikt nie miał zamiaru dociekać.
-Och, dzię…dziękuję… -wyjąkał.
Shinpachi postawił przed nim kubek z parującą herbatą. Cała trójka usiadła na kanapie naprzeciwko, z napięciem wpatrując się w nietypowego gościa, który nagle poczuł się mniej jak klient, a bardziej jak zwierzyna zapędzona w kozi róg przed stado wilków. Gintoki uśmiechał się zachęcająco. Kagura przysiadła na brzegu siedziska, uosobienie grzecznej dziewczynki. Shinpachi próbował wyglądać profesjonalnie mimo wciąż zdobiącego go fartuszka z falbankami i czerwonym napisem KISS THE COOK.
–Nazywam się Wiktor Allium i hmmm…. -zaczął nieśmiało klient. -Otóż… Mam taki problem…
-Zamieniam się w słuch! Jeżeli chodzi o problemy, to kiedy akurat ich nie wywołujemy, jesteśmy mistrzami w ich rozwiązywaniu!
-C.. Cóż… -mężczyzna zmieszał się jeszcze bardziej; cienie pod jego oczami jakby się pogłębiły, sylwetka jeszcze bardziej zeszczuplała, usta rozciągnęły w szerszą podkówkę.
Wydawało się, że to dziwne stworzenie wykroczyło na kolejny stopień depresyjnej rozpaczy. Lada chwila mogły się pojawić skłonności samobójcze, dlatego Gintoki postanowił działać możliwie jak najszybciej.
-Niech pan mówi, śmiało! –Zachęcił, próbując przybrać dobrą minę do złej gry.
-Gadaj-aru, nie mamy czasu na twoje biadolenia, głupku –rzuciła Kagura z typową dla siebie bezlitosną bezczelnością; czas przemiany w dobre i uczynne dziecko minął.
Gintoki spiorunował ją wzrokiem.
-Kagura-chan, to nie było miłe –powiedział Shinpachi konspiracyjnym szeptem. –Daj panu chwilę czasu, jeszcze nie wiemy, czy jest głupkiem.
-Niepełnoletni oraz zwierzęta, milczeć! –warknął Gintoki półgębkiem.
-Więc, chodzi o to, że… -cała trójka ze zdumieniem spojrzała na chwilowo zapomnianego klienta. –Chyba… Chyba jestem wampirem.
Cisza, jaka nastała, miała różne odcienie. Początkowo była zabarwiona procesem przetwarzania słów i próbą ich właściwego zrozumienia. Samo słowo wampir niesie ze sobą różne powiązania. Czy szanowny pan klient ma na myśli wampira-prawnika? Wampira-dentystę? Wampira-urzędnika ze skarbówki..? Szanowny pan klient mówi o wampirze w stylu New Age, który żywi się energią, czy bardziej tradycyjnym, z piciem krwi oraz całym arsenałem przerażających mocy typu zamiana w nietoperza i hipnotyzujące spojrzenie? A może szanowny pan klient jest jednym z tych, którzy, uwiedzieni magią pseudo-literatury wmówili sobie, że są wampirami i nakładają na siebie tony brokatu, żeby błyszczeć w słońcu?
Potem cisza wypełniła się kolorami galopujących myśli. Wampir, ale jaki znowu wampir..? Zacznijmy od tego, że wampiry nie istnieją, więc czego się szanowny pan klient za przeproszeniem naćpał, że tak twierdzi? Człowiek nie może być wampirem; człowiek może udawać wampira, żeby powodować u biednych dzieci ataki paniki i przerażenia, ale jedynie raz do roku na Święto Duchów. Niektórzy ludzie mają różne dziwne upodobania i fetysze, ale jeśli nawet lubią przebieranki w potwory z kłami, to mimo wszystko pozostają ludźmi. Problemem szanownego pana klienta nie jest to, iż rzekomo stał się wampirem. Problem leży w fakcie, że wampiry nie istnieją!
Następnie kolory myśli zmieniły swoje barwy, gdy trójka przyglądających się gościowi najemników zaczęła zauważać pewne niepokojące szczegóły. Umysł ludzki ma tą fascynująca zdolność ignorowania oczywistych faktów, jeżeli nie są w danej sytuacji wygodne albo nie zostaną podkreślone grubą linią i wymalowane na czerwono. A gdy już zacznie zauważać, wyolbrzymia te fakty do nieskończoności.
Dlaczego szanowny pan klient taki blady? Nie wysypia się pan, stąd te cienie pod oczami? Nie tknął pan herbaty, nie lubi pan herbaty, szanowny kliencie? Woli pan coś bardziej… krwistej substancji..? Dlaczego pan taki zmarniały, szanowny kliencie? Nie napiłby się pan czegoś mocniejszego? Na przykład krwi młodej dziewicy… to znaczy, miałem na myśli sake, hahaha, sake jest dobre na wszystko, prawdaaa? No, to ja sobie naleję, nagle nabrałem dziwnej ochoty na sake, hahaha…
I wtedy pojawiają się pytania. Kotłują się w głowie, mnożą, napierają na cały umysł, aż jedno z nich wreszcie znajdzie ujście i zostanie wypowiedziane na głos. Zazwyczaj jest to te najgłupsze z możliwych.
-Jeżeli jest pan wampirem, to jakim cudem przyszedł pan do nas w dzień? Podobno światło słoneczne zabija wampiry.
Gintoki i Kagura spojrzeli na Shinpachiego z czystym przerażeniem. Po chwili chłopak uświadomił sobie, że to na niego padło zadanie głupiego pytania i zarumienił się, przyjmując barwy dorodnego buraka.
-Hmmm… Tak naprawdę, to promienie słoneczne tylko wampiry osłabiają. A ja mam parasolkę –odparł rzekomy wampir, zupełnie nie wzruszony bezpośrednim pytaniem.
-Ja też mam parasolkę i nie jestem wampirem-aru! –Oburzyła się Kagura.
-Normalnym człowiekiem też nie jesteś –skomentował Gintoki.
-Gin-chan! To jest dyskryminacja! Dyskryminacja-aru! I jawny seksizm!
-Skąd ty znasz takie dorosłe słowa, co? Znowu byłaś na „babskim wieczorku" z Otae i jej zwariowanymi koleżankami? Ostatnim razem chciały założyć Klub Kastrowania Jajogłowych Samców. I ty się zadajesz z takimi ludźmi..?
-Emm… Przepraszam bardzo… -klient ponownie spróbował zwrócić na siebie uwagę. –Czy możemy wrócić do kwestii mojego wampiryzmu?
Gintoki westchnął męczeńsko.
-Dobra, wracamy do pana kwestii. Zaczniemy od przekonania nas, że rzeczywiście jest pan nieumartym, pijącym krew, śpiącym w trumnie, zimnym jak grób potworem.
Ku zdumieniu reszty obecnych, mężczyzna wybuchł płaczem. Ukrył twarz w dłoniach, skulił się i szlochał, wydając z siebie mało zrozumiałe dźwięki.
-Chyba go załamałeś, Gin-san –pozwolił sobie zauważyć Shinpachi.
-Powiedziałem prawdę!
-Właśnie. Ludzie… czy wampiry… nie lubią prawdy. Wolą jej ugładzoną wersję.
Niespodziewanie, drzwi od sypialni Gintokiego rozsunęły się gwałtownie. Stanęła w nich znajoma kunoichi trzymająca garnek w rękach.
-Gin-san! –Zawołała Sarutobi Ayame, wkraczając do pokoju radosnym krokiem.
-Znowu wlazłaś przez okno w moim pokoju? Czy choć raz nie możesz wejść drzwiami, jak normalny człowiek?
-Nie pamiętam, czy skorzystałam z drzwi wejściowych chociaż raz –stwierdziła Sa-chan, siadając na podłodze obok kanapy i kładąc garnek z chlupoczącą zawartością na stoliku. –Wchodzenie drzwiami jest nudne, wolę okna.
-Jak typowy stalker –mruknął Shinpachi.
-Coś mówiłeś, Shinji?
-Shinpachi! –warknął chłopak, nerwowo poprawiając okulary.
-Co to jest-aru? –Kagura sięgnęła ku pokrywce garnka.
-Nie dotykaj, jeszcze wybuchnie –Gintoki dał jej po łapach.
-Gin-san, przygotowałam to specjalnie dla ciebie… -powiedziała zarumieniona kunoichi. –To zupa czosnkowa. Dostałam przepis od ciotki.
-Biedne dziecko, nawet własna rodzina chce cię otruć… -westchnął Gintoki.
Odsunął się od garnka; mimo pokrywki dało się wyczuć nikły, charakterystyczny zapach.
-CZOSNEK..?
Wszyscy spojrzeli na klienta, całkiem już zapomnianego.
Przed chwilą znajdował się na dnie otchłani rozpaczy, teraz wyraźnie odzyskał żywotność. Jednym susem wskoczył za kanapę, wyglądał zza oparcia oczami pełnymi strachu.
-Czosnek? –Wrzasnął ponownie. –Czy to ma w sobie czosnek?
-Tak, nawet dość sporo –odparła Sa-chan.
-Zabierzcie to! –Zaczął krzyczeć histerycznie. –Czosnek mnie zabije!
-Ten pan twierdzi, że jest wampirem –wyjaśnił Shinpachi ogłupiałej Sarutobi. –Zanim przyszłaś, próbowaliśmy dociec, czy rzeczywiście mówi prawdę.
-Wampirem? Gin-san, myślałam, że ciebie kręcą pielęgniarki. Zmieniłeś fetysz? –Zdumiała się kunoichi, jak zwykle przetwarzając informacje po swojemu.
-O czym ty bredzisz, kobieto?
-Mam w domu kostium wampirzycy i dwie pary sztucznych kłów, więc gdybyś chciał, moglibyśmy…
-Kagura-chan, nie dotykaj tej pokrywki!
-Cicho bądź, Pachi, chcę spróbować tej zupy-aru…
Pośród zamieszania, które wywoływali głównie Gintoki próbujący odgonić od siebie Sa-chan oraz nadal wrzeszczący o zabójczym czosnku klient niby-wampir, Kagurze udało się zdjąć pokrywkę. Jak powszechnie wiadomo, czosnek ma bardzo specyficzny zapach. Prawdę mówiąc, zawartość garnka nie była aż tak porażająca; wydobywający się z niego zapach czosnku można określić jako łagodny. Wizualnie, zupa także nie prezentowała się źle, miała w sobie nawet mini grzanki w kształcie małych serduszek.
Zapanowała cisza, tym razem pełna zaskoczenia, że wyczyn kulinarny autorstwa Sarutobi Ayame okazał się czymś innym, niż ociekającą natto miseczką pełną innych natto. Kagura wyciągnęła rękę, chcąc zanurzyć palec i skosztować, Shinpachi próbował ją powstrzymać, Gintoki patrzył na zupę z rozczarowaniem, gdyż nie było możliwości, aby nagle zamieniła się w coś słodkiego, natomiast szanowny pan klient...
…wpadł w szał.
I to nawet przez duże SZ.
W jednej chwili kulił się za kanapą, wrzeszcząc w histerii, natomiast w drugiej jego chuderlawe ręce zamieniły się w szpony, zęby wydłużyły i zaostrzyły na kształt zębów piranii, oczy błysnęły czerwienią, sylwetka rozrosła się i zgarbiła. Skoczył na stół, szalonymi oczami patrzył to na garnek, to na całkowicie zaszokowanych ludzi przed sobą. Ku ścisłości, nie widział dokładnie ludzi, a wypełnione krwią worki o bijących sercach połyskujących na czerwono.
Z jego gardła wydobył się zwierzęcy syk…
Gintoki zdołał się otrząsnąć. Zrobił pierwszą rzecz, jaka mu przyszła do głowy, a mianowicie: chwycił garnek i wylał jego zawartość na warczące monstrum. Potwór wydał z siebie pełen przerażenia ryk, zakołysał się i padł do tyłu, przewracając kanapę. Zapanowała cisza.
-Przestańcie się tłuc, tam na górze! –Stukanie miotłą w podłogę przywołało wszystkich do rzeczywistości.
Gintoki, Kagura, Shinpachi oraz Sa-chan powoli podnieśli się ze swoich miejsc, podchodząc w ciszy do leżącego na podłodze stwora. Straszliwe monstrum zniknęło, leżał tam mokry pan Allium, z grzaneczkami w kształcie serduszek na twarzy.
-Napiszę do cioci, że jej przepis był bardzo… przydatny –powiedziała Sa-chan.
-Chętnie się pod nim podpiszemy… -mruknął Gintoki, a Kagura i Shinpachi zgodnie pokiwali głowami.
